Mamma mia!

filmweb.pl 1 rok temu
Kristin Balbano (Toni Collette) poznajemy w momencie, gdy dopadają ją wszelkie kryzysy i samotność. Ukochany syn wyjeżdża na studia, a niezbyt oddany mąż daje się przyłapać na zdradzie z byłą nauczycielką swojej dorosłej już pociechy. W pracy Kristin też nie ma lekko – bohaterka nie może przebić się ze swoją kreatywnością w iście zmaskulinizowanym zespole marketingowym, który wszystko – dosłownie wszystko (od tabletek na wywołanie szybkiej erekcji po kremy przeciwzmarszczkowe) reklamowaliby na jedno, obezwładniające w swojej głupocie kopyto. I właśnie w takich chwilach, kiedy życie traci sens, a na horyzoncie zamiast obietnicy orgazmów tylko morze dalszych trosk, pojawia się ona… Słoneczna Italia. Bella Italia. Dolce vita, dolce far niente, gelato i Aperol Spritz. Mimo początkowych obiekcji i za namową najlepszej przyjaciółki (bo jakby inaczej), Kristin wyrusza w stronę Półwyspu Apenińskiego. Zgodnie z popkulturową dewizą "nie potrzebuję terapii, tylko włoskich wakacji", nasza pechowa dotychczas bohaterka wyrusza w nieznaną i – jak gwałtownie się okaże – pełną niebezpieczeństw podróż. Włoskie wakacje to jedno, ale odkrywanie – dosłownie i w przenośni – swoich włoskich korzeni to inna bajka. A w żyłach naszej Kristin, oprócz wielkiego egzystencjalnego rozczarowania, okazuje się płynąć też krew prawdziwego mafiosa… Balbano senior is dead, a prawo krwi w kodeksie mafijnym stanowi przecież najwyższą wartość. Tym sposobem w talerzu smacznej pasty pojawiają się ołowiane pociski, a nasza Kristin wbrew początkowym założeniom swojego pobytu będzie musiała przejść szybką lekcję emancypacji.

  • Fabrizio Di Giulio

Ukazanie mafii w filmie Catherine Hardwicke ma wiele poziomów. Rzymska przestępczość zorganizowana jest tutaj sposobem na życie, żywiołowym elementem szeroko pojętego włoskiego folkloru, a także narzędziem, który ma posłużyć Kristin do odbudowania własnego poczucia wartości, który przez lata najbliższe otoczenie sumiennie deprecjonowało. Nie chodzi tylko o dosłowne przejmowanie zasadniczo męskiej, gangsterskiej narracji przez kobiety, ale też symboliczne punktowanie wszelkich absurdów wynikających z patriarchalnych, często mizoginicznych schematów; walki kobiet o własną widzialność, podmiotowość i sprawczość. Hardwicke sprawdza się w reżyserii scen akcji i wynikającej z konwencji przemocy, ale też tych wszystkich bardziej zniunasowanych, ironicznych scen komediowych.

Zauważyliście, iż filmowcy uwielbiają obsadzać Toni Collette w rolach filmowych matek? I to takich matek, których życie zdecydowanie nie rozpieszcza. Matek, które muszę stać na czele bardzo specyficznych – czasem dysfunkcyjnych, czasem mrocznych i paranormalnych – rodzin ("Szósty zmysł", "Był sobie chłopiec", "Mała Miss", "Dziedzictwo. Hereditary"… ). Mafijna familia, która musi zmierzyć się z wrogim gangiem z pewnością nie stanowi tutaj wyjątku. Jednak dawno nie widzieliśmy Toni Collette w tak beztroskim, przejaskrawionym, kampowym wydaniu. Collette, która słusznie błyszczy na ekranie i nie zostaje w ogóle przyćmiona przez charyzmę i śródziemnomorski seksapil największej włoskiej eksportowej divy (po Sophii Loren, rzecz jasna), czyli Moniki Bellucci. Chemia między paniami jest do tego stopnia przyjemnie namacalna, iż super byłoby je zobaczyć ponownie na ekranie w wydaniu komediowym czy nawet… romantycznym. To, co zostanie z Wami długo po seansie, to także uśmiech wywołany przed dwóch włoskich ochroniarzy nieustępujących Kristin na krok (Dante i Corso). Niczym komediowi Flip i Flap, Włosi świetnie się uzupełniają i, mieszając angielski z włoskim, wspierają bohaterkę w jej działaniach i decyzjach.

  • Fabrizio Di Giulio

Filmowe opowieści o mafii wykonały już niejeden – mniej lub bardziej zgrabny – narracyjny piruet, a choćby na rodzimym podwórku Patryk Vega już dawno zdążył sprzedać swój nasterydowany dyptyk o "Kobietach mafii". Psioczenie na "Ojca chrzestnego" stało się nową klasyką (ostatnio chociażby w drugim, włoskim sezonie "Białego Lotosu"), a prześmiewcze dekonstruowanie gangsterskich toposów na ekranie ma bardzo, ale to bardzo długą tradycję (zarówno we włoskiej, jak i światowej kinematografii). Niby wszystko już było, nihil novi, ale to nie znaczy, iż nie można – podobnie jak w przypadku Kristin – odłożyć wszystkiego na bok i po prostu poddać się filmowej podróży. "Mafia Mamma" jest właśnie taką podróżą – typowo wakacyjną, świadomie kiczowatą, roztrzepaną, a co najważniejsze – świadomą swoich klisz, skrótów, spranych konwencji. Orzeźwiającą niczym dobrze schłodzone prosecco w upalny dzień. Przymykamy oko na to, iż kubeczek jest plastikowy, a w tle zamiast Koloseum jest równie zatłoczony Lidl.
Idź do oryginalnego materiału