W programie 21. edycji festiwalu Millennium Docs Against Gravity możemy zobaczyć dokument "Spójrz mi w oczy". Wyprodukowany przez studio A24 dokument jest portretem siedmiorga jasnowidzów. Co sprawia, iż ludzie płacą za ich usługi? Kim są oni sami? Reżyserka Lana Wilson - autorka m.in. dokumentu o Taylor Swift "Miss Americana" - opowiedziała nam o filmie. Z autorką rozmawia Agnieszka Pilacińska.
Lano, na wstępie chciałam Ci serdecznie pogratulować Twojego nowego filmu. Oglądanie go było dla mnie bardzo intensywnym, emocjonalnym przeżyciem. Wybacz, muszę Cię zapytać – wierzysz jasnowidzom?
Lana Wilson: Podchodziłam do tego projektu bardzo sceptycznie. Nigdy wcześniej nie korzystałam z usług jasnowidzów. Natomiast pierwszą rzeczą, której nauczyłam się, robiąc ten film, to: nie ma znaczenia czy wierzysz, czy nie. Chodzi o doświadczenie, jakie dwoje ludzi ma między sobą, o ich relację w tym konkretnym momencie, nie o to czy rzeczywiście jesteśmy w stanie połączyć się z duchem zmarłej osoby. Ciągle przecież nie wiemy, co jest po śmierci, dokąd idziemy – będziemy się nad tym zastanawiać prawdopodobnie w nieskończoność, po kres naszego istnienia. Znaczenie ma natomiast to, iż ludzie, którzy odchodzą, ciągle mają na nas głęboki wpływ, bo relacja, jaką z nimi mieliśmy, w jakimś sensie dalej trwa. Podczas uczestnictwa w tych sesjach zauważyłam, iż jasnowidze skupiają się właśnie na tej relacji.
Śmierć jest motywem powracającym w Twoich filmach, żeby wspomnieć chociażby "Odejście". Czemu ten temat tak Cię przyciąga?
LW: (śmiech) Przyciągają mnie pytania, na które nie znamy odpowiedzi, jak właśnie to: co się z nami dzieje po śmierci? Ale także te o sens życia i sposoby na radzenie sobie w obliczu sytuacji trudnych czy traumatycznych. Obydwa te filmy stawiają te same pytania: jak mam sobie radzić, jak żyć, przetrwać sytuacje, które mnie przerastają. W "Odejściu" bohaterem był buddyjski mnich, który pomagał ludziom w obliczu ich choroby depresyjnej i myśli samobójczych. W "Spójrz mi w oczy" to spektrum pomocy rozszerza się także o inne obszary życia. Ważnym elementem jest poczucie bycia zrozumianym w swoim bólu. Czasem wystarczy naprawdę niewiele: wspólne wzięcie kliku głębokich wdechów, przyznanie, iż życie jest ciężkie, iż jesteśmy wobec tego ciężaru często bezsilni i musimy sobie na tę bezsilność pozwolić. Sesje mediumiczne są zatem jedną z dróg zdrowienia, procesowania bólu i żałoby. Niektórzy będą zwracać się w takich sytuacjach w stronę religii, inni w kierunku jasnowidzów. Jeszcze inny ukojenia będą szukać w sztuce. To jest zresztą grupa, do której ja osobiście się zaliczam. Filmy pozwalają mi na wzięcie takich głębokich oddechów, na przerobienie trudnych tematów.
Kiedy przyglądałam się sesjom jasnowidzów, zastanawiałam się oczywiście nad ich autentycznością. Z jednej strony byłam nastawiona sceptycznie, z drugiej czułam ogromne emocje. I zrozumiałam, iż dzieje się tam coś niezwykłego. Zdałam sobie sprawę z tego, iż chodzę do kina, żeby poczuć dokładnie to samo: więź z postaciami, nieważne - fikcyjnymi czy prawdziwymi. Jasnowidze, którym przyglądam się w tym filmie, są twórcami, niekiedy artystami, ludźmi kreatywnymi, mają doświadczenie w sztukach performatywnych. Nagle to wszystko nabrało sensu i pozwoliło wyklarować pytanie, które mam nadzieję w trakcie seansu wszyscy będą sobie zadawać: czy coś może być jednocześnie prawdziwe i fikcyjne? Nosić znamiona autentyczności, będąc jednocześnie konstruktem wyobraźni? Chciałam, żeby ten film prowokował widzów do konfrontowania tych dwóch obszarów, bawił się pojęciami, otwierał pole do interpretacji.
Nie pokazujesz jasnowidzów jako scamerów, wnikliwie przyglądasz się także ich życiu, problemom, kondycji psychicznej. Według mnie kluczem jest tu bagaż życiowego doświadczenia, czyniący ich bardziej wrażliwymi na problemy innych. Nie chciałabym ich porównywać do psychoterapeutów, ale widzę pewien rodzaj podobnych umiejętności. Znamiennym momentem w filmie jest ten implikujący uścisk między medium a klientem.
LW: Tak! Coś czego psychoterapeuta by jednak nie zrobił!
I przez cały czas zastanawiałam się czemu ci ludzie nie skorzystają z terapii. Oczywiście byłby to dłuższy i droższy proces, ale miałby też określoną strukturę, pozwoliłoby na pogłębione podejście do problemów. Ale kiedy zobaczyłam ten uścisk, uświadomiła sobie, iż czasem chodzi po prostu o bycie wysłuchanym, zrozumianym i zaopiekowanym z czułością - niemal niczym członek rodziny czy przyjaciel. Ten uścisk pozwolił na dopuszczenie do siebie tłumionych wcześniej emocji.
LW: Strasznie mi się podoba ta obserwacja. Zgadzam się z tym całkowicie. Chodzi o danie drugiej osobie komfortu, którego ona w danym momencie potrzebuje. Osobiście kocham terapię, ale prawie po każdej sesji czuję się okropnie! (śmiech) Nie wychodzisz z gabinetu szczęśliwa! Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, iż większość naszych bohaterów jest w procesie terapeutycznym, jedna z osób mediumicznych była choćby licencjonowaną terapeutką, widzimy zresztą w jej domu dyplom. Bardzo wielu klientów także korzysta z usystematyzowanej pomocy psychologów. Sesje jasnowidzów nie są zatem substytutem dla terapii. I szczerze powiedziawszy, nie rekomendowałabym ich nikomu jako panaceum na całe zło. Myślę, iż ludzie, zarówno w trudnych sytuacjach, jak i dla polepszenie komfortu życia, powinni korzystać z różnych form pomocy.
Duże znaczenie ma też sama natura sytuacji, która zmusza nas do skorzystania z tego typu usług. Kiedy tracimy kogoś w nagłych okolicznościach, tracimy też kontrolę na rzeczywistością i racjonalne myślenie nie zawsze wiedzie prym. Rzeczą całkowicie naturalną jest brak gotowości na zostawienie kogoś w przeszłości.
LW: Tak, mam identyczne odczucia. Proces żałoby dla wszystkich przebiega zupełnie inaczej, w zależności od okoliczności, ale także osobowości, temperamentu i wrażliwości człowieka. Niektóre osoby nie wyobrażają sobie korzystania z takich usług, bo może się okazać, iż medium powie o ich bliskich coś, z czym nie będą rezonować lub co może po prostu ich dodatkowo zranić, wywołać kolejny ból w już i tak ciężkiej sytuacji. Dla innych zaś takie doświadczenie może okazać się pomocne, dać komfort, pomóc w procesie leczenia. Powtórzę: myślę, iż nie ma znaczenia czy medium rzeczywiście jest w stanie połączyć się z duchem zmarłej osoby. Dużo bardziej liczy się aktualne doświadczenie straty i potrzeba ukojenia. I odpowiedź na pytanie: czy to pomaga? choćby jeżeli jest to tylko efekt placebo, to ten efekt placebo jest prawdziwy. Jaka jest zatem szkoda? Pojawia się najważniejsze pytanie – czy to kogoś krzywdzi? Oczywiście zdaję sobie sprawę, iż istnieją sławni, ekstrawaganccy jasnowidze, którzy pobierają za sesje bardzo duże kwoty i tworzą ze swoimi klientami manipulatorskie, toksyczne relacje, żerując na ich łatwowierności, braku umiejętności stawiania granic czy po prostu tragedii osłabiającej racjonalne myślenie. Ale moi bohaterowie nie robią żadnej z tych rzeczy. Nie wydaje mi się, żeby komukolwiek robili krzywdę.
Jak w ogóle doszło do pracy nad tym projektem? W jakich okolicznościach pojawił się pomysł na taki film?
LW: Tak jak wspominałam, nigdy wcześniej nie korzystałam z usług jasnowidzów. Aż do momentu w którym Donald Trump został wybrany na prezydenta. (śmiech) Zaczęłam wtedy odczuwać olbrzymie przygnębienie i zagubienie. Dokumentowałam noc wyborczą z New Jersey i czekałam na transport do domu, do Nowego Jorku, gdzie mieszkam od 20 lat i zobaczyłam szyld w centrum handlowym: "Przepowiednie za 5 dolarów". kilka myśląc, po prostu weszłam do środka. Był tam mały, pusty pokój ze stołem i dwoma krzesłami. I kiedy tylko usiadłam, przy stole uderzyły mnie moje własne emocje. Czułam się, jakbym patrzyła w lustro: obserwowałam swoją własną bezbronność, desperację, niewyobrażalny smutek w tym konkretnym momencie. Nagle poczułam rodzaj objawienia i pomyślałam, iż to uczucie jest całkowicie szalone – przecież tu choćby nikogo nie ma! Ale w samym tym miejscu i procesie bycia tam, było coś niezwykle potężnego. Wtedy weszła kobieta, medium, i dała mi przepowiednię. Była w tym niezwykle delikatna. Sama przepowiednia była oczywiście bardzo ogólna, ale pozwoliła mi poczuć się lepiej, uspokoić w tamtym jakże niepewnym momencie. A trwało to zaledwie pięć minut! Kiedy szykowałam się do wyjścia, zapytała mnie, czym się zajmuję. Zaczęłyśmy rozmawiać o mojej pracy, akurat wtedy kończyłam "Odejście". Opisałam jej fabułę filmu, to z czym mierzył się ten mnich, z bólem innych osób aż do momentu, w którym nie umiał go oddzielić od siebie, co zaczęło być w pewnym momencie autodestrukcyjne, na co ona odpowiedziała, iż to wygląda jak jej życie. Byłam niezmiernie zaskoczona, ale gwałtownie zaczęłam zauważać tutaj punkty styczne. Opowiedziała mi o sytuacjach i problemach, z jakimi przychodzą do niej klienci będący często w granicznych miejscach swojego życia, nie wiedząc, do kogo zwrócić się o pomoc. Pomyślałam, iż nie zdawałam sobie sprawy z wagi tego zjawiska, być może choćby umniejszałam jego wartość, traktując jako głupią, dyletancką aktywność, coś wymyślonego na potrzeby chwili, niemalże rodzaj jakiejś gry z drugim człowiekiem. Ale jej wypowiedź wyprowadziła mnie z błędu i bardzo zainteresowała. I od razu pomyślałam o filmie, który portretowałby to środowisko, umożliwiłby wejście w jego strukturę i obserwację tej niezwykłej relacji. To spotkanie było zapalnikiem do podjęcia pracy na tym tematem.
Jakich różnic doświadczyłaś w pracy nad tym filmem i nad "Odejściem", portretującymi bardziej temat i zjawisko, a Twoimi dziełami przyglądającymi się konkretnym, sławnym jednostkom, "Miss Americanie" i "Ślicznotce: Historii Brooke Shields". To są w końcu zupełnie różne obszary.
LW: "Spójrz mi w oczy" to rzeczywiście powrót do tematów, wątków z moich dwóch pierwszych filmów, "Odejścia" i "W ślady Tillera" do motywów życia, śmierci i procesowania straty. Natomiast "Spójrz mi w oczy" różni się od wszystkiego, co do tej pory robiłam, przede wszystkim ze względu na strukturę. W moich poprzednich filmach pierwsze minuty budowały swoisty mikrokosmos, zapowiedź opisywanego dalej świata. W nich zawierał się centralny wątek czy konflikt. Tym razem chciałam spróbować czegoś innego. Było to oczywiście niezwykle ekscytujące, ale także stanowiło wyzwanie. Czasem przypominało walenie głową w ścianę i zdarzało się, iż żałowałam, iż nie wybrałam poprzedniego stylu narracji, tego bezpiecznego, dobrze znanego. Chciałam jednak, żeby ten film rozpoczął się od klienta i w trakcie narracji zmieniła perspektywę głównego bohatera na medium. Ten zabieg miał tworzyć coś na kształt lustrzanego odbicia, pokazującego zależność obecną w portretowanej relacji. Zależało mi na tym, aby kolejne warstwy życia jasnowidzów, ich doświadczenia, bagaż wyniesiony z dzieciństwa oraz codzienność odkrywać stopniowo. Chciałam, aby ta narracja zaczynała się w jednym miejscu, a kończyła w innym, przy jednoczesnym połączeniu ich niewidzialną nicią. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę, iż taki sposób prowadzenia opowieści będzie wymagać od widza olbrzymiej uwagi i cierpliwości.
Wyszło to bardzo naturalnie, nie czułam potrzeby bycia cierpliwą.
LW: To fantastycznie, bardzo miło mi to słyszeć! Natomiast podejście do struktury było rzeczywiście największą różnicą w robieniu tego filmu. Oczywiście poznałam przy tym projekcie też dużo więcej osób. Tutaj nie ma bowiem jednej historii, głównego bohatera, jak w przypadku "Miss Americany" czy "Ślicznotki: Historii Brooke Shields". Realizacyjnie te tytuły są całkiem inne, znaczeniowo na pierwszy rzut oka również. Zrealizowałam je zresztą między "Odejściem" a "Spójrz mi w oczy", co dało mi nową perspektywę. Taylor Swift i Brooke Shields, mimo tego, iż są tak różne, obie są kobietami, które były – w przypadku Taylor to wciąż trwa – bacznie obserwowane przez media i publiczność. Miały na sobie oczy całego świata. Wiele ludzi się im przyglądało, ale tak naprawdę nikt nie widział ich prawdziwego ja. I obydwa te filmy skupiają się na rozdźwięku między postrzeganiem bohaterek przez siebie i przez otoczenie; na tym, iż czasem potrzebujemy innych, żeby lepiej zobaczyć siebie. Podobna jest sytuacja z sesjami mediumicznymi i z kinem dokumentalnym samym w sobie. Myślę, iż każdy obiekt dokumentu jest ciekawy, co się stanie, kiedy kompletny nieznajomy zacznie mu się przyglądać, stanie się niejako filtrem dla jego osobistej historii. Być może dlatego tak wiele osób decyduje się na wzięcie udziału w filmach dokumentalnych – żeby zobaczyć siebie oczami innych. Myślę, iż z tego samego powodu ludzie chodzą na sesje mediumiczne.
To, co przemycam tutaj z filmów o Taylor i Brooke, dotyczy ostatnich 15-20 minut "Spójrz mi w oczy". Słowa "Jesteście jedynymi, którzy wiedzą" mają być przyczynkiem do rozważań na temat tego, czym w gruncie rzeczy jest ów uprzywilejowany związek między kamerą a obiektem, między filmowcem a obiektem i w końcu między publicznością a obiektem. W końcu projekt, w którym biorą udział, niemal całkowicie obnaża ich w bezbronności, bezradności przed jakże ogromną widownią. To samo dotyczy ich klientów. Jest zatem coś niezwykle silnego w tym zaufaniu, ale także w samym doświadczeniu bycia zauważonym, oglądanym.
A czy w trakcie realizacji napotkałaś na momenty trudne dla Ciebie emocjonalnie?
LW: Mierzenie się z tymi historiami nie było dla mnie trudne emocjonalnie. Było z pewnością takie dla osób portretowanych. Dla mnie najtrudniejszą rzeczą w pracy nad tym projektem był montaż. To było wyzwanie! Z uwagi na niekonwencjonalną strukturę, brak klasycznej narracji, tykającego zegara, wskazówek. Są filmy, których strukturę uwielbiam, jak na przykład "Siostrzeństwo Świętej Sauny", ale choćby tam są sezony, pory roku, coś, co wyznacza ramy opowieści, pomaga ją uporządkować. Tutaj ta kwestia spędzała nam sen z powiem. Ostatecznie oczywiście znaleźliśmy klucz narracyjny. Ale bez wątpienia była to najtrudniejsza część tego procesu. Nie była nią sama realizacja – tę zawsze uznaję za euforia samą w sobie.
Wyzwaniem była też liczba bohaterów. Moje trzy ostatnie filmy były portretami jednostek, a tutaj przyglądam się aż siedmiu postaciom. W tym obszarze także musiałam znaleźć klucz umożliwiający ich wielowymiarowe przedstawienie. Wybrałam podejście zakładające uchwycenie cech charakterystycznych, szekspirowskich: największego talentu i słabości. Na tym oparłam strukturę tej opowieści.
Czy łatwo było znaleźć bohaterów filmu?
LW: Nie do końca. Ja i mój zespół spotkaliśmy ponad stu jasnowidzów, więc był to niemal casting. Początkowo przyglądaliśmy się sesjom, braliśmy w nich udział mniej więcej raz w tygodniu. Później debatowaliśmy nad tym, kto był najbardziej interesujący, kto miał za sobą najbardziej złożoną opowieść, ale także charyzmę, osobowość. Spotkaliśmy całe mnóstwo różnych rodzajów jasnowidzów i w pewnym momencie zaczęliśmy zwracać uwagę na pewien szczególny rodzaj medium, operujący między sekcjami, zbliżony do obszaru psychoterapii. Bardzo gwałtownie też zaczęliśmy dostrzegać między nimi podobieństwa – to, iż jest wśród nich dużo osób kreatywnych, pisarzy, performerów, ludzi mających obsesję na punkcie kina. Że często są to osoby bardzo samotne, mające za sobą ciężkie przeżycia. Zaczęłam się wtedy zastanawiać czy wybrałam właśnie lustrzane odbicie siebie samej? Uświadomiłam sobie, iż mam z nimi dużo wspólnego i być może to mnie przyciągnęło do tej grupy.
Co jest dla Ciebie najważniejsze w sztuce filmowej?
LW: Najważniejsza jest dla mnie widownia. Bardziej niż cokolwiek innego liczy się dla mnie emocjonalne doświadczenie widza, katharsis jakie daje mu sztuka. Ostatnie 20 minut we wszystkich moich filmach są niesamowicie intensywne, wręcz katartyczne. Zawsze mam nadzieję dać prowokujące, bogate, emocjonalne, wielowarstwowe doświadczenie. Ponieważ tutaj nie miałam konkretnej historii czy jednego bohatera, kontakt filmu z widownią nabrał dla mnie jeszcze większego znaczenia. Mam nadzieję, iż odbiór tego obrazu rozwinie się w nieprzewidywalnych kierunkach i iż będzie obfitować w bogate doświadczenia – może niekoniecznie komfortowe, ale zawsze zaskakujące.
Myślę, iż w dużej mierze Ci się to udało. Dla mnie Twój najnowszy film jest szczególnie interesującym przeżyciem przede wszystkim na poziomie psychologicznym, pokazującym wagę niezaopiekowanych emocji i potrzeby bliskości. Oraz potrzebę bezpieczeństwa – tego, iż podczas takiej sesji nie musisz się bać, iż ktoś cię wyśmieje, kiedy powiesz, iż chcesz wiedzieć co myśli o tobie twój pies.
LW: Tak! Jest w tym jakaś dawka humoru, ale jak się nad tym zastanowisz, to bardzo poważna i bolesna kwestia. Tak jak w przypadku kobiety, o której mówisz, która podczas wyprowadzania psa - co miało prawdopodobnie miejsce 4-5 razy w ciągu dnia - za każdym razem miała poczucie, iż ten pies, którego ona tak kocha, jej nie chce. Bardzo mnie to poruszyło: jej potrzeba wypowiedzenia tego pytania i bycia w tym wszystkim potraktowaną poważnie.
Można się śmiać z jasnowidzów rozmawiających ze zwierzętami, ale tak naprawdę jest to poważna kwestia, jak w przypadku kobiety której pies był dla niej oparciem, kiedy ta była w toksycznym, przemocowym związku. Albo jak w przypadku chłopaka pragnącego wiedzieć, czy jego jaszczurka Bobby Jr., jest szczęśliwa u nowego właściciela w ogrodzie zoologicznym. Spójrz, jak zaskakująca w tym wszystkim była odpowiedź medium: "Nie, twoja jaszczurka była szczęśliwsza z Tobą". I jednocześnie medium nie mówi tego, co ten chłopak chce usłyszeć, czyli "idź i ją uratuj". Mówi: "Wasza relacja się skończyła. Musisz iść dalej". Dla mnie osobiście te słowa są metaforą śmierci, straty, tego jak sobie z nimi radzimy. Zwierzęta są zresztą często metaforą nas samych, projektujemy siebie na naszych pupili. Ta energia, która jest w nich, to energia, która tak naprawdę jest we właścicielu. I tego rodzaju medium dociera do tego, czego to zwierzę jest reprezentacją, symbolem.
Lano, jakie są Twoje plany na przyszłość? Myślisz o filmie fabularnym?
LW: Tak, bardzo chcę zrobić film fabularny. W trakcie pandemii napisałam scenariusz, teraz go dopracowujemy. Oczywiście dalej chcę spełniać się w formacie dokumentalnym, ale jestem także podekscytowana nowym projektem. Film będzie nosić tytuł "Back Seat" i będzie opowiadać o imigrantce, która wskutek nieporozumienia traci prawa rodzicielskie nad jednym ze swoich dzieci. Będzie poruszać temat walki o ich odzyskanie, ale także tego, jak ta sytuacja wpłynęła na dynamikę relacyjną całej rodziny.
Lano, serdecznie dziękuję za rozmowę. Życzę sukcesów zarówno z odbiorem "Spójrz mi w oczy", jak i Twoich kolejnych projektów.
Rozmawiamy z Laną Wilson o filmie "Spójrz mi w oczy"
Lano, na wstępie chciałam Ci serdecznie pogratulować Twojego nowego filmu. Oglądanie go było dla mnie bardzo intensywnym, emocjonalnym przeżyciem. Wybacz, muszę Cię zapytać – wierzysz jasnowidzom?
Lana Wilson: Podchodziłam do tego projektu bardzo sceptycznie. Nigdy wcześniej nie korzystałam z usług jasnowidzów. Natomiast pierwszą rzeczą, której nauczyłam się, robiąc ten film, to: nie ma znaczenia czy wierzysz, czy nie. Chodzi o doświadczenie, jakie dwoje ludzi ma między sobą, o ich relację w tym konkretnym momencie, nie o to czy rzeczywiście jesteśmy w stanie połączyć się z duchem zmarłej osoby. Ciągle przecież nie wiemy, co jest po śmierci, dokąd idziemy – będziemy się nad tym zastanawiać prawdopodobnie w nieskończoność, po kres naszego istnienia. Znaczenie ma natomiast to, iż ludzie, którzy odchodzą, ciągle mają na nas głęboki wpływ, bo relacja, jaką z nimi mieliśmy, w jakimś sensie dalej trwa. Podczas uczestnictwa w tych sesjach zauważyłam, iż jasnowidze skupiają się właśnie na tej relacji.
Śmierć jest motywem powracającym w Twoich filmach, żeby wspomnieć chociażby "Odejście". Czemu ten temat tak Cię przyciąga?
LW: (śmiech) Przyciągają mnie pytania, na które nie znamy odpowiedzi, jak właśnie to: co się z nami dzieje po śmierci? Ale także te o sens życia i sposoby na radzenie sobie w obliczu sytuacji trudnych czy traumatycznych. Obydwa te filmy stawiają te same pytania: jak mam sobie radzić, jak żyć, przetrwać sytuacje, które mnie przerastają. W "Odejściu" bohaterem był buddyjski mnich, który pomagał ludziom w obliczu ich choroby depresyjnej i myśli samobójczych. W "Spójrz mi w oczy" to spektrum pomocy rozszerza się także o inne obszary życia. Ważnym elementem jest poczucie bycia zrozumianym w swoim bólu. Czasem wystarczy naprawdę niewiele: wspólne wzięcie kliku głębokich wdechów, przyznanie, iż życie jest ciężkie, iż jesteśmy wobec tego ciężaru często bezsilni i musimy sobie na tę bezsilność pozwolić. Sesje mediumiczne są zatem jedną z dróg zdrowienia, procesowania bólu i żałoby. Niektórzy będą zwracać się w takich sytuacjach w stronę religii, inni w kierunku jasnowidzów. Jeszcze inny ukojenia będą szukać w sztuce. To jest zresztą grupa, do której ja osobiście się zaliczam. Filmy pozwalają mi na wzięcie takich głębokich oddechów, na przerobienie trudnych tematów.
"Odejście", reż. Lana Wilson
Kiedy przyglądałam się sesjom jasnowidzów, zastanawiałam się oczywiście nad ich autentycznością. Z jednej strony byłam nastawiona sceptycznie, z drugiej czułam ogromne emocje. I zrozumiałam, iż dzieje się tam coś niezwykłego. Zdałam sobie sprawę z tego, iż chodzę do kina, żeby poczuć dokładnie to samo: więź z postaciami, nieważne - fikcyjnymi czy prawdziwymi. Jasnowidze, którym przyglądam się w tym filmie, są twórcami, niekiedy artystami, ludźmi kreatywnymi, mają doświadczenie w sztukach performatywnych. Nagle to wszystko nabrało sensu i pozwoliło wyklarować pytanie, które mam nadzieję w trakcie seansu wszyscy będą sobie zadawać: czy coś może być jednocześnie prawdziwe i fikcyjne? Nosić znamiona autentyczności, będąc jednocześnie konstruktem wyobraźni? Chciałam, żeby ten film prowokował widzów do konfrontowania tych dwóch obszarów, bawił się pojęciami, otwierał pole do interpretacji.
Nie pokazujesz jasnowidzów jako scamerów, wnikliwie przyglądasz się także ich życiu, problemom, kondycji psychicznej. Według mnie kluczem jest tu bagaż życiowego doświadczenia, czyniący ich bardziej wrażliwymi na problemy innych. Nie chciałabym ich porównywać do psychoterapeutów, ale widzę pewien rodzaj podobnych umiejętności. Znamiennym momentem w filmie jest ten implikujący uścisk między medium a klientem.
LW: Tak! Coś czego psychoterapeuta by jednak nie zrobił!
I przez cały czas zastanawiałam się czemu ci ludzie nie skorzystają z terapii. Oczywiście byłby to dłuższy i droższy proces, ale miałby też określoną strukturę, pozwoliłoby na pogłębione podejście do problemów. Ale kiedy zobaczyłam ten uścisk, uświadomiła sobie, iż czasem chodzi po prostu o bycie wysłuchanym, zrozumianym i zaopiekowanym z czułością - niemal niczym członek rodziny czy przyjaciel. Ten uścisk pozwolił na dopuszczenie do siebie tłumionych wcześniej emocji.
LW: Strasznie mi się podoba ta obserwacja. Zgadzam się z tym całkowicie. Chodzi o danie drugiej osobie komfortu, którego ona w danym momencie potrzebuje. Osobiście kocham terapię, ale prawie po każdej sesji czuję się okropnie! (śmiech) Nie wychodzisz z gabinetu szczęśliwa! Trzeba jednak zdawać sobie sprawę, iż większość naszych bohaterów jest w procesie terapeutycznym, jedna z osób mediumicznych była choćby licencjonowaną terapeutką, widzimy zresztą w jej domu dyplom. Bardzo wielu klientów także korzysta z usystematyzowanej pomocy psychologów. Sesje jasnowidzów nie są zatem substytutem dla terapii. I szczerze powiedziawszy, nie rekomendowałabym ich nikomu jako panaceum na całe zło. Myślę, iż ludzie, zarówno w trudnych sytuacjach, jak i dla polepszenie komfortu życia, powinni korzystać z różnych form pomocy.
"Spójrz mi w oczy", reż. Lana Wilson
Duże znaczenie ma też sama natura sytuacji, która zmusza nas do skorzystania z tego typu usług. Kiedy tracimy kogoś w nagłych okolicznościach, tracimy też kontrolę na rzeczywistością i racjonalne myślenie nie zawsze wiedzie prym. Rzeczą całkowicie naturalną jest brak gotowości na zostawienie kogoś w przeszłości.
LW: Tak, mam identyczne odczucia. Proces żałoby dla wszystkich przebiega zupełnie inaczej, w zależności od okoliczności, ale także osobowości, temperamentu i wrażliwości człowieka. Niektóre osoby nie wyobrażają sobie korzystania z takich usług, bo może się okazać, iż medium powie o ich bliskich coś, z czym nie będą rezonować lub co może po prostu ich dodatkowo zranić, wywołać kolejny ból w już i tak ciężkiej sytuacji. Dla innych zaś takie doświadczenie może okazać się pomocne, dać komfort, pomóc w procesie leczenia. Powtórzę: myślę, iż nie ma znaczenia czy medium rzeczywiście jest w stanie połączyć się z duchem zmarłej osoby. Dużo bardziej liczy się aktualne doświadczenie straty i potrzeba ukojenia. I odpowiedź na pytanie: czy to pomaga? choćby jeżeli jest to tylko efekt placebo, to ten efekt placebo jest prawdziwy. Jaka jest zatem szkoda? Pojawia się najważniejsze pytanie – czy to kogoś krzywdzi? Oczywiście zdaję sobie sprawę, iż istnieją sławni, ekstrawaganccy jasnowidze, którzy pobierają za sesje bardzo duże kwoty i tworzą ze swoimi klientami manipulatorskie, toksyczne relacje, żerując na ich łatwowierności, braku umiejętności stawiania granic czy po prostu tragedii osłabiającej racjonalne myślenie. Ale moi bohaterowie nie robią żadnej z tych rzeczy. Nie wydaje mi się, żeby komukolwiek robili krzywdę.
Jak w ogóle doszło do pracy nad tym projektem? W jakich okolicznościach pojawił się pomysł na taki film?
LW: Tak jak wspominałam, nigdy wcześniej nie korzystałam z usług jasnowidzów. Aż do momentu w którym Donald Trump został wybrany na prezydenta. (śmiech) Zaczęłam wtedy odczuwać olbrzymie przygnębienie i zagubienie. Dokumentowałam noc wyborczą z New Jersey i czekałam na transport do domu, do Nowego Jorku, gdzie mieszkam od 20 lat i zobaczyłam szyld w centrum handlowym: "Przepowiednie za 5 dolarów". kilka myśląc, po prostu weszłam do środka. Był tam mały, pusty pokój ze stołem i dwoma krzesłami. I kiedy tylko usiadłam, przy stole uderzyły mnie moje własne emocje. Czułam się, jakbym patrzyła w lustro: obserwowałam swoją własną bezbronność, desperację, niewyobrażalny smutek w tym konkretnym momencie. Nagle poczułam rodzaj objawienia i pomyślałam, iż to uczucie jest całkowicie szalone – przecież tu choćby nikogo nie ma! Ale w samym tym miejscu i procesie bycia tam, było coś niezwykle potężnego. Wtedy weszła kobieta, medium, i dała mi przepowiednię. Była w tym niezwykle delikatna. Sama przepowiednia była oczywiście bardzo ogólna, ale pozwoliła mi poczuć się lepiej, uspokoić w tamtym jakże niepewnym momencie. A trwało to zaledwie pięć minut! Kiedy szykowałam się do wyjścia, zapytała mnie, czym się zajmuję. Zaczęłyśmy rozmawiać o mojej pracy, akurat wtedy kończyłam "Odejście". Opisałam jej fabułę filmu, to z czym mierzył się ten mnich, z bólem innych osób aż do momentu, w którym nie umiał go oddzielić od siebie, co zaczęło być w pewnym momencie autodestrukcyjne, na co ona odpowiedziała, iż to wygląda jak jej życie. Byłam niezmiernie zaskoczona, ale gwałtownie zaczęłam zauważać tutaj punkty styczne. Opowiedziała mi o sytuacjach i problemach, z jakimi przychodzą do niej klienci będący często w granicznych miejscach swojego życia, nie wiedząc, do kogo zwrócić się o pomoc. Pomyślałam, iż nie zdawałam sobie sprawy z wagi tego zjawiska, być może choćby umniejszałam jego wartość, traktując jako głupią, dyletancką aktywność, coś wymyślonego na potrzeby chwili, niemalże rodzaj jakiejś gry z drugim człowiekiem. Ale jej wypowiedź wyprowadziła mnie z błędu i bardzo zainteresowała. I od razu pomyślałam o filmie, który portretowałby to środowisko, umożliwiłby wejście w jego strukturę i obserwację tej niezwykłej relacji. To spotkanie było zapalnikiem do podjęcia pracy na tym tematem.
Taylor Swift i Lana Wilson
Jakich różnic doświadczyłaś w pracy nad tym filmem i nad "Odejściem", portretującymi bardziej temat i zjawisko, a Twoimi dziełami przyglądającymi się konkretnym, sławnym jednostkom, "Miss Americanie" i "Ślicznotce: Historii Brooke Shields". To są w końcu zupełnie różne obszary.
LW: "Spójrz mi w oczy" to rzeczywiście powrót do tematów, wątków z moich dwóch pierwszych filmów, "Odejścia" i "W ślady Tillera" do motywów życia, śmierci i procesowania straty. Natomiast "Spójrz mi w oczy" różni się od wszystkiego, co do tej pory robiłam, przede wszystkim ze względu na strukturę. W moich poprzednich filmach pierwsze minuty budowały swoisty mikrokosmos, zapowiedź opisywanego dalej świata. W nich zawierał się centralny wątek czy konflikt. Tym razem chciałam spróbować czegoś innego. Było to oczywiście niezwykle ekscytujące, ale także stanowiło wyzwanie. Czasem przypominało walenie głową w ścianę i zdarzało się, iż żałowałam, iż nie wybrałam poprzedniego stylu narracji, tego bezpiecznego, dobrze znanego. Chciałam jednak, żeby ten film rozpoczął się od klienta i w trakcie narracji zmieniła perspektywę głównego bohatera na medium. Ten zabieg miał tworzyć coś na kształt lustrzanego odbicia, pokazującego zależność obecną w portretowanej relacji. Zależało mi na tym, aby kolejne warstwy życia jasnowidzów, ich doświadczenia, bagaż wyniesiony z dzieciństwa oraz codzienność odkrywać stopniowo. Chciałam, aby ta narracja zaczynała się w jednym miejscu, a kończyła w innym, przy jednoczesnym połączeniu ich niewidzialną nicią. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę, iż taki sposób prowadzenia opowieści będzie wymagać od widza olbrzymiej uwagi i cierpliwości.
Wyszło to bardzo naturalnie, nie czułam potrzeby bycia cierpliwą.
LW: To fantastycznie, bardzo miło mi to słyszeć! Natomiast podejście do struktury było rzeczywiście największą różnicą w robieniu tego filmu. Oczywiście poznałam przy tym projekcie też dużo więcej osób. Tutaj nie ma bowiem jednej historii, głównego bohatera, jak w przypadku "Miss Americany" czy "Ślicznotki: Historii Brooke Shields". Realizacyjnie te tytuły są całkiem inne, znaczeniowo na pierwszy rzut oka również. Zrealizowałam je zresztą między "Odejściem" a "Spójrz mi w oczy", co dało mi nową perspektywę. Taylor Swift i Brooke Shields, mimo tego, iż są tak różne, obie są kobietami, które były – w przypadku Taylor to wciąż trwa – bacznie obserwowane przez media i publiczność. Miały na sobie oczy całego świata. Wiele ludzi się im przyglądało, ale tak naprawdę nikt nie widział ich prawdziwego ja. I obydwa te filmy skupiają się na rozdźwięku między postrzeganiem bohaterek przez siebie i przez otoczenie; na tym, iż czasem potrzebujemy innych, żeby lepiej zobaczyć siebie. Podobna jest sytuacja z sesjami mediumicznymi i z kinem dokumentalnym samym w sobie. Myślę, iż każdy obiekt dokumentu jest ciekawy, co się stanie, kiedy kompletny nieznajomy zacznie mu się przyglądać, stanie się niejako filtrem dla jego osobistej historii. Być może dlatego tak wiele osób decyduje się na wzięcie udziału w filmach dokumentalnych – żeby zobaczyć siebie oczami innych. Myślę, iż z tego samego powodu ludzie chodzą na sesje mediumiczne.
To, co przemycam tutaj z filmów o Taylor i Brooke, dotyczy ostatnich 15-20 minut "Spójrz mi w oczy". Słowa "Jesteście jedynymi, którzy wiedzą" mają być przyczynkiem do rozważań na temat tego, czym w gruncie rzeczy jest ów uprzywilejowany związek między kamerą a obiektem, między filmowcem a obiektem i w końcu między publicznością a obiektem. W końcu projekt, w którym biorą udział, niemal całkowicie obnaża ich w bezbronności, bezradności przed jakże ogromną widownią. To samo dotyczy ich klientów. Jest zatem coś niezwykle silnego w tym zaufaniu, ale także w samym doświadczeniu bycia zauważonym, oglądanym.
A czy w trakcie realizacji napotkałaś na momenty trudne dla Ciebie emocjonalnie?
LW: Mierzenie się z tymi historiami nie było dla mnie trudne emocjonalnie. Było z pewnością takie dla osób portretowanych. Dla mnie najtrudniejszą rzeczą w pracy nad tym projektem był montaż. To było wyzwanie! Z uwagi na niekonwencjonalną strukturę, brak klasycznej narracji, tykającego zegara, wskazówek. Są filmy, których strukturę uwielbiam, jak na przykład "Siostrzeństwo Świętej Sauny", ale choćby tam są sezony, pory roku, coś, co wyznacza ramy opowieści, pomaga ją uporządkować. Tutaj ta kwestia spędzała nam sen z powiem. Ostatecznie oczywiście znaleźliśmy klucz narracyjny. Ale bez wątpienia była to najtrudniejsza część tego procesu. Nie była nią sama realizacja – tę zawsze uznaję za euforia samą w sobie.
Wyzwaniem była też liczba bohaterów. Moje trzy ostatnie filmy były portretami jednostek, a tutaj przyglądam się aż siedmiu postaciom. W tym obszarze także musiałam znaleźć klucz umożliwiający ich wielowymiarowe przedstawienie. Wybrałam podejście zakładające uchwycenie cech charakterystycznych, szekspirowskich: największego talentu i słabości. Na tym oparłam strukturę tej opowieści.
"Spójrz mi w oczy", reż. Lana Wilson
Czy łatwo było znaleźć bohaterów filmu?
LW: Nie do końca. Ja i mój zespół spotkaliśmy ponad stu jasnowidzów, więc był to niemal casting. Początkowo przyglądaliśmy się sesjom, braliśmy w nich udział mniej więcej raz w tygodniu. Później debatowaliśmy nad tym, kto był najbardziej interesujący, kto miał za sobą najbardziej złożoną opowieść, ale także charyzmę, osobowość. Spotkaliśmy całe mnóstwo różnych rodzajów jasnowidzów i w pewnym momencie zaczęliśmy zwracać uwagę na pewien szczególny rodzaj medium, operujący między sekcjami, zbliżony do obszaru psychoterapii. Bardzo gwałtownie też zaczęliśmy dostrzegać między nimi podobieństwa – to, iż jest wśród nich dużo osób kreatywnych, pisarzy, performerów, ludzi mających obsesję na punkcie kina. Że często są to osoby bardzo samotne, mające za sobą ciężkie przeżycia. Zaczęłam się wtedy zastanawiać czy wybrałam właśnie lustrzane odbicie siebie samej? Uświadomiłam sobie, iż mam z nimi dużo wspólnego i być może to mnie przyciągnęło do tej grupy.
Co jest dla Ciebie najważniejsze w sztuce filmowej?
LW: Najważniejsza jest dla mnie widownia. Bardziej niż cokolwiek innego liczy się dla mnie emocjonalne doświadczenie widza, katharsis jakie daje mu sztuka. Ostatnie 20 minut we wszystkich moich filmach są niesamowicie intensywne, wręcz katartyczne. Zawsze mam nadzieję dać prowokujące, bogate, emocjonalne, wielowarstwowe doświadczenie. Ponieważ tutaj nie miałam konkretnej historii czy jednego bohatera, kontakt filmu z widownią nabrał dla mnie jeszcze większego znaczenia. Mam nadzieję, iż odbiór tego obrazu rozwinie się w nieprzewidywalnych kierunkach i iż będzie obfitować w bogate doświadczenia – może niekoniecznie komfortowe, ale zawsze zaskakujące.
Myślę, iż w dużej mierze Ci się to udało. Dla mnie Twój najnowszy film jest szczególnie interesującym przeżyciem przede wszystkim na poziomie psychologicznym, pokazującym wagę niezaopiekowanych emocji i potrzeby bliskości. Oraz potrzebę bezpieczeństwa – tego, iż podczas takiej sesji nie musisz się bać, iż ktoś cię wyśmieje, kiedy powiesz, iż chcesz wiedzieć co myśli o tobie twój pies.
LW: Tak! Jest w tym jakaś dawka humoru, ale jak się nad tym zastanowisz, to bardzo poważna i bolesna kwestia. Tak jak w przypadku kobiety, o której mówisz, która podczas wyprowadzania psa - co miało prawdopodobnie miejsce 4-5 razy w ciągu dnia - za każdym razem miała poczucie, iż ten pies, którego ona tak kocha, jej nie chce. Bardzo mnie to poruszyło: jej potrzeba wypowiedzenia tego pytania i bycia w tym wszystkim potraktowaną poważnie.
Można się śmiać z jasnowidzów rozmawiających ze zwierzętami, ale tak naprawdę jest to poważna kwestia, jak w przypadku kobiety której pies był dla niej oparciem, kiedy ta była w toksycznym, przemocowym związku. Albo jak w przypadku chłopaka pragnącego wiedzieć, czy jego jaszczurka Bobby Jr., jest szczęśliwa u nowego właściciela w ogrodzie zoologicznym. Spójrz, jak zaskakująca w tym wszystkim była odpowiedź medium: "Nie, twoja jaszczurka była szczęśliwsza z Tobą". I jednocześnie medium nie mówi tego, co ten chłopak chce usłyszeć, czyli "idź i ją uratuj". Mówi: "Wasza relacja się skończyła. Musisz iść dalej". Dla mnie osobiście te słowa są metaforą śmierci, straty, tego jak sobie z nimi radzimy. Zwierzęta są zresztą często metaforą nas samych, projektujemy siebie na naszych pupili. Ta energia, która jest w nich, to energia, która tak naprawdę jest we właścicielu. I tego rodzaju medium dociera do tego, czego to zwierzę jest reprezentacją, symbolem.
Lano, jakie są Twoje plany na przyszłość? Myślisz o filmie fabularnym?
LW: Tak, bardzo chcę zrobić film fabularny. W trakcie pandemii napisałam scenariusz, teraz go dopracowujemy. Oczywiście dalej chcę spełniać się w formacie dokumentalnym, ale jestem także podekscytowana nowym projektem. Film będzie nosić tytuł "Back Seat" i będzie opowiadać o imigrantce, która wskutek nieporozumienia traci prawa rodzicielskie nad jednym ze swoich dzieci. Będzie poruszać temat walki o ich odzyskanie, ale także tego, jak ta sytuacja wpłynęła na dynamikę relacyjną całej rodziny.
Lano, serdecznie dziękuję za rozmowę. Życzę sukcesów zarówno z odbiorem "Spójrz mi w oczy", jak i Twoich kolejnych projektów.