Magdalena Nieć: W życiu warto wierzyć w dobre zakończenia

opolska360.pl 6 godzin temu

Beata Szczerbaniewicz: – Pierwsze wydanie opowieści „O psie, który jeździł koleją” Romana Pisarskiego było w roku 1967, zna ją niemal każdy Polak i Polka, była lekturą szkolną już wtedy, gdy pani chodziła do szkoły podstawowej w Nysie. Podobała się pani ta książka, gdy była małą dziewczynką, czy już wtedy chciała pani zmienić zakończenie?

Magdalena Nieć: – Tak, już wtedy myślałam, iż gdybym mogła, to zrobiłabym tak, by Lampo nie umarł. I taka sama była reakcja mojego syna wiele lat później. To jest bardzo „mocna” lektura dla dzieci – podobnie jak genialna „Bracia Lwie Serce” Astrid Lindgren, porusza fundamentalną tematykę. Myślę jednak, iż tak drastyczne zakończenie opowiadania, gdy pies ratując dziewczynkę, ginie pod kołami pociągu, nie jest niezbędne. 70 lat temu były inne czasy. Taki finał historii poprzez to, iż aż tak silnie oddziaływał na czytelnika, zwracał uwagę na rolę zwierząt, iż są wierne, lojalne, potrafią tak kochać, iż za swojego przyjaciela oddadzą życie. Ale wtedy były inne czasy. Świadomość, szacunek dla zwierząt i dbanie o ich dobrostan są dziś inne. Nie trzeba wyważać tych drzwi, bo one już są otwarte, więc razem ze scenarzystami filmu postanowiliśmy opowiedzieć historię inaczej, oszczędzając dzieciom traumatycznych przeżyć, co spotkało się też z akceptacją producenta. Nasz film wzrusza i porusza widownię, opowiada o tych samych ważnych wartościach, ale nie traumatyzuje. Uważam, iż kondycja psychiczna naszych dzieci jest dziś na tyle krucha i delikatna, iż nie potrzebują traumy w filmie. Chciałam pokazać dzieciom, iż w życiu warto wierzyć w dobre zakończenia, pokazać siłę miłości i nadziei w pokonywaniu trudności i problemów, pokazać, iż przyjaźń i wspólnota mają moc. Ja, gdy czytałam o Lampo pierwszy raz, miałam chyba 8 lat – bo poszłam do szkoły rok wcześniej – bardzo przeżyłam tragiczne zakończenie. Poczułam się mocno zraniona tym, iż autor odebrał mi bohatera, którego polubiłam i który nie zasłużył na taki koniec, a książkowych bohaterów rozdzielono na zawsze.

– Ale niektórzy są oburzeni, iż zmieniła pani zakończenie. Jak bardzo i dlaczego zmieniła pani fabułę w filmie w stosunku do pierwowzoru?

– Mój film to luźna adaptacja książki, ale myślę, iż zabiegi, których dokonałam w filmie, paradoksalnie są szansą na to, by utrzymać ją w kanonie lektur. Jest trend, by go zmieniać, od pewnego czasu rodzice się buntują, iż na liście są książki drastyczne w treści, czy o realiach trudno dziś zrozumiałych dla dzieci. A poprzez porównanie książki z filmem można dzieciom pokazać, czym jest adaptacja, dzieci będą mogły się zdystansować do treści opowiadania, wybrać, która historia podoba im się bardziej, która lepiej z nimi rezonuje. Nauczyciel może zapytać uczniów: a jak ty byś to opowiedział? Ja, jako reżyserka filmu, w żaden sposób nie czułam się zobowiązana wobec fabuły książki. Ona była dla mnie inspiracją, nie chciałam robić ekranizacji, tylko opowiedzieć nową historię. Nie muszę się tłumaczyć z tego, co zmieniłam: film jest manifestacją mojej wrażliwości i tego, co ja chciałam przekazać widzom. Cieszę się jednak ogromnie, iż spadkobiercom pisarza film bardzo się podobał.

– Współczesny Lampo jest gwiazdą internetu…

– Tak, to jest współczesna opowieść: dziennikarz nie przyjeżdża na osiołku, ale mamy instagramerów. Natomiast Lampo, tak jak w książce jeździ pociągami i jest z tego powodu sławny, to psi włóczęga, który zaprzyjaźnia się z rodziną zawiadowcy stacji, a swoje psie serce oddaje córeczce zawiadowcy, Zuzi. Kiedy psiak pojawia się na stacji, dziewczynka ratuje go przed hyclami. Tak rodzi się między nimi wyjątkowo silne uczucie, poczucie lojalności i przywiązania, które sprawia, iż nie będą umieli wyobrazić sobie życia bez siebie. Ona – ciężko chora, on – włóczęga, z czasem stają się superbohaterami. W mojej opowieści pies też ratuje dziewczynkę, ale nie przypłaca tego bohaterstwa życiem. Za to dzięki swojej pasji podróżowania pomaga zdobyć pieniądze na operację Zuzi, zresztą nie tylko on – lista zaangażowanych w pomoc chorej dziewczynce jest ogromna. Raz uruchomiona pozytywna energia zatacza coraz szersze kręgi, budząc w sercach zwykłych ludzi altruizm.

– Tyle rozmawiamy o psach, iż zapytam wprost: czy jest pani „psiarą”?

– O tak, jestem „psiarą”. Moja Kira jest znajdą i ma już 13 lat. To ona nauczyła mnie, jak rozumieć psy, jak są bezwarunkowo kochające i lojalne. Śmiałam się, iż Kira nauczyła mnie psiego „języka”, co przy produkcji filmu, a szczególnie na planie, bardzo się przydało.

– I można dodać, iż zaowocowało ogromnym sukcesem. Ten film odkąd tylko wszedł na ekrany, zgarnia nagrodę za nagrodą. Wygrana na Giffoni Film Festiwal w lipcu br. to jedna z wielu, a która ze wszystkich nagród jest dla pani najcenniejsza?

– Trudne pytanie: każda nagroda jest dla mnie ważna. Ta jest wyjątkowa, bo przyznali ją widzowie, a wybór zwycięzcy jest wyjątkowo transparentny. Na początku, z wielu zgłoszonych filmów jury wybiera kilka, ale na tym rola dorosłego jury się kończy. Potem głosuje tysiąc widzów, oddając na kartkach swój głos. Festiwal Giffoni ma ponad półwieczną tradycję i jest adekwatnie najważniejszym festiwalem na świecie filmów dla dzieci i młodzieży. Bardzo mnie więc cieszy międzynarodowe uznanie, ale tak samo ucieszyłam się, gdy otrzymałam Złote Lwiątko na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni w 2023 roku. Film został tam dostrzeżony artystycznie i to było bardzo ważne również dlatego, iż kino dla dzieci i młodzieży dopiero nabiera znaczenia w naszym kraju. Bardzo ważne były też dla mnie Nagroda Stowarzyszenia Autorów ZAiKS, nagroda dla najlepszego polskiego filmu na międzynarodowym Festiwalu Młode Horyzonty. Ale chyba najważniejsze były dla mnie pełne sale kinowe. „O psie, który jeździł koleją” otrzymał Platynowy Bilet, przyznawany przez Stowarzyszenia Kin Polskich: uplasował się na 3. pozycji pod względem oglądalności krajowych produkcji w kinach w 2023 roku. Wyprzedzili go tylko „Chłopi” i „Zielona granica”.

Reżyserka Magdalena Nieć i Lampo na planie filmowym „O psie, który jeździł koleją” – mat. producenta filmu

– A jak to się w ogóle stało, iż wzięła się pani za reżyserowanie filmów? Ukończyła pani wydział aktorski i przez wiele lat grała w filmach i serialach. Widzowie chyba najbardziej znają panią z „Na wspólnej”. Ile lat była pani Oksaną?

– Oj, nie wiem już jak długo, kilka lat na pewno. Jeszcze w zeszłym roku grałam Oksanę, bo ona wtedy wróciła i niewykluczone, iż znów się jeszcze pojawi. Grałam w wielu filmach i serialach. Powiedziałabym tak, iż przeszłam długą i konsekwentną drogę do reżyserii. Wcześniej pracowałam jako drugi reżyser planowy przy takich filmach jak „Wilkołak”, „Za niebieskimi drzwiami” i „Czarny młyn”. W tych produkcjach byłam też aktorką, scenarzystką i zajmowałam się reżyserią dzieci, co jest o tyle istotne, iż w tych czasach w Polsce nikt się jeszcze reżyserią dzieci nie zajmował. To się tak jakoś samo stało. Grałam Mamę w „Za niebieskimi drzwiami” i w trakcie prób z moim filmowym synem starałam się pomagać mojemu partnerowi. Reżyser i producent to zauważyli i powiedzieli: „Słuchaj Magda, mamy w filmie czwórkę dzieci, może byś mogła z nimi popracować, pojedziesz z nami na warsztaty aktorskie?”. Na tym wyjeździe były psycholożki z Warszawskiego Instytutu Psychologicznego i to adekwatnie one mnie namaściły do pracy z dziećmi, uznając, iż mi to wychodzi, a i producent stwierdził, iż moja praca daje efekty, bo dzieci były psychicznie zadbane, a równocześnie ich potencjał artystyczny był dobrze wykorzystany. Jako drugi reżyser zajmowałam się poza tym scenami zbiorowymi z statystami i okazało się, iż to była dla mnie też ogromna frajda.

– Ale nie znudziło się pani bycie aktorką?

– Zdecydowanie, nie! To jest moja pierwsza miłość. Byłam etatową aktorką przez wiele lat i do tej pory gościnnie gram w Teatrze Ludowym w Krakowie i w Warszawie w Teatrze Kamienica, choć ostatnio brakuje już mi na to czasu i choć kiedyś było to dla mnie nie do pomyślenia, zdarza się, iż muszę odmawiać spektakli, bo mam zobowiązania filmowe. Do niedawna czułam się aktorką, która reżyseruje. Ale od filmu o „Piesku” czuję się już bardziej reżyserką, który czasem ma chwilę, by pobyć aktorką. Myślę, iż moje doświadczenie w pracy aktorskiej dużo mi dało i dzięki niemu dobrze mi się współpracuje teraz z aktorami, to jest mój atut.

– A jaki są pani ulubione role?

– Było ich bardzo wiele, bo grałam wiele ciekawych ról, zwłaszcza te teatralne są mi bliskie: Kasi w „Poskromieniu złośnicy”, Księżniczki Turandot w „Księżniczce Turandot”, uwielbiam moją rolę w „Wszystko o kobietach”, jaką gram w Teatrze Ludowym, grałam też Annę w „Bezmiarze sprawiedliwości”, to świetny film, czy Danutę Wałęsową w filmie „Gra o Nobla”. Kocham komediową rolę Basi w „Detektywie Bruno”, ale najważniejsza była chyba dla mnie rola matki w „Czarnym Młynie”…

– No właśnie, gra pani w filmach, które równocześnie reżyseruje. W „O psie, który jeździł koleją” jest to rola pani weterynarz…

– To, iż mogę wystąpić w filmie, który reżyseruję, to jest jak przysłowiowa wisienka na torcie, choć roli weterynarza podjęłam się akurat ze względu na psa, dla którego to była najtrudniejsza scena do zagrania. Mnie znał z ekipy najlepiej, bo był ze mną wciąż na planie, więc chciałam zmniejszyć mu stres, bo scena była filmowana w prawdziwym gabinecie weterynarii, których wszystkie psy instynktownie się boją, a on na dodatek musiał leżeć na wysokim stole, pod kroplówką, i nie ruszać się.

– To bardzo interesująca kwestia: jak się współpracuje z psim aktorem?

– Była to dla mnie wielka przygoda, a psich aktorów dublujących się w roli Lampo, z troski o dobrostan zwierząt, było aż troje – suczka o imieniu Sissi oraz Byron i Royal. Cała trójka pochodziła z hodowli Zlatana Horkai z Węgier oraz została wyłoniona w castingu. Dotyczył on nie tylko psów, ale również treserów, których praca jest niesłychanie ważna. To oni podpowiedzieli nam rasę. Lampo grały bowiem owczarki szwajcarskie. Filmowo doskonale się fotografujące, a ich biała sierść pomagała przy dublach – wszystkie wyglądały tak samo! Rola Lampo w filmie jest naprawdę skomplikowana. Czasem na planie równocześnie było aż pięciu treserów, ukrytych przed kamerą w różnych miejscach planu, z których każdy dawał po kolei psu jakiś bodziec: jeden spod łóżka, drugi z szafy, trzeci zza kamery… I wszystkie komendy padały po węgiersku, czasem panował duży harmider. Praca treserów była dla mnie wielkim pozytywnym zaskoczeniem. To, co robią, jest naprawdę trudne i okazało się, iż grupa Zlatana bardzo kocha swoje zwierzaki, a one uwielbiają dla nich grać. Psy mieszkały z nimi, były chwalone za każdą scenę, co czasem choćby utrudniało nam pracę, bo jedna z treserek, kiedy psu udało się dobrze zagrać, wbiegała na plan krzycząc „super, super”, kiedy jeszcze nagrywaliśmy… Albo kiedy Lampo leżał pod tą udawaną kroplówką u weterynarza, dwóch treserów siedziało na parapecie okiennym i po każdym dublu – a było ich z piętnaście – całowali psa po łapach, aby dodać mu otuchy. A mi jako aktorce bardzo trudno było w tej sytuacji zachować powagę… interesujące było też to, iż suczka mobilizowała samce do pracy. Nie do wiary, ale wystarczyło, iż patrzyła, a oni bardziej starali się, żeby jak najlepiej się popisać!

– Ci, którzy widzieli „O psie, który jeździł koleją” nie są pewnie zdziwieni jego międzynarodowym sukcesem, większe zdziwienie jest u nas lokalnie, iż pani reżyser pochodzi z Nysy, choć teraz pewnie sporo osób jest dumnych z krajanki… Ale pewnie trudniej jest się wybić, gdy ktoś nie pochodzi z Warszawy czy Łodzi?

– To prawda: dużo trudniej. Kiedy chce się robić filmy, nie da się mieszkać gdzie indziej niż w Warszawie, a to kosztuje. Moja droga do stolicy była długa, bo kończyłam szkołę aktorską we Wrocławiu, a byłam najpierw osiem lat na etacie w teatrze w Krakowie, potem tyle samo w teatrze w Warszawie. Zawsze zaczynałam od nowa, w nowym środowisku. Ale ja chyba mam już taką naturę, iż lubię wyzwania. Wiele razy mogłam sobie powiedzieć: „Magda, po ci to, przecież już masz fajną pracę?! Nie musisz nic nikomu udowadniać!”. Ale ja chyba nie lubię, gdy się robi zbyt łatwo, przewidywalnie i zawsze wybieram drogę pod górkę. A czy ktoś jest ze mnie dumny w Nysie, czy w Opolu, to nie wiem, do niedawna nie miałam poczucia, iż ktoś mi tu specjalnie kibicuje. Oczywiście, mam kilkoro bliskich mi ludzi, ale to sympatie nie mające nic wspólnego z moją tzw. karierą. Byłabym bardzo szczęśliwa, gdybym była zaproszona do kina w Nysie, ale dotąd tak się nie stało, choć w bardzo wielu kinach w Polsce byłam. Miałam natomiast zaproszenie ze szkoły nr 1 w Nysie i to była cudowna wizyta, świetni nauczyciele na czele z Ireną Siemasz i mądre, wrażliwe dzieciaki. Wspaniale wspominam też pokaz filmu „Za niebieskimi drzwiami” w nyskim domu kultury, a teraz ogromnie cieszę się z odnowionej przyjaźni z „Carolinum”. Fajnie byłoby kiedyś z jakimś filmem zjawić się w kinie w Nysie i spotkać się z publicznością. Nie potrzebuję udowadniać ludziom: zobaczcie, co ja zrobiłam, ale po prostu to byłoby bardzo miłe, móc spotkać się ze starymi znajomymi, wrócić choć na chwilę do rodzinnego miasta.

– Może taka okazja będzie przy kolejnej premierze? W międzyczasie zdążyła pani zrobić kolejny film i chyba szykują się jeszcze kolejne?

– Tak: w czerwcu skończyłam zdjęcia do „Złota Bałtyku”. To kolejny film familijny, o którym na razie – póki dystrybutor i producent nie dadzą zielonego światła – nie mogę zbyt wiele mówić. Daty premiery jeszcze nie ma, ale będzie to któryś z letnich miesięcy 2025 roku. Jeszcze z końcem tego roku, w zimie zaczynam pracę przy komedii „Przepis na święta” i będzie to mój pierwszy projekt nie skierowany do dzieci i młodzieży, podejmę więc znów nowe dla mnie wyzwanie. A we wrześniu zaczęłam zdjęcia do drugiej części „O psie, który jeździł koleją” i mogę zdradzić, iż przy tej produkcji będziemy mieli nie trzech, ale pięcioro psich aktorów, bo w historii obok Lampo będzie występował jeszcze drugi psi bohater. Dużo zdradzić nie mogę, ale powiem tyle, iż po udanej operacji Zuzia wróci z Houston do Lampo i iż ogromnie się cieszę na ten film. Absolutnie kocham ten projekt!

***

Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydania.

Idź do oryginalnego materiału