Luminarze postępu w służbie kapitalizmu

nowyobywatel.pl 2 dni temu

Książka Catherine Liu „Luminarze postępu i cnoty. Rzecz przeciw profesjonalnej klasie menadżerskiej” przeszła w zasadzie niezauważona przez tych, których dotyczy. O ile nie cała tytułowa profesjonalna klasa menedżerska czyta eseje naukowo-humanistyczne, o tyle jej część, jak np. akademicy czy dziennikarze, już tak. A na pewno powinni. Z moich obserwacji wynika, iż mało kto ze świata uniwersyteckiego słyszał o tej książce. Nic dziwnego, bo krytyka obu tych grup zawodowych, szczególnie pierwszej, akademickiej, to – wiadomo – myślozbrodnia i populistyczne uderzenie w elity, resentyment, ludomania etc. Książka Liu, a w zasadzie książeczka, gdyż jest niewielkich rozmiarów (do przeczytania w kilka godzin), dotyczy także tej grupy zawodowej, gdyż są oni częścią owej klasy.

Wieść o jej istnieniu nie rozeszła się w szerszych kręgach akademicko-intelektualnych, gdyż krytykuje tych, których powinno się wychwalać. Dlatego wygodniej zbyć ją milczeniem. Lepiej poczytać Didiera Eribona, bo on wprost mówi, „socjologicznie”, jak i zaświadczając własnym doświadczeniem, o swojej pogardzie wobec klasy ludowej. Eribon tak, albowiem klasa menedżerska, której częścią są akademicy, w pełni podziela (jawnie lub skrycie) ową pogardę. Liu nie, gdyż nie jest miło słyszeć krytykę samego siebie, tj. tego, iż spora część akademickiego projektu wspiera to, co jakoby krytykuje, a czego jest częścią – twierdząc, iż nią nie jest.

Liu twierdzi, i słusznie, iż przyszedł czas, aby klasa menedżerska stawiła czoła swojej tożsamości jako klasy. I rozpoznała własną fałszywą świadomość, w której wierzy ona w siebie jako szlachetnego aktora historii (tytułowy luminarz postępu i cnoty) oraz złożyła samokrytykę, gdyż znakomicie służy ona kapitalizmowi oraz ideologicznie zniekształciła, wręcz wypaczyła lewicowy projekt oparty na solidarności z ekonomicznie wyzyskiwanymi. Jak pisze Liu: „Rozpoznając w kapitalizmie wroga, musimy też umieć wskazać i nazwać jego najbardziej fanatycznego nadwornego pochlebcę: profesjonalną klasę menedżerską”.

Po kolei jednak.

Kim jest profesjonalna klasa menedżerska?

To pracownicy umysłowi niebędący właścicielami środków produkcji, których główną funkcją w społeczeństwie jest reprodukcja kapitalistycznej kultury i kapitalistycznych stosunków klasowych. To klasa wynarodowionych licencjonowanych profesjonalistów złożonych z twórców przemysłu kulturalnego (pojęcie T. Adorno), dziennikarzy, naukowców, profesorów uczelni, inżynierów oprogramowania, lekarzy, prawników i bankierów – wszystkich odgrywających przywódcze role w dużych organizacjach.

Co poszło nie tak?

Liu twierdzi w swojej książce, a to jedna z jej podstawowych tez, iż co najmniej od końca lat 60. XX wieku, czyli od kiedy sięga pamięcią, profesjonalna klasa menedżerska była zaangażowana w walkę klasową po stronie kapitalizmu, a przeciwko klasie robotniczej, którą de facto zdradziła. Zdradziła, choć nie zawsze tak było, albowiem na początku XX wieku była ona po stronie klasy robotniczej, broniąc jej przed ekonomicznym wyzyskiem. Była wtedy względnie bezinteresowna, nie musiała zabiegać o przychylność Kapitału, który by ją utrzymywał. Od lat 60. bez żadnej refleksji i wstydu proponuje natomiast swoje usługi i zasoby intelektualne Kapitałowi.

Słowem, kiedyś walczyli oni przeciwko takim robber barons jak np. Andrew Mellon, a dzisiaj stypendia jego fundacji są dla nich źródłem prestiżu i finansowania działań naukowych. Po prostu w pewnym momencie historii stanęli po stronie kapitalizmu, porzucając ideały socjalistyczne i lewicowe. Wybrali tych, którymi kiedyś pogardzali, aby dziś pogardzać kimś innym – klasą robotniczą. Zdradzili, przenieśli swoją lojalność z pracowników na Kapitał.

To wtedy doszło w Ameryce do podziału na „ciemnych” i „oświeconych”. Gdy ekonomiczna rzeczywistość i porządek społeczny obracają się na niekorzyść amerykańskich pracowników fizycznych, klasa menedżerska wybiera Kapitał i prowadzoną przeciwko klasie robotniczej wojnę kulturową, która zdaniem Liu zawsze była zastępczą wojną ekonomiczną.

Jaka jest funkcja profesjonalnej klasy menedżerskiej w kapitalistycznej kulturze?

Profesjonalną klasę menedżerską należy opisywać/scharakteryzować właśnie w perspektywie wojny kulturowej jako wojny klasowej pomiędzy postępowymi elitami a „populistycznym” „ciemnogrodem” klasy robotniczej. Od lat 60., czyli do czasu, kiedy „profesjonaliści” solidarnie stali po stronie ludzi pracy i wspierali ich w trudnej rzeczywistości, uznali samych siebie za najbardziej rozwinięte wcielenie gatunku ludzkiego. Zaczęli wyszydzać pracowników fizycznych – jednocześnie redukując ich etaty – za ich zły gust literacki, złą dietę, niestabilne rodziny, złe nawyki wychowawcze etc. Kolekcjonowali też wszelkie formy zsekularyzowanej cnoty. Jak pisze Liu o tej grupie: „W swoich wyszukanych upodobaniach i skłonnościach kulturowych znajduje uzasadnienie dla własnego poczucia wyższości nad codziennymi ludźmi z klasy robotniczej. Podczas gdy jej polityka sprowadza się do sygnalizowania cnót, nie kocha niczego ponad panikę moralną, którą podburza swoich członków co coraz bardziej bezsensownych form pseudopolityki i hiperpoprawności”.

Profesjonalna klasa menedżerska uwielbia zatem dyskusje o uprzedzeniach, rasizmie, widzialności i reprezentacji, tolerancji, faszyzmie – ale już nie o nierównościach społecznych, o kapitalizmie, o ekonomicznym wyzysku.

W takim ujęciu uważają oni siebie za bohaterów historii i postępu, stojąc w obronie i walcząc w imię bezradnych ofiar, ale nie są już zainteresowani klasą robotniczą, gdyż ta nie zasługuje na ocalenie. Wynika to z faktu, iż nie zachowuje się ona adekwatnie, albowiem nie jest zaangażowana politycznie lub jest źle zaangażowana.

Z tego względu głosy klasy pracującej przejmuje konserwatywna prawica, która – jak zauważa Liu – trafnie rozpoznała słabości „nowej” klasy. Kluczowym zarzutem ze strony konserwatystów wobec liberalnej klasy menedżerów jest ich pogarda dla reszty społeczeństwa, w tym klasy robotniczej, którą demonizują. Co więcej, stają się oni wręcz wrogami ludu i ludowych interesów klasowych, co można oddać słowami „Co mnie obchodzi zdanie biednych ludzi?”, wypowiedzianymi przez przedstawiciela warszawskich liberalnych elit – przedstawiciela profesjonalnej klasy robotniczej, który uważa siebie za lewicowca.

Ponadto najwyższa świecka cnota profesjonalnej klasy menedżerskiej, tolerancja, nie ma żadnego przełożenia politycznego ani ekonomicznego.

Liu nie popiera jednak konserwatywnej prawicy. Uważa, iż projekt lewicowy (blisko jej do Berniego Sandersa) musi zwrócić się przeciwko profesjonalnej klasie menedżerskiej, ale nie z wykorzystaniem polityki tożsamości. Potrzeba nowego modelu intelektualisty – intelektualisty socjalistycznego, jak go nazywa. Powinien on odmówić noszenia płaszcza cnoty, erudycji i dystansu, a być przygotowanym na wejście w pole walki klasowej po stronie pracowników i wyzyskiwanych. Powinien odciąć się od gromadzenia kapitału oraz kolekcjonowania świeckich cnót, odciąć się od kryptopurytańskiej regulacji ludzkich popędów i relacji. Nie bać się wykluczenia, gdy będzie podążał za socjalistycznymi ideałami. Klasa menedżerska kontroluje dużą część naszego życia oraz grozi heretykom pozbawieniem prestiżu i zarobku. Intelektualista lewicowy musi być odważny i gotowy do poświęcenia i ofiary, a nie – jak ma to miejsce teraz – usłużny i sklejony z Kapitałem w imię swojego dobrego życia, wygody symbolicznej i ekonomicznej.

Wspomniałem wcześniej o Eribonie, którego „Powrót do Reims” był chętnie czytany i dyskutowany w murach akademii. Nikt z komentujących jego książkę nie zwrócił uwagi, iż oprócz pierwszoplanowej narracji osobistej, podbudowanej zapleczem socjologii refleksyjnej, ma ona także polityczny wymiar, w którym Eribon przyznaje, iż projekt lewicowy ulegał degradacji (szerzej patrz: https://nck.pl/upload/2024/08/kw_4-2023-pojechac-do-tej-miesciny.pdf). Jest jednak tak skupiony na swoim doświadczeniu i swojej traumie, iż nie potrafi tego, co proponuje Liu, czyli dokonania klasowej samokrytyki. Wynika to z faktu, iż klasa ludowa po prostu go brzydzi. Pogarda sprawia, iż nie można stanąć po stronie tej klasy. Pogardzani wiedzą i na każdym kroku odczuwają tę pogardę. Z tego względu będą głosowali zawsze przeciwko profesjonalnej klasie menedżerskiej, co jest z ich perspektywy uzasadnione i racjonalne. Samokrytyka, jeżeli naprawdę chcemy coś zmienić, a piszę to jako pracownik uniwersytetu, musi zacząć się od rozbrojenia pogardy klasowej.

dr Michał Rydlewski

Grafika w nagłówku tekstu: Mohamed Hassan from Pixabay.

Idź do oryginalnego materiału