Weronika Kowalska zawsze się spieszyła. Zawsze. Tego listopadowego popołudnia biegła ulicą Złotników, z ledwo zapiętym płaszczem i teczką pełną dokumentów, które za chwilę miały się wysypać. Mżawka zaczęła się jak szept, ale w mgnieniu oka zmieniła się w gęstą zasłonę, zacierając kontury chodników. Przeklęła w duchu. Plan był prosty: wrócić do domu, wziąć prysznic i pracować nad jutrzejszą prezentacją. Ale ulewa nie dała wyboru musiała się schronić.
Wepchnęła drzwi do małej księgarni z kawiarnią, takiej jakby z innej epoki, z drewnianymi meblami obtłuczonymi przez czas i zapachem świeżo mielonej kawy. Otrząsnęła wodę z włosów i podeszła do lady.
Czarną herbatę, proszę rzuciła, choćby nie podnosząc wzroku.
A kawę nie lubisz? usłyszała męski głos, ciepły i nieco rozbawiony.
Spojrzała w górę. Za ladą stał wysoki mężczyzna, trzydziestokilkuletni, z ciemnobrązowymi włosami i dwudniowym zarostem, który patrzył na nią z uśmiechem, jakby znał ją od zawsze.
Nie, gdy muszę myśleć odparła Weronika, lekko defensywnie. Kawa mnie rozprasza.
W takim razie czarna herbata. Ale ostrzegam, przy tym stoliku większość i tak przegrywa z kawą powiedział, wskazując na prawie pusty lokal.
Po raz pierwszy tego dnia uśmiechnęła się.
A ty jesteś?
Tadeusz Nowak odpowiedział, wyciągając dłoń ponad ladą. Właściciel, barista i nałogowy czytelnik.
Weronika się przedstawiła, wzięła herbatę i usiadła przy oknie. Deszcz uderzał w szyby, jakby chciał się dostać do środka. Gdy próbowała skupić się na dokumentach, Tadeusz podszedł z książką w ręce.
jeżeli nie masz nic przeciwko myślę, iż to by ci się spodobało.
Była to stara powieść w niebieskiej okładce ze złotymi literami.
Skąd wiesz, co mi się podoba? spytała.
Nie wiem. Ale gdy ktoś wpada tu z deszczu, zamawia herbatę i ma taką minę, jakby nie chciał z nikim gadać zwykle potrzebuje dobrej historii bardziej niż czegosię innego.
Weronika wzięła książkę, zaskoczona. Gdy przewracała strony, szum deszczu i aromat kawy z innych stolików tworzyły ciepłą atmosferę.
Zawsze tu pracujesz? zapytała po chwili.
Zawsze, gdy pada odparł tajemniczo.
Roześmiała się, myśląc, iż żartuje. Nie żartował.
W kolejne dni miasto wróciło do swojego rytmu, a Weronika do swojego wiecznego pośpiechu. Ale któregoś wtorku kolejna burza zmusiła ją, by znów zajrzeć do księgarni. Tadeusz stał za ladą, jakby na nią czekał.
Znowu ty powiedział, nalewając jej herbatę, zanim zdążyła zamówić.
Znowu deszcz odparła.
Tego dnia rozmawiali dłużej. Weronika dowiedziała się, iż Tadeusz odziedziczył lokal po dziadku, który był tu tylko księgarnią. On dodał kawiarnię, by dać ludziom powód, by zostali dłużej.
Tadeusz zaś odkrył, iż Weronika pracowała jako architektka w wymagającym biurze, gdzie dwunastogodzinne dni były normą.
Brzmi wyczerpująco skomentował.
Jest przyznała. Ale nie umiem robić niczego innego niż biec.
Spojrzał na nią z takim spokojem, iż poczuła się bezbronna.
Czasem trzeba dać życiu szansę, by nas dogoniło powiedział.
Odtąd deszcz stał się ich sprzymierzeńcem. Za każdym razem, gdy zaczynało kropić, Weronika znajdowała pretekst, by zajrzeć na ulicę Złotników. Czasem czytała w ciszy, gdy Tadeusz obsługiwał klientów, innym razem rozmawiali o książkach, filmach lub podróżach, na które żadne z nich jeszcze się nie wybrało.
Pewnego grudniowego czwartku Tadeusz zaproponował:
W sobotę zamykamy wcześniej. Przyjdą muzycy grać jazz. Masz ochotę?
Weronika zawahała się. Nie była przyzwyczajona do spontanicznych zaproszeń. Ale powiedziała tak.
Tamtego wieczoru księgarnię oświetlały świece, a półki rzucały długie cienie na ściany. Tadeusz zarezerwował dla niej miejsce w pierwszym rzędzie. Podczas koncertu ich kolana mimowolnie się stykały. A może nie tak mimowolnie
Gdy muzyka umilkła, Tadeusz nalał jej wina i usiadł obok.
Widziałem cię wiele razy, jak wpadasz tu, uciekając przed deszczem powiedział. Ale myślę, iż tak naprawdę uciekałaś przed czymś innym.
Weronika zamilkła, zaskoczona trafnością jego słów.
Może tak przyznała. A może tutaj zapominam, przed czym.
Gdy wychodzili, znów zaczął padać. Tadeusz odprowadził ją do drzwi.
Nie mam parasola powiedziała.
Ja też. Ale jeżeli pobiegniemy, zdążymy do rogu, zanim przemokniemy.
Nie pobiegli. Przeszli ulicę powoli, śmiejąc się, gdy woda spływała im po włosach i ubraniach. Na rogu, przed pożegnaniem, Tadeusz szepnął:
Nie czekaj, aż znowu zacznie padać.
Weronika się uśmiechnęła.
Spróbuję.
Nie wróciła następnego dnia. Ani kolejnego. Ale w niedzielę, gdy niebo było bezchmurne, zjawiła się w księgarni.
Tadeusz spojrzał na nią, udając zaskoczenie.
A deszcz?
Dziś przyniosłam go ze sobą.
Tego dnia nie było herbaty ani kawy. Była długa, spokojna rozmowa, pełna wygodnych milczeń i spojrzeń, które mówiły więcej niż słowa.
Gdy zapadł zmierzch, Tadeusz pokazał jej zakątek księgarni, którego nie







