Marta Kowalska zawsze się spieszyła.
Tego listopadowego popołudnia biegła ulicą Złotników, z ledwo zapiętym płaszczem i teczką pełną dokumentów, które za chwilę miały się wysypać.
Mżawka zaczęła się jak szept, ale w ciągu sekund zmieniła się w gęstą zasłonę, zacierając kontury chodników.
Klęła w duchu.
Plan był prosty: wrócić do domu, wziąć prysznic, dokończyć prezentację na jutro.
Ale ulewa nie dawała wyboru musiała się schronić.
Wepchnęła drzwi do małej księgarni z kawiarnią, takiej, jakby wyjętej z innego czasu z wyświechtanym drewnem i zapachem świeżo mielonej kawy.
Otrząsnęła wodę z włosów i podeszła do kontuaru.
Czarną herbatę, proszę rzuciła, choćby nie podnosząc wzroku.
Nie jesteś kawoszem? zapytał męski głos, z nutą ciekawości i zabawy.
Podniosła oczy.
Za barem stał wysoki mężczyzna, około trzydziestki, z ciemnobrązowymi włosami i dwudniowym zarostem, patrzący na nią uśmiechem, jakby znali się od zawsze.
Nie, gdy muszę myśleć odparła Marta, lekko defensywnie. Kawą się tylko nakręcam.
W takim razie czarna herbata. Ale ostrzegam przy tym stoliku większość przegrywa z kawą powiedział, wskazując na prawie pusty lokal.
Po raz pierwszy tego dnia się uśmiechnęła.
A ty jesteś?
Krzysztof Nowak odpowiedział, wyciągając rękę nad barem. Właściciel, barista i nałogowy czytelnik.
Przedstawiła się, wzięła herbatę i usiadła przy oknie.
Deszcz uderzał w szyby, jakby chciał się dostać do środka.
Gdy próbowała skupić się na notatkach, Krzysztof podszedł z książką w ręce.
jeżeli nie przeszkadza myślę, iż ci się spodoba.
To była stara powieść w niebieskiej okładce ze złotymi literami.
Skąd wiesz, co mi się podoba? spytała.
Nie wiem. Ale gdy ktoś wpada tu z deszczu, prosi o herbatę i ma taką minę, jakby nie chciał z nikim rozmawiać zwykle potrzebuje dobrej historii bardziej niż czegokolwiek innego.
Przyjęła książkę, zaskoczona.
Szum deszczu mieszał się z aromatem kawy, tworząc ciepłą atmosferę.
Zawsze tu pracujesz? spytała po chwili.
Zawsze, gdy pada odparł enigmatycznie.
Roześmiała się, myśląc, iż żartuje.
Nie żartował.
Kolejne dni wróciły do zwykłego rytmu, a Marta do swojego pośpiechu.
Ale pewnego wtorku kolejna burza znów zapędziła ją do księgarni.
Krzysztof stał za barem, jakby na nią czekał.
Znowu ty powiedział, nalewając jej herbatę, zanim zdążyła poprosić.
Znowu deszcz odparła.
Tego dnia rozmawiali dłużej.
Dowiedziała się, iż Krzysztof odziedziczył lokal po dziadku, który prowadził tu tylko księgarnię. On dodał kawiarnię, by dać ludziom wymówkę, żeby zostali dłużej.
On zaś odkrył, iż Marta pracuje jako architektka w wymagającym biurze, gdzie dwunastogodzinne dni były normą.
Brzmi męcząco zauważył.
Jest przyznała. Ale nie umiem robić niczego innego niż biec.
Spojrzał na nią z takim spokojem, iż ją rozbroił.
Czasem trzeba pozwolić, by życie cię dogoniło powiedział.
Odtąd deszcz stał się ich sprzymierzeńcem.
Za każdym razem, gdy zaczynało kropić, Marta znajdowała pretekst, by zajrzeć na ulicę Złotników.
Czasem czytała w ciszy, gdy Krzysztof obsługiwał klientów; innym razem rozmawiali o książkach, filmach lub podróżach, na które jeszcze nigdy nie pojechali.
Pewnego grudniowego czwartku Krzysztof zaproponował:
W sobotę zamykamy wcześniej. Przychodzą muzycy zagrać jazz. Zostaniesz?
Zawahała się. Nie przywykła do spontanicznych zaproszeń.
Ale zgodziła się.
Tamtej nocy księgarnię oświetlały świece, a półki rzucały cienie na ściany.
Krzysztof zarezerwował dla niej miejsce w pierwszym rzędzie.
Podczas koncertu ich kolana mimowolnie się stykały.
A może nie tak mimowolnie.
Gdy skończyli, nalał jej wina i usiadł obok.
Widziałem cię wiele razy, jak wpadasz tu, uciekając przed deszczem powiedział. Ale myślę, iż uciekałaś przed czymś innym.
Zamilkła, zaskoczona trafnością jego słów.
Może tak przyznała. A może tutaj zapominam, przed czym.
Gdy wychodzili, znów padało.
Krzysztof odprowadził ją do drzwi.
Nie mam parasola powiedziała.
Ja też. Ale jeżeli pobiegniemy, zdążymy do rogu, zanim przemokniemy.
Nie pobiegli.
Szli powoli, śmiejąc się, gdy woda spływała im po włosach i ubraniach.
Na rogu, przed pożegnaniem, Krzysztof szepnął:
Nie czekaj, aż znów zacznie padać, żeby wrócić.
Uśmiechnęła się.
Spróbuję.
Nie wróciła następnego dnia. An