Mąż, partner, powiernik, szpieg

filmweb.pl 5 godzin temu
Zdjęcie: plakat


It's the oldest question of all, George. Who can spy on the spies? – "Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg"
John le Carré

Kiedy w dosłownie pierwszej scenie "Szpiegów" Stevena Soderbergha bohater Michaela Fassbendera otrzymuje listę pięciu osób – możliwych zdrajców brytyjskich służb specjalnych – musi wspiąć się na wyżyny, aby nie dać po sobie poznać swojego podenerwowania. Jego stoicka, milcząca twarz przypomina wręcz minę androida; jakiegoś pół-człowieka, pół-klona, niezdolnego do wykazywania jakichkolwiek emocji. Natychmiastowo odpowiada, iż czym prędzej zajmie się tą sprawą i jak najszybciej czmycha z miejsca spotkania. W głębi duszy nie może jednak uwierzyć, iż na liście widnieje imię i nazwisko jego żony. Jak to możliwe?

Nie jest to ekranizacja brytyjskiego pisarza Johna le Carrego, ale punkt wyjściowy "Szpiegów" w gruncie rzeczy koresponduje z jego powieścią "Druciarz, krawiec, żołnierz, szpieg". Akcja również dzieje się w kameralnych pomieszczeniach, a poza paroma morderstwami dynamika filmu bazuje na repetytywnym dialogu i kwestii zdrady w najbliższym kręgu. Nieustannie przytaczane są te same fakty w celu ich wielokrotnej weryfikacji. Może jakiś detal umknął, a może cała ta sprawa ma drugie dno? Zastanawiamy się wraz z naszym wyciszonym bohaterem, który więcej obserwuje, niż mówi. Gadanie pozostawia całej reszcie podejrzanych – a nuż komuś coś się wypsnie po tych dwóch kieliszkach wina za dużo.

Fassbenderowski szpieg nazywa się George. I to z jego perspektywy będziemy obserwować ten szpiegowski pojedynek. Pracuje jako oficer brytyjskiego wywiadu i prawdopodobnie nie ma lepszego agenta od niego. No, może poza jego żoną Kathryn (Cate Blanchett), równie utalentowaną inwigilatorką. Tak czy siak George'owi nie umknie zupełnie nic – niezależnie, czy będzie to bilet do kina wrzucony do kosza, czy poddenerwowany wyraz twarzy jego drugiej połówki. Ten facet to pedant – w jednej ze scen, kiedy gotuje kolację dla swoich widzów, czerwony sos leciutko zabarwia mu rękaw białej koszuli. Nie może tego przeboleć: zanim zasiądą do stołu, nasz bohater musi się najpierw przebrać. Kiedy jeden z agentów chce mu dopiec podczas spotkania, przytacza anegdotkę o tym, kiedy George – w pełni świadomie – poinformował swoją matkę o zdradach ojca. Miał wtedy 37 lat.

George odpowiada, iż nienawidzi, gdy jest okłamywany. Dlatego tak bardzo docieka tej sprawy – nie może uwierzyć, iż w ogóle mógł zostać zdradzony przez Kathryn. Choć George na nazwisko ma Woodward, równie dobrze na drugie mógłby mieć Smiley, bohater z książek le Carrego. Ta sama stonowana maniera, emocjonalna znieczulica i wysmakowany sznyt. "Szpiedzy" to nie tylko szalenie przemyślana (i wciągająca intryga), ale też portret zagubionego szpiega, który nie może uwierzyć, iż do oszustwa mogło dojść w jego własnym domu.

Oznaczałoby to bowiem dwie rzeczy: to, iż George stracił dryg do zawodu, a przy okazji miłość swojej partnerki. George zrobi wszystko, aby udowodnić niewinność swojej żony – choćby jeżeli sam będzie musiał kłamać, szantażować i wykorzystywać najbliższych pracowników. Jego profesjonalizm zacznie odchodzić na bok: twarz nie będzie już taka kamienna, a dłonie same zaczną się trząść ze stresu. I strachu.

W "Zabójcy" Finchera Fassbender grał kilera, który – poniekąd – jedynie udaje profesjonalistę. W obliczu zagrożenia życia jego partnerki facet zupełnie się gubi i kompletnie porzuca credo profesjonalnego zabójcy. Natomiast George – właśnie niczym Smiley – podchodzi do kompleksowego tematu bardzo skrupulatnie. Zaciera ślady i stara się po sobie niczego nie poznać, ale nie będzie to takie proste. Chociaż sam działa niczym stonowany skurczybyk, to jednak go podziwiamy – jego pewność siebie i precyzja są sexy, prawie jak cały ten film. U Soderbergha samo bycie szpiegiem jest atrakcyjne – są tu piękni ludzie, garnitury, nieoczywiste pocałunki i zaskakujące zdrady. Zamiast pójść na terapię, niektórzy wolą sprzeniewierzyć się ojczyźnie. Można i tak.

W swoich czarnych, stylowych okularach Fassbender przypomina interpretację Smileya w wykonaniu Aleca Guinnessa. jeżeli czytaliście choć jedną powieść Johna le Carrego, to poczujecie się jak w domu. Tyle iż zamiast druciarza, krawca i żołnierza mamy męża, partnera, powiernika oraz szpiega, a w każdą z tych ról wciela się tylko jeden aktor – Fassbender. No i jest zdrada, choć nie wiemy czyja. Mamy też własne podejrzenia, a i tak towarzyszy nam porażająca niepewność. Dostajemy również listę potencjalnych sprawców, ale intuicja podpowiada nam, iż tylko Kathryn byłaby w stanie przeprowadzić tak skomplikowaną operację. Ciągle jesteśmy trzymani w niepewności i to właśnie ten stan niewiedzy powoduje ciarki na całym ciele.

W "Szpiegach" Soderbergh powraca do korzeni, oferując nie tyle skomplikowaną, co po prostu atrakcyjną intrygę. Diabeł tkwi tu w realizacji, bo ta – choć nastawiona na klasyczne rozwiązania (szybki i dynamiczny montaż, wycofana kamera śledząca naszych bohaterów niczym… szpieg) – wprowadza film na zupełnie nowy poziom współczesnego kina szpiegowskiego. Taki, od którego trudno się oderwać.
Idź do oryginalnego materiału