Martwi detektywi – recenzja serialu. Duchy też potrzebują wsparcia

popkulturowcy.pl 2 tygodni temu

Martwi chłopcy, rozwiązujący sprawy kryminalne, korporacyjne zaświaty, w których transferowanie dusz na drugą stronę, to głównie biurokracja, potrzebujące detektywistycznych usług duchy, i snujące złowrogie plany wiedźmy. A do tego emanujący seksualną energią król kotów i przyjazne medium. Zaciekawieni? Martwi detektywi w każdym odcinku zarzucają nas masą kreatywnych wątków, wyrazistych postaci i szybkich zwrotów akcji. Czy robią to dobrze?

Najnowszy serial Netflixa, Martwi detektywi, zabiera widzów w ponowną podróż do uniwersum Sandmana. Znajdziemy w nim elementy i postaci, które znane są zarówno z komiksów, jak i z serialu o królu snów. Na tym jednak porównania należałoby zakończyć. Martwi detektywi są zdecydowanie skierowani do młodszej widowni. Fabuła mimo trudnych tematów, poprowadzona jest w sposób lekki, a wartka akcja nie pozwala na dłuższe refleksje i przemyślenia. Pomiędzy kolejnymi rozwiązanymi sprawami detektywów, serial dotyka tematów toksycznych relacji, szukania własnej tożsamości i pierwszych miłości.

Fot. materiały promocyjne Netflix; kadr z serialu

Edwin Paine i Charles Rowland to dwaj nastoletni chłopcy, którzy po śmierci postanowili założyć agencję detektywistyczną. Pomagają oni innym duchom, którym ziemskie sprawy nie pozwalają odejść w zaświaty. Od morderstwa Edwina minęło ponad tysiąc lat. Charles nie żyje od lat osiemdziesiątych. I choć dzielą ich setki lat, chłopcy znaleźli wspólny grunt i nawiązali głęboką przyjaźń. Każdy z nich ma swoje powody, by robić to, co robią, ale bezsprzecznie, obaj czerpią z tego dużą satysfakcję.

Bohaterowie muszą być ostrożni — Śmierć tylko czeka na jeden zły ruch z ich strony. jeżeli zostaną przez nią odnalezieni, trafią tam, gdzie ich dusze zostaną przydzielone. Z tego też względu, nasi bohaterowie trzymają się raczej z daleka od ludzi i wszystkiego, co może sprawić, iż zostaną odkryci. To zmienia się, gdy zostaje im przydzielona sprawa opętanego przez demona medium, Crystal Palace. Pojawienie się w ich nie-życiu tej dziewczyny wrzuci ich w wir wydarzeń, z którego trudno będzie się im wydostać.

Każdy odcinek tego ośmioczęściowego sezonu to nowa sprawa do rozwiązania dla tytułowych martwych detektywów i ich zaprzyjaźnionego medium. Jak się okazuje, zaświaty są zakopane pod ogromem roboty i papierków, a dusze, pozostawione samym sobie, nie potrafią poradzić sobie ze swoimi problemami. Krótko mówiąc, zapotrzebowanie na śledczych od spraw paranormalnych jest ogromne. Mamy tu do czynienia nie tylko z typowymi dla kryminalnego świata zaginięciami i morderstwami, ale też z nieco bardziej oderwanymi od rzeczywistości motywami. Na ekranie pojawią się wybuchające głowy, nienawistne bóstwa, różowe cukierkowe poświaty i mroczne wizje gigantycznych gałek ocznych, czy koci królowie. Świat i bohaterowie, są interesujący i pobudzają wyobraźnie, o co nie trudno w przypadku serii, opartej na twórczości fantastycznego Neila Gaimana.

Fot. materiały promocyjne Netflix. Kadr z serialu

Trudno nie odnieść wrażenia, iż akcja pędzi trochę na złamanie karku. Serial jest podzielony nie tylko na odcinki, ale również wewnątrz nich. Na ekranie pojawiają się opatrzone tytułem sekwencje, w których strzela się do nas wątkami jak z karabinu maszynowego. Nie ma tu miejsca na oddech, czy refleksję. Mimo to motywacje i historie postaci są zgłębione, targające nimi emocje uwidocznione, a relacje poprowadzone płynnie i naturalnie.

Obsada zdecydowanie zasługuje na uznanie, i to nie tylko ta młodsza. Goerge Rexstrew (Edwin Paine) i Jayden Revri (Charles Rowland) idealnie pasują do swoich ról. Ich kreacje zdecydowanie przyciągają wzrok i angażują widza. Moje serce skradła też znana z Supernatural, Ruth Connell, która wcieliła się w rolę Nocnej pielęgniarki. Ta reprezentantka biurokratycznych zaświatów, szukająca zaginionych dusz dzieci, zrobi wszystko, by zamknąć sprawę naszych detektywów. Jej maniera i dialogi, a także cele i droga, jaką przebywa jej postać, ubarwiły tę historię. Na ekranie zobaczymy też Jenn Lyon w roli przerażającej, choć momentami niemal groteskowej wiedźmy, Esther Finch, i Briane Cuoco jako Jenny Green, gotki wynajmującej bohaterom mieszkanie.

Fot. materiały promocyjne Netflix. Kadr z serialu

Muszę przyznać, iż bawiłam się dobrze i doceniam motywy, tematy, i kreatywność, z jaką podeszli do nich twórcy. Jednak nie jest to dzieło wybijające się na tle innych Netflixowych produkcji młodzieżowych. Być może dlatego, iż Neil Gaiman tym razem przekazał stery Steve’owi Yockeyowi. Gaiman zaangażował się zarówno w niesamowicie dobre Good Omens (Dobry Omen), jak i w Sandmana, i śmiem twierdzić, iż dlatego oba seriale zyskały takie uznanie wśród widzów. Martwym detektywom czegoś zabrakło. Być może właśnie lekkiego zmniejszenia obrotów i nie tak licznych, dzielących odcinek, segmentów. Choć być może formuła ta nie przeszkodzi aż tak tej części widowni, która zanadto ukochała sobie formę krótkich, mocno zedytowanych, tiktoków.

Martwi detektywi to pozycja warta zobaczenia. Szczególnie jeżeli jest się fanem uniwersum Sandmana lub młodzieżowych seriali Netflixa. Nie dorównuje on jednak stworzonym przez Gaimana produkcjom. Nie oferuje też niczego, co czyniłoby go nadzwyczajnym, czy wybitnym. Na poklask zasługują tu wspaniałe kreacje bohaterów i kreatywne podejście do tematów i motywów.

Źródło grafiki głównej: materiały promocyjne Netflix

Idź do oryginalnego materiału