Malcolm Pardon – Flesh & Bones

nowamuzyka.pl 8 godzin temu

Medytacja nad nieuchronnością ludzkiego losu.

Pierwszą muzyczną epifanią szwedzkiego artysty był występ Boba Marleya, w którym uczestniczył w wieku zaledwie dziesięciu lat. To wtedy poczuł moc dźwięku i emocji, które niesie – nic więc dziwnego, iż chwilę później wszedł w skład grupy Girlsmen, która przeszczepiała na lokalny grunt gorące rytmy ska. Muzykowanie spodobało się młodemu chłopakowi, więc pojechał do Londynu, gdzie zasilił skład zespołu Kinky Machine, specjalizującego się w indie-popie. Do dziś ten wątek jest żywy w karierze muzyka za sprawą szwedzkiej formacji Dead People, grającej wbrew swej nazwie ciepłe i zwiewne piosenki.

Tak naprawdę przełomem w życiu Malcolma Pardona okazało się poznanie Pedera Mannerfelta. Obaj artyści powołali do życia duet Roll The Dice, który za sprawą znakomitych albumów dla Digitalis i Leaf, zasłynął z efektownego łączenia elektroniki z orkiestrowymi brzmieniami. Mimo udanej kariery swego projektu, Pardon i Mannerfelt rozpoczęli również tworzenie własnej muzyki. Ten pierwszy dorobił się dwóch albumów, z których głośno było o tym drugim – „The Abyss” – ze względu na zgrabne wpisanie dźwięków fortepianu w ambientowe struktury. Nowa płyta Pardona przynosi zwrot w stronę bardziej elektronicznych brzmień.

Rozpoczynający album „Hidden Path” rozpięty jest między kontrastami: mroczny pasaż syntezatorów uzupełnia anielski chór o podniosłym tonie. W „Under Over” pohukujący loop wyznacza spokojny puls całości. Za sprawą „Death March” rozlegają się groźne warknięcia basu, uzupełnione ziarnistymi glitchami. „Speaking In Tongues” zaskakuje kojącym nastrojem, przypominającym łagodny ambient z Kompaktu. „Sharpened Blades” ma natomiast rytualny charakter, łącząc plemienne conga z niemal noise’ową elektroniką. Majestatyczne dźwięki z „Gold Rush” kojarzą się z muzyką Wolfganga Voigta. Bardziej minimalistyczny sznyt ma „Dry Bones”, koncentrując się na nocnych akordach. „Flesh” uwodzi swym delikatnym pięknem i dyskretną tajemniczością. Płytę kończy oszczędny, ale równie klimatyczny „Solitude”.

Niedługi to zestaw, ale bardzo sugestywny. Szwedzki artysta lubi dozować dźwięki, potrafiąc jednak z kilku akordów spleść wyjątkowej urody muzykę. To wręcz klasyczny ambient, balansujący od swej ciemnej do jasnej wersji. Choć materiał ten stworzył Malcolm Pardon, to nad jego miksem pochylił się duet Aasthma, tworzony przez bliskich współpracowników twórcy – Pedera Mannerfelta i Pära Grindvika. To prawdopodobnie oni dodali do tych syntezatorowych modulacji studyjne pogłosy i chrzęszczące glitche. Niby to nic, ale zgrabnie uzupełnia całość. Każda z poprzednich płyt Szweda była medytacją nad nieuchronnościką ludzkiego losu, zwieńczonego śmiercią – i sądząc po tytułach tu jest podobnie.

The New Black 2025

Idź do oryginalnego materiału