Ścieżka do dorastania prowadzi przez zaplecza bajek i pokazuje, co oddziela je od niemagicznej codzienności. Z takiej historii o świętym Mikołaju na końcu zostają jedynie prezenty schowane w szafie. Zza nich wystaje jeszcze jedno – wyrzut, iż rzeczywistość nie jest tym, czym się wydaje. Nagle sympatyczny staruszek w czerwonym stroju zmienia profesję. Zostaje okresowym sprzedawcą w sklepie i telewizji, pustą w środku czekoladką. Z dzieciństwem odeszło nieznane, a na Boże Narodzenie nie czeka się z wypiekami na twarzy. Ale niewinne fantazje przez cały czas zasiewają podejrzenie, iż pod powierzchnią pozostaje ukryta tajemnica. Że miejsce pociesznego siwobrodego z brzuchem zajmuje wysportowany brodacz, a odpowiednikiem elfa jest ktoś pokroju aktora kina akcji. Bo wyobraźnia żywi się przeczuciami, oddaje pustą przestrzeń szalonym pomysłom. Jasne, to absurd. Ale od takich rzeczy mamy przecież Fabrykę Snów. Ćwierć miliarda dolarów, największe nazwiska w branży i nagle fantazja trafia na ekrany.
W "Czerwonej Jedynce" żadna ikona nie przetrwa w stanie pierwotnym. Chatka Mikołaja i drewniane sanie mają tylko wartość muzealną. Sam symbol Świąt w wydaniu J.K. Simmonsa nie jest ani dostojnym Kurtem Russellem z "Kroniki świątecznej", ani brutalem o twarzy Davida Harboura w "Dzikiej nocy". Na Biegunie Północnym, z dala od oczu wścibskich ludzi powstał ultranowoczesny kompleks, chronione przez najnowsze technologie miasto-fabryka. Szef prezentowej korporacji szykuje się na najcięższy dzień roku. W pojedynkę będzie musiał dostarczyć upominek każdej grzecznej osobie na Ziemi. Formę buduje na siłowni, gdy nad procesem przygotowań czuwają jego najlepsi współpracownicy. choćby sama Pani Mikołajowa (Bonnie Hunt) zarządza personelem, aby wigilijna operacja poszła sprawnie.
Praca wre, pomocnicy kończą ładować latający pojazd Mikołaja. Tymczasem nieznani sprawcy porywają gwiazdora wieczoru. Cal Drift (Dwayne Johnson), szef ochrony Bieguna, musi ruszyć w pościg i uwolnić swojego pracodawcę. Jedynie kilkadziesiąt godzin dzieli go od całkowitej katastrofy. Grinch zacierałby ręce – bez mocy solisty nie rozbrzmieją kolędy i święta trzeba będzie odwołać. Drugim poszukiwaczem zostaje haker Jack (Chris Evans), który naprowadził porywaczy na ślad Świętego. Nieświadomy wagi swoich czynów i tożsamości zleceniodawców, musi odkupić winy. Osią fabuły zostaje ciągła ekspozycja, stan permanentnego zdziwienia, gdy bohater i widz dowiadują się o zasadach ukrytej rzeczywistości. Aby działał system dostarczania prezentów, porządku pilnuje agencja M.O.R.A. Organizacja, z nieugiętą dyrektorką Zoe Harlow (Lucy Liu) na czele, ukrywa fantastyczne istoty przed zwykłymi śmiertelnikami.
Scenarzysta Chris Morgan musiał przygotować postument, na którym w przyszłości stanie całe filmowe uniwersum. Dlatego fabuła rzuca bohaterów przez kolejne kontynenty, zapewnia, iż z inspiracji legendami powstanie atrakcyjna przygoda. Z worka bez dna wypadają nowi adwersarze, potwory z lokalnych europejskich baśni. Wśród odniesień i mrugnięć okiem te tradycje łączą się w spójny wniosek: w tym świecie może zdarzyć się wszystko. Twórcy sami zakładają czapkę Mikołaja i nagradzają za cierpliwe słuchanie. Nie pomyl filmu – "Jedynki" z "Notą", a tym bardziej krwawych losów amerykańskiej dywizji Sama Fullera ze świątecznym blockbusterem. Z dwóch części "Jumanji" Jake Kasdan wyciągnął przecież niezłą przygodę na rodzinny seans. Tu zbliża się do cienkiej linii między akceptowalną przemocą a brutalną jatką. Pracują mięśnie, realizowane są bijatyki i epickie pościgi, choć nagroda nie błyszczy rozmachem godnym 250 milionów dolarów. To nie miejsce na przekroczenia, wydane pieniądze nie grają roli. Reżyser wyraźnie zaznacza, iż tworzy kino familijne, bez ambicji na cokolwiek poza prostą rozrywką.
Nawet jeżeli akcja znajdzie swoich fanów, nie zawsze rekompensuje niedobory w opowieści. Ucierpiała przede wszystkim relacja głównych bohaterów. Z wykorzystywanych emploi Johnsona, twardogłowego mięśniaka, i Evansa, niedojrzałego, ale inteligentnego aroganta, ulotniła się nieodzowna charyzma. Pułapki zastawił przede wszystkim kanciasty humor. Podobne żarty były powodem do uśmiechu, ale wcześniej u boku gwiazdy i producenta filmu sprzedawał je Ryan Reynolds. Tymczasem zamiast patetycznego, acz uśmiechniętego The Rocka, aktor odsłania wyjątkowo nijaką twarz. Z tła wyróżnia się jedynie pocieszny Simmons, który tylko przez chwilę gra obok duetu. Jego Święty Mikołaj nie tylko zrywa z wyobrażeniami, ale zmienia je do warunków uniwersum. Tym samym zespaja się z najlepszym elementami filmu, zabawą oczekiwaniami i wariacją na temat kina świątecznego.
Każdy dobry film bożonarodzeniowy spełnia swoje zadanie; wtóruje Kevinowi z telewizora, George’owi z "To wspaniałe życie" czy duchom z "Opowieści wigilijnej". Przypomina, iż ten szczególny czas to moment na weryfikację błędów, naprawę relacji z otoczeniem i samym sobą. Odkupione krzywdy to nazwisko usunięte z listy niegrzecznych i nowe imię wśród prezentobiorców. Z Mikołajem, bez Mikołaja, tradycja to przecież coś więcej niż prawda o rzeczywistości. W końcu wystarczy wierzyć – zarówno w zmieniającą złe w dobre magię Świąt, jak i w świat przedstawiony, w bohaterów i ich szlachetne wnętrze. Tak napędza się wyobraźnia. "Czerwona Jedynka" nie wyczerpała przynajmniej mocy pomysłu. Choć blockbuster oferuje zbyt mało na filmowego klasyka, przez cały czas zapewnia rozrywkę, przy której można wspólnie przeżywać ten wyjątkowy okres.
W "Czerwonej Jedynce" żadna ikona nie przetrwa w stanie pierwotnym. Chatka Mikołaja i drewniane sanie mają tylko wartość muzealną. Sam symbol Świąt w wydaniu J.K. Simmonsa nie jest ani dostojnym Kurtem Russellem z "Kroniki świątecznej", ani brutalem o twarzy Davida Harboura w "Dzikiej nocy". Na Biegunie Północnym, z dala od oczu wścibskich ludzi powstał ultranowoczesny kompleks, chronione przez najnowsze technologie miasto-fabryka. Szef prezentowej korporacji szykuje się na najcięższy dzień roku. W pojedynkę będzie musiał dostarczyć upominek każdej grzecznej osobie na Ziemi. Formę buduje na siłowni, gdy nad procesem przygotowań czuwają jego najlepsi współpracownicy. choćby sama Pani Mikołajowa (Bonnie Hunt) zarządza personelem, aby wigilijna operacja poszła sprawnie.
Praca wre, pomocnicy kończą ładować latający pojazd Mikołaja. Tymczasem nieznani sprawcy porywają gwiazdora wieczoru. Cal Drift (Dwayne Johnson), szef ochrony Bieguna, musi ruszyć w pościg i uwolnić swojego pracodawcę. Jedynie kilkadziesiąt godzin dzieli go od całkowitej katastrofy. Grinch zacierałby ręce – bez mocy solisty nie rozbrzmieją kolędy i święta trzeba będzie odwołać. Drugim poszukiwaczem zostaje haker Jack (Chris Evans), który naprowadził porywaczy na ślad Świętego. Nieświadomy wagi swoich czynów i tożsamości zleceniodawców, musi odkupić winy. Osią fabuły zostaje ciągła ekspozycja, stan permanentnego zdziwienia, gdy bohater i widz dowiadują się o zasadach ukrytej rzeczywistości. Aby działał system dostarczania prezentów, porządku pilnuje agencja M.O.R.A. Organizacja, z nieugiętą dyrektorką Zoe Harlow (Lucy Liu) na czele, ukrywa fantastyczne istoty przed zwykłymi śmiertelnikami.
Scenarzysta Chris Morgan musiał przygotować postument, na którym w przyszłości stanie całe filmowe uniwersum. Dlatego fabuła rzuca bohaterów przez kolejne kontynenty, zapewnia, iż z inspiracji legendami powstanie atrakcyjna przygoda. Z worka bez dna wypadają nowi adwersarze, potwory z lokalnych europejskich baśni. Wśród odniesień i mrugnięć okiem te tradycje łączą się w spójny wniosek: w tym świecie może zdarzyć się wszystko. Twórcy sami zakładają czapkę Mikołaja i nagradzają za cierpliwe słuchanie. Nie pomyl filmu – "Jedynki" z "Notą", a tym bardziej krwawych losów amerykańskiej dywizji Sama Fullera ze świątecznym blockbusterem. Z dwóch części "Jumanji" Jake Kasdan wyciągnął przecież niezłą przygodę na rodzinny seans. Tu zbliża się do cienkiej linii między akceptowalną przemocą a brutalną jatką. Pracują mięśnie, realizowane są bijatyki i epickie pościgi, choć nagroda nie błyszczy rozmachem godnym 250 milionów dolarów. To nie miejsce na przekroczenia, wydane pieniądze nie grają roli. Reżyser wyraźnie zaznacza, iż tworzy kino familijne, bez ambicji na cokolwiek poza prostą rozrywką.
Nawet jeżeli akcja znajdzie swoich fanów, nie zawsze rekompensuje niedobory w opowieści. Ucierpiała przede wszystkim relacja głównych bohaterów. Z wykorzystywanych emploi Johnsona, twardogłowego mięśniaka, i Evansa, niedojrzałego, ale inteligentnego aroganta, ulotniła się nieodzowna charyzma. Pułapki zastawił przede wszystkim kanciasty humor. Podobne żarty były powodem do uśmiechu, ale wcześniej u boku gwiazdy i producenta filmu sprzedawał je Ryan Reynolds. Tymczasem zamiast patetycznego, acz uśmiechniętego The Rocka, aktor odsłania wyjątkowo nijaką twarz. Z tła wyróżnia się jedynie pocieszny Simmons, który tylko przez chwilę gra obok duetu. Jego Święty Mikołaj nie tylko zrywa z wyobrażeniami, ale zmienia je do warunków uniwersum. Tym samym zespaja się z najlepszym elementami filmu, zabawą oczekiwaniami i wariacją na temat kina świątecznego.
Każdy dobry film bożonarodzeniowy spełnia swoje zadanie; wtóruje Kevinowi z telewizora, George’owi z "To wspaniałe życie" czy duchom z "Opowieści wigilijnej". Przypomina, iż ten szczególny czas to moment na weryfikację błędów, naprawę relacji z otoczeniem i samym sobą. Odkupione krzywdy to nazwisko usunięte z listy niegrzecznych i nowe imię wśród prezentobiorców. Z Mikołajem, bez Mikołaja, tradycja to przecież coś więcej niż prawda o rzeczywistości. W końcu wystarczy wierzyć – zarówno w zmieniającą złe w dobre magię Świąt, jak i w świat przedstawiony, w bohaterów i ich szlachetne wnętrze. Tak napędza się wyobraźnia. "Czerwona Jedynka" nie wyczerpała przynajmniej mocy pomysłu. Choć blockbuster oferuje zbyt mało na filmowego klasyka, przez cały czas zapewnia rozrywkę, przy której można wspólnie przeżywać ten wyjątkowy okres.