Okazuje się, iż Maria Antonina to nie tylko ciastka, szampan i gilotyna. Najsłynniejsza i chyba najtragiczniejsza francuska królowa zyskała dużo głębszy rys w najnowszej produkcji Canal+.
Pierwszy sezon serialu opisuje pierwszych 7 lat małżeństwa austriackiej arcyksiężniczki Marii Antoniny (Emilia Schüle) i Ludwika – delfina a następnie króla Francji, znanego jako Ludwik XVI (Louis Cunningham). Obydwoje bardzo młodzi, niedoświadczeni i nieprzygotowani na to czego się od nich oczekuje (przede wszystkim w kwestii zapewnienia ciągłości rodu i monarchii). Obserwujemy więc jak zawiłości dworskiej etykiety wpływają na politykę zagraniczną. Ekstrawagancka Maria Antonina odurzona władzą i przywilejami musi się mieć na baczności. Bez dziedzica jej pozycja jest zagrożona. Czy i gdzie w tym wszystkim jest miejsce na uczucia? Komu można ufać?
W przeciwieństwie do mocno rokokowej (by nie powiedzieć kiczowatej) stylizacji filmu Maria Antonina z 2006 roku, serial jest dużo bardziej stonowany. Produkcja Canal+ stawia przede wszystkim na psychologizację postaci. Genialny scenariusz Deborah Davis (scenarzystka nominowana do Oscara i Złotych Globów oraz laureatka Bafty za Faworytę) głęboko wnika w motywacje działań bohaterów, ich charaktery i zmiany, które przechodzą. Schüle i Cuningham znakomicie wcielili się w Marię Antoninę i Ludwika XVI. Nieco naiwni i szczerzy do bólu w swej niewinności nie pasują do świata obłudy, knowań i polityki Wersalu.
Częstym wyzwaniem przy produkcjach historycznych jest dokładność oddania realiów epoki. Maria Antonina stara się dosyć wiernie odtworzyć francuski dwór końca XVIII wieku. Widać jednak pewne niedociągnięcia. Jak na Wersal, który znany był ze swojej sztywnej hierarchii i etykiety, niektóre postaci zachowują się zbyt swobodnie. Dziwi również śladowa ilość służby – szlachta i rodzina królewska sama otwiera sobie drzwi czy przynosi śniadanie. W słynnej scenie „przekazania” Marii Antoniny na granicy austriacko-francuskiej, uczestnicy spotkania idą przez gęsty las na piechotę. Bez powozu czy orszaku, który wskazywałby na ich odpowiednią rangę. Czyżby w tej ogromnej produkcji zapomnieli o statystach?
Momentami teatralizacja ujęć kamery bierze górę nad wiarygodnością scen. Dzieje się tak na przykład przy jednej z kolacji rodziny królewskiej, podczas której wszyscy siedzą po jednej stronie stołu jak na Ostatniej Wieczerzy Leonarda da Vinci. Innym razem, by pokazać triumfującą Marię Antoninę, widzimy ją na szczycie gigantycznych schodów, u podstawy których stoi rodzina królewska (znów prawie bez służby/statystów). Użyto do tego green screena i perspektywy, która sprawia, iż bohaterka wydaje się mikroskopijnych rozmiarów. Wyszło trochę kiczowato. Podobnie jak przy koncertach dawanych przez królową – zbyt gorliwe udawanie grania na instrumentach czy śpiewanie arii operowych daje efekt odwrotny od zamierzonego.
Takich momentów w Marii Antoninie nie ma na szczęście zbyt wiele i serial naprawdę dobrze się ogląda. (Chociaż sprowadzenie cesarza austro-węgierskiego do roli terapeuty i seksuologa wywołuje znów uśmiech.) Role zostały bardzo dobrze obsadzone. Świetna gra aktorska w połączeniu ze spokojnie toczącą się akcją pozwalają wejść głębiej w świat przedstawiony. jeżeli powstanie drugi sezon serialu to z chęcią go obejrzę. Mam tylko nadzieję, iż dorobią się służby.