8 marca 2024 na SkyShowtime zadebiutowały trzy pierwsze odcinki serialu Mary & George. Korzystając z uprzejmości dystrybutora, udało mi się jednak obejrzeć już cały sezon. I bardzo dobrze, bowiem teraz we w pełni uprawniony sposób mogę nawoływać: obejrzyjcie Mary & George do samego końca!
Seriale opowiadające o wydarzeniach historycznych lub udające historyczność z mniejszym bądź większym powodzeniem wydają się oklepaną receptą na dużą oglądalność. Zawsze znajdzie się dla nich publika. Sztuką jest jednak stworzyć taki, który zapisze się w pamięci na dłużej niż wiele mu podobnych. Twórcom Mary & George to zadanie się udało. Otrzymujemy dosyć solidne przedstawienie krajobrazu Wielkiej Brytanii okresu Stuartów. Licentia poetica nie sięga ponad wyraźniejsze przedstawienie queerowości części postaci, unowocześnienie scenariusza do współczesnego języka angielskiego i muzyki tła. To akurat wychodzi serialowi na dobre: dialogi są wartkie, inteligentnie napisane, a wciąż przystępne dla słuchacza. Ostatnie jest szczególnie istotne w obliczu budujących się w fabule intryg. Im więcej rozumie się z wypowiadanych przez postacie słów, tym lepiej orientuje się w pełnym obrazie dworskich knowań.
W knowaniach tych lśnią, odgrywający tytułowe role, Julianne Moore i Nicholas Galitzine. Mary jest wyrachowana, przede wszystkim pragnie swojej rodzinie zapewnić przetrwanie i drogę do stabilności. Wykorzystuje do tego wszelkie dostępne środki, w tym urodę i wdzięk własnego syna. George, początkowo nieśmiały i wycofany, po pobycie we Francji uczy się zresztą dokładnie tego samego. Dla obojga z nich manipulacja seksualnością oraz czarem to chleb powszedni we wspinaczce po kolejne dworskie zaszczyty. Cel ten też osiągają, gdy George zostaje faworytem króla Jakuba I, a Mary w konsekwencji zajmuje istotną pozycję na dworze. Zarówno Julianne Moore, jak i Nicholas Galitzine są w tych kreacjach wspaniali: ona idealnie zimna i kalkulująca, on – piękny, dumny i na wskroś sensualny.
W odbiorze serialu na pewno pomoże przypomnienie sobie najważniejszych informacji o historii Wielkiej Brytanii. W innym wypadku trudno może być nadążyć za zmieniającymi się nastrojami, postaciami i sceneriami. Mary & George błyskotliwie odzwierciedla bowiem bardzo istotną prawdę: nie mierzymy się całe życie z jednym wrogiem. Villainowie zmieniają się niemal z odcinka na odcinek, a często pozbyć się ich jest niemal niewiarygodnie łatwo. Relacje między postaciami są niejednoznaczne, silnie uwikłane w kontekst polityczno-społeczny. Scenariusz jednak nie pozwala przy tym myśleć, iż są one nieszczere. Wprost przeciwnie: wszystkie uczucia pokazywane na ekranie są aż do bólu naturalistyczne. Jak już mowa o naturalizmie, warto serial pochwalić również za zdjęcia i scenografię. Tam, gdzie trzeba, jest błotnie, brudno i lepko. Przez ekran można poczuć zapach gnijących ciał, potu i brudu. Tam z kolei, gdzie zawieszany jest chwilami realizm (głównie sceny zbliżeń seksualnych), gra światłem przypomina dla odmiany malarstwo epoki. Potęguje to tylko prawdziwość i intensywność przekazywanych widzom emocji.
Mary & George opowiada o queerowości na bardzo wiele sposobów i w bardzo wielu historiach. Dla niektórych postaci to przygoda, dla innych odkrycie prawdziwej miłości, dla jeszcze innych – zabawa. Jest ona wszechobecna, niczym nieskrępowana, naturalna. Nie jest sztucznie glamouryzowana czy ponad miarę udramatyzowana. Nie jest też w żaden sposób przeciwstawiana relacjom heteroseksualnym, które w serialu mają zresztą znaczenie zdecydowanie mniej romantyczne, a bardziej polityczne. Małżeństwo to droga do zmiany lub utrzymania statusu. Stanowi sposób na spłodzenie potomstwa. Wszystko, co dzieje się poza tą sferą, rzadko budzi wielkie zgorszenie. Zresztą, jak powtórzą na pewnym etapie serialu zarówno Mary, jak i George: Bodies are just bodies.
Kadr z serialu Mary & George. Materiały prasowe.
Mary & George ma w moich oczach tylko jeden poważniejszy zarzut. Pierwsze trzy odcinki mogą widza zniechęcić, szczególnie gdy nie zna on zbyt dobrze losów historycznej Anglii. Serial bardzo szuka wtedy swojego vibe’u i trochę nie wie, jaką wagę formy zastosować. Ta niespójność irytuje. Dopiero w okolicy czwartego/piątego odcinka się to stabilizuje i wyrównuje. Na odbiór fabuły wpływa też obserwowanie długoterminowej ewolucji postaci, a do tego okazję przynoszą głównie ostatnie części serialu. Z mniejszych wad, pada on ofiarą plagi trapiącej mały ekran od dobrych kilkunastu lat, czyli ciemności. W wielu ujęciach dosłownie niczego nie widać. Jakkolwiek ten efekt nie byłby zamierzony, nie ułatwia to odbioru. Całościowo jednak serial zasługuje na notę zdecydowanie pozytywną. Naprawdę, warto będzie co tydzień nadrabiać pozostałe odcinki!
Źródło obrazka wyróżniającego: materiały prasowe