„Lupin”, największy francuski hit Netfliksa, powraca, by jeszcze raz nas bezbłędnie zbajerować. 3. sezon zaskakuje swoim rozmachem, miejscówkami i przebierankami, ale nie zapomina też o walce z klasizmem i rodzinnych emocjach.
Gdybyśmy chcieli wam polecić seriale, których pierwszym i najważniejszym zadaniem jest sprawiać widzowi frajdę, „Lupin” prawdopodobnie znalazłby się w ścisłej czołówce. A jednocześnie dodalibyśmy pewnie, iż to wciąż jest telewizja jakościowa, tylko taka, która nie traktuje siebie zbyt – a adekwatnie ani trochę – serio, przemycając komentarz społeczny gdzieś pomiędzy wierszami i pomiędzy kolejnymi zabawami zarówno literacką klasyką, jak i współczesną popkulturą. W bardzo uniwersalnym wydaniu, bo za tym francuskim hiciorem Netfliksa stoi brytyjski showrunner George Kay, który choćby nie próbuje kryć swoich inspiracji popularnymi opowieściami o rozmaitych angielskich dżentelmenach, od Sherlocka Holmesa poczynając, na Jamesie Bondzie kończąc. I być może właśnie to stoi za tajemnicą sukcesu serialu inspirowanego klasycznymi książkami Maurice’a Leblanca o czarującym złodziejaszku, jakim był Arsenè Lupin.
Lupin sezon 3, czyli Sherlock spotyka agenta Bonda
3. sezon netfliksowego „Lupina” (widziałam przedpremierowo wszystkie siedem odcinków) już na dzień dobry zaskakuje swoim rozmachem. Assane Diop (Omar Sy), którego twarz po akcji w teatrze w finale 2. serii zna cała Francja, nie mogąc dłużej znieść rozłąki z rodziną, powraca do Paryża po pewnej przerwie, bezczelnie ogłaszając publicznie swój nowy, jeszcze bardziej śmiały skok – kradzież Czarnej Perły na oczach całej Francji. Na placu Vendôme rozgrywa się prawdziwy spektakl, z udziałem licznie zgromadzonej publiczności, która widzi w naszym bohaterze współczesnego Robin Hooda, działającego w imię zemsty biednych na bogatych. I trzeba przyznać, iż 1. odcinek, z tłumem statystów, zdjęciami nocnymi, a także zdjęciami na rozmaitych wysokościach, od kolumny Vendôme po dachy paryskich kamienic, robi wrażenie swoją skalą. „Lupin” jeszcze nigdy nie wyglądał tak bardzo jak filmy o Bondzie. Z dodatkiem paru wdzięcznych sztuczek dobrze znanych fanom „Sherlocka” od BBC.
Pełen fajerwerków 1. odcinek, który zapadł mi w pamięć także dlatego, iż Netflix pokazał mi go już kilka tygodni temu i kazał czekać na resztę, jest i jednocześnie nie jest odzwierciedleniem tego, jak „Lupin” zamienia w 3. sezonie swoją zwycięską formułę w coś jeszcze bardziej atrakcyjnego. Większy budżet widać dosłownie gołym okiem – są pościgi, jest dużo pięknie oświetlonych nocnych sekwencji, jest chwalenie się najlepszymi miejscówkami (sporo czasu ekipa spędziła na cmentarzu Père-Lachaise, który wygląda w serialu świetnie) i szałowe kostiumy i przebieranki, jakich jeszcze w „Lupinie” nie było, przynajmniej nie na taką skalę. A wszystko to przewiązane kokardką z napisem „czysta frajda”. Przy czym nie całkowite guilty pleasure.
Będąc totalną, bezwstydną, łatwą, lekką i przyjemną rozrywką, „Lupin” pozostaje przez cały czas „czymś więcej”, przy czym wyraźnie widać zmianę przepisu na sukces. jeżeli poprzednie sezony skupiały się na krzywdzie, jakiej doznał Assane od rodziny Pellegrinich, to ten zostawia już tę historię – w dużym stopniu – za sobą, pozwalając swojemu bohaterowi iść do przodu i skupić się na pewnych optymistycznych przesłankach dotyczących przyszłości. „Jeszcze tylko jeden skok” i będzie mógł rozpocząć nowe życie. Co, oczywiście, jest pewnym złudzeniem i mrzonką, ale to też nie jest tak, iż twórcy – Kay i jego francuski współpracownik François Uzan – spędzają cały sezon, oszukując swoją postać i widzów. Przeciwnie, jest tu wytyczona ścieżka, która dokądś prowadzi.
Lupin sezon 3 – szalone akcje, ale i rodzinne emocje
Pośród licznych przebieranek, szalonych akcji i pomysłów tak przesadzonych, iż scenarzyści po prostu muszą wiedzieć, iż z rozbrajającym uśmiechem sprzedają nam totalne bzdury i proszą, abyśmy się nie czepiali szczegółów, gwałtownie zarysowuje się coś więcej. Tematy przewodnie tego sezonu, którymi są ostateczne rozliczenie z przeszłością i próba zbudowania lepszej teraźniejszości i przyszłości – u boku rodziny. Najbardziej uroczy francuski złodziej postanawia za wszelką cenę chronić swoją żonę Claire (Ludivine Sagnier) i syna Raoula (Etan Simon), a dodatkowo w jego życiu pojawia się ktoś istotny z przeszłości. Rodzina, wieloletnia przyjaźń z Benem (Antoine Gouy) i ogólnie bliskie relacje, jakie ma i miał Assane – teraz i 25 lat temu, za szkolnych czasów – są bardzo mocno uwypuklone w 3. sezonie „Lupina”. Wszystko sprowadza się do nich.
Kwestia klasizmu i rasizmu, także systemowego, oczywiście wciąż pozostaje ważnym elementem serialu, występując jednak bardziej w tle niż w poprzednich seriach. 3. sezon łączy cudowny, bezpretensjonalny fun z rozwojem postaci – od samego Assane’a, poprzez Claire, która wreszcie dostaje do roboty coś więcej niż bycie jego żoną, a skończywszy na det. Guédirze (Soufiane Guerrab), jedynym paryskim policjancie, który rozumie, o co w tym wszystkim biega. No i pojawia się potencjalnie kluczowa postać, grana przez Naky Sy Savane („Cacao”). Gdzieś wśród przebieranek, iście filmowych akcji, pościgów, strzelanin i przerysowanych pomysłów rozgrywa się wypakowana emocjami historia imigranta, z którą nie tak trudno utożsamiać się w dzisiejszych czasach.
Superbohater i mściciel w jednym, w którego brawurowo wciela się Omar Sy, jeszcze nigdy nie był tak ludzki, jak w 3. sezonie. I jeszcze nigdy nie mieliśmy tylu powodów, aby autentycznie o niego się bać, choć znów – podobne emocje towarzyszą także wątkom innych postaci, od Bena i Claire, aż po dzielnego psiaka o imieniu J’accuse, dostającego własną małą akcję do wykonania (nie muszę dodawać, iż nie zawodzi?).
Lupin w 3. sezonie pamięta o komentarzu społecznym
Jeśli oglądacie „Lupina” przede wszystkim dla komentarza społecznego i oczekujecie, iż będzie go dalej tyle samo co na początku, możecie jednak poczuć się 3. sezonem zawiedzeni. Owszem, to wszystko wciąż gdzieś jest, ale już nie w takich ilościach i nie tak wprost. Pewne tematy zostały zakończone – czy może raczej zawieszone – wraz z ostateczną rozprawą z Pellegrinim (Hervé Pierre), ale oczywiście podziały klasowe w magiczny sposób nie znikły. Nie raz, nie dwa zostaje nam więc przypomniane, iż nasze ulice sprzątają i dowożą nam jedzenie ludzie „niewidzialni”, a droga imigrantów do tego, by mieć rzeczy dla nas zupełnie normalne, to często przeprawa przez koszmar.
Jest jednak wrażenie, iż to antyklasowe, równościowe przesłanie „Lupina” zostało zepchnięte na margines, aby zrobić miejsce skakaniu po dachach w klimatycznych ciemnościach, szałowym przebraniom i akcjom tak kuriozalnym, iż pozostaje tylko się uśmiechnąć. Ten sezon to Bond i Sherlock w jednym – i połyka się go błyskawicznie i z ogromną przyjemnością. Łotrzykowski urok tej historii, nieodparta charyzma odtwórcy głównej roli i frajda, jaką wyraźnie mieli sami twórcy z pisania, dosłownie niosą nowe odcinki „Lupina”, zapraszając na wycieczkę do Paryża choćby i palcem po mapie.
Możemy czepiać się, iż ta zabawa zrobiła się trochę zbyt pusta w środku. Ale możemy też spędzić dwa albo trzy wieczory w miłym towarzystwie, a następnie założyć beret, klasyczny płaszcz i ciemne okulary i – wzorem serialowej Claire – udać się do biblioteki. Niekoniecznie w poszukiwaniu filozoficznej rozprawy o naturze wszechrzeczy.