Mamy Irona Mana w domu. Tania podróbka kultowego bohatera

swiatseriali.interia.pl 5 godzin temu
Zdjęcie: INTERIA.PL


Fani Marvela z niecierpliwością czekali na serial "Ironheart". Produkcja, który miała przedstawić geniusz i potencjał nowej bohaterki, zdaje się gubić w niespójnościach fabularnych, stereotypach i braku angażującej intrygi.


Serial jest kontynuacją wydarzeń z filmu "Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu". Produkcja skupia się na losach młodej, utalentowanej bohaterki Riri Williams, granej przez Dominique Thorne, która zbudowała zaawansowaną technologicznie zbroję, dorównującą osiągnięciami słynnemu Iron Manowi. Pierwszy sezon składa się z sześciu odcinków i żałuję, iż je zobaczyłam.


"Ironheart": proszę, idź do szkoły


Riri Williams jest przedstawiana widzom jako młoda geniuszka, która ma na wyciągnięcie ręki wielkie osiągnięcia. Wsławiła się wynalezieniem detektora vibranium. W komiksach dziewczyna jest uczennicą Starka, ale w serialu jest nam przedstawiana jako wierna fanka miliardera. Reklama


Zwiastuny obiecywały nam wiele, ale prawdę mówiąc, w każdym odcinku czułam się zawiedziona. Już na samym początku bohaterka mówi, iż Stark miał łatwiej z budową zbroi, bo miał miliony na koncie. Owszem, miał. Niestety jednak w filmie z 2008 roku dowiadujemy się, iż Iron Man swoją pierwszą funkcjonalną zbroję stworzył w jaskini, praktycznie ze śmieci.
Riri poszła na studia jako 15-latka, ale po jej zachowaniu kompletnie nie widać przebłysków geniuszu. Wyrzucona z uczelni, bo nie potrafi się dostosować, polega na technologii, ale pozwala napakować swoją zbroję magią znaną z filmów o doktorze Strange’u.


Dziewczyna szuka funduszy na realizację swoich pomysłów i tworzy prace dla innych uczniów, dzięki którym będą mogli nie tylko uzyskać pozytywne oceny z zajęć, ale też stypendia. Dlaczego więc sama nie stara się o dodatkowe zasoby pieniężne na własne pomysły?
Serial jest mętny i mało angażujący. Naprawdę - nie obchodzi mnie co stanie się z główną bohaterką. W przypadku innych przedstawicielek młodego pokolenia - Ms. Marvel czy Kate Bishop - chciałam oglądać nowe odcinki. Produkcje nie były nachalne, pokazywały świeże spojrzenie na uwielbianych bohaterów i były po prostu "jakieś". Teraz otrzymaliśmy bohaterkę, która jest stereotypowa do bólu i bez oglądania możemy sobie dopowiedzieć jej historię życia. Nie ma w tym magii, zaskoczeń, choćby minimum niespodzianek. Momentami brakuje realizacji dobrych pomysłów, które mają potencjał.
Bohaterka przeżyła traumatyczne wydarzenie, które ją wciąż prześladuje. Stara się od tego uciec, choć bezskutecznie. Mimo wszystko, jej historia zdaje się być kompletnie płytka i obojętna widzom, a bohaterowie papierowi. Relacje między nimi są bez znaczenia, a pierwotne motywacje bohaterki znikają w morzu bezsensownych akcji.


"Ironheart": czy warto oglądać?


Czy warto zobaczyć najnowszy serial Marvela? Według mnie nie. Naprawdę - odpuśćcie sobie ten seans i poczekajcie na kinowe produkcje, bo serial niczego nie oferuje. jeżeli jednak chcecie na własnej skórze się przekonać, o czym opowiada historia Riri Williams to serial dostępny jest już w całości na platformie Disney+.
Idź do oryginalnego materiału