"Łowczynie" umilą lato fanom "Bridgertonów", ale w 2. sezonie mają też dużo większe ambicje – recenzja

serialowa.pl 6 godzin temu

„Łowczynie” od Apple TV+ to jeden z tych seriali, których niby nie potrzebujemy, ale dobrze jest je mieć. 2. sezon to ponownie kostiumowa błyskotka w stylu „Bridgertonów”, ale jeszcze ambitniejsza i mroczniejsza niż poprzednio.

Odkąd jesteśmy małymi dziewczynkami, patriarchalny świat nam wmawia, iż ostatnia scena z parą – oczywiście heteronormatywną – na ślubnym kobiercu oraz następujące po niej słowa „I żyli długo i szczęśliwie” to najlepsze zakończenie, na jakie możemy liczyć. Pytania o to, co adekwatnie dzieje się potem i jak skomplikowaną kategorią jest małżeńskie szczęście, zadawać nie wypada – ani w bajkach, ani w prawdziwym życiu, ani w dramatach kostiumowych nastawionych na kobiecą publikę. „Łowczynie” 2. sezon zaczynają od złamania tego właśnie schematu, a potem idą o kilka kroków dalej.

Łowczynie sezon 2 – wracają Bridgertonowie na sterydach

Produkcja Apple TV+ od showrunnerki Katherine Jakeways („Tracey Ullman’s Show”, „Mogę cię zniszczyć”), oparta na niedokończonej powieści Edith Wharton, swoje wady miała i dalej je ma, ale jednego jej odmówić się nie da: idzie bezpardonowo do przodu, bezlitośnie sprowadzając na ziemię tych widzów, którzy oczekiwali słodkiej bajki. Tak, fani „Bridgertonów” przez cały czas mają tu czego szukać, bo „Łowczynie” to wciąż przede wszystkim romans w kostiumie ze współczesnym twistem. jeżeli jesteście tu po to, aby kibicować ulubionym parom, spokojnie, na pewno będziecie mieli co robić. Ale ośmioodcinkowy 2. sezon (widziałam przedpremierowo całość), bardziej choćby niż poprzedni, odbiera publice złudzenia, iż komukolwiek będzie tu miło i łatwo.

„Łowczynie” (Fot. Apple TV+)

Akcja rozpoczyna się dokładnie tam, gdzie zakończyła się 1. seria, czyli na ślubie Nan (Kristine Frøseth) z księciem z bajki, Theo (Guy Remmers). Ślubie, na który, jak pewnie pamiętacie, bohaterka zgodziła się z rozsądku, uznając, iż bycie żoną wpływowego mężczyzny to w tej sytuacji najlepsze, co może zrobić, jeżeli ma uratować swoją siostrę, Jinny (Imogen Waterhouse), przed przemocowym mężem. Ale ponieważ książę jest obłędnie przystojny, zakochany w niej bez pamięci i do tego ma własny zamek, nie byłoby niczym szczególnie dziwnym, gdybyście oczekiwali skomplikowanego, ale jednak happy endu. No cóż… W „Łowczyniach” ślub to zaledwie początek chaosu, przybierającego równie ohydne oblicza, co tabloidowa nagonka na księżną Dianę.

A i Jinny, która uciekła za granicę z Guyem (Matthew Broome), na szczęśliwe zakończenie liczyć nie może. To, co w finale 1. serii przypartym do muru młodym bohaterkom mogło wydawać się całkiem sensownym rozwiązaniem, bardzo gwałtownie przemienia się w katastrofę. A potem kolejną, i kolejną, i… Powiem tylko, iż będziecie zaskoczeni, jak mroczne kierunki przybierze serial, który, dopóki się w niego nie zagłębimy, wydaje się być kolejnym sympatycznym letnim guilty pleasure.

Łowczynie sezon 2 – serial ugina się pod ciężarem ambicji

2. sezon zaczynamy od ślubu-katastrofy, który okazuje się nie być dobrym rozwiązaniem dla żadnej ze stron i prowadzi do jednego dramatu za drugim. Z kolei w słonecznym raju swoje zderzenie z rzeczywistością przeżywają Jinny i Guy. I jest to zaledwie początek pełnego zwrotów akcji, mrocznych zdarzeń i zaskakująco traumatycznych rozstrzygnięć rozdziału „Łowczyń”. Dla Nan zwiastunem kłopotów okazuje się nie tylko nieprzemyślana decyzja o małżeństwie, ale i pojawienie się nowej postaci, Nell (Leighton Meester, „Plotkara”). Ponieważ Apple nie zdradza w materiałach promocyjnych, kim ona jest, ja też tego nie zrobię, ale myślę, iż uważni widzowie zorientowali się już, iż opcja adekwatnie jest tylko jedna. I iż to oznacza trudne chwile zarówno dla Nan, jak i jej przybranej matki, Patti St. George (Christina Hendricks).

„Łowczynie” (Fot. Apple TV+)

Gdzieś pomiędzy wystawnymi balami i paradą obłędnych kostiumów rozgrywają się nowe romanse, ale i kolejne ludzkie tragedie. James (Barney Fishwick) oczywiście zrobi wszystko, aby odnaleźć Jinny i swoje nienarodzone dziecko. Conchita (Alisha Boe) i Dickie (Josh Dylan) na dzień dobry zmagają się z problemami finansowymi. Lizzy (Aubri Ibrag) tylko wydaje się, iż wreszcie ma szczęście w miłości. Mabel (Josie Totah) i Honoria (Mia Threapleton) niby zbliżają się do „i żyły długo i szczęśliwie”, ale wciąż, mówimy o parze LGBTQ+ w XIX wieku. Ani się obejrzycie, a „Łowczynie” skręcą w tak mrocznym kierunku, iż będziecie się zastanawiać, czy oglądacie jeszcze ten sam serial.

1. sezon zaczął się w końcu od szalonego, przezabawnego starcia kulturowego brytyjskiej arystokracji z „wulgarnym” amerykańskim nowobogactwem. W 2. sezonie ten wątek zszedł na dalszy plan, obie strony przestały tak bardzo zadziwiać i szokować siebie nawzajem, a wszyscy bohaterowie, choćby przerażająco zasadnicza matka Theo (Amelia Bullmore) nie tylko okazują się zupełnie ludzkimi ludźmi, ale i robią wszystko, aby jakoś być w stanie obok siebie żyć. „Łowczynie” nie podkreślają już na każdym kroku różnic tożsamościowych, stawiając na bardziej uniwersalne konflikty i dramaty.

Jeśli poprzednia seria wydawała wam się wypakowana ważnymi społecznie tematami, ta jest wręcz nimi przeładowana. Mało który z tutejszych wątków romansowych okazuje się rzeczywiście romantyczny; to był i jest świat, w którym rola kobiety jest podrzędna, a wszelkie zmiany wiążą się w najlepszym razie z szeregiem upokorzeń, a w najgorszym z przemocą fizyczną i psychiczną. Wśród bolesnych wątków w tym sezonie znalazł się rozwód, pokazany razem z pełnym przerażających detali procesem w sądzie (nie, nie spoileruję w tym momencie wątku Nan). A to tylko jeden z mniejszych i większych koszmarów, jakie czekają na bohaterki tej nietypowej bajki.

Łowczynie sezon 2 – Seks w wielkim mieście w XIX wieku

Oglądając wątki romansowe w „Łowczyniach”, nie sposób nie stwierdzić, iż to świat, w którym miłość dosłownie „jest wszędzie” – na pewnym etapie naprawdę już można odnieść wrażenie, iż chodzi o to, aby każdy spróbował z każdym – a jednak o tę szczęśliwą naprawdę trudno. Nastoletnie dziewczyny rodem z „Pozłacanego wieku”, które przyjeżdżają do Anglii z dwoma ważnymi celami: znaleźć sensownego męża i czerpać pełnymi garściami z życia, w 2. sezonie mają już bagaż doświadczeń dzisiejszych trzydziestolatek i podobnie dużo frustracji. jeżeli 1. sezon wydawał wam się mocno feministyczny, nowe odcinki ten aspekt podkręcają, z bezlitosnym realizmem podchodząc do kwestii miejsca kobiety w społeczeństwie jak z „Bridgertonów”.

„Łowczynie” (Fot. Apple TV+)

To bardzo ambitny sezon, być może wręcz zbyt ambitny. Ilość mrocznych i ważnych społecznie wątków, którymi wypakowane są nowe odcinki, w pewnym momencie i przytłacza, całkowicie zmieniając ton serialu, i sprawia, iż tylko część z nich rzeczywiście uderza widza. Przykładowo trudno przejąć się przymusowym pobytem jednej z bohaterek w psychiatryku, jeżeli ten trwa dosłownie pięć minut i zostaje upchnięty pomiędzy kilka innych, równie traumatycznych wydarzeń, w które uwikłane są tytułowe pannice. Dziewczęta, dosłownie spętane gorsetami, raz za razem są umniejszane i infantylizowane w świecie, gdzie mężczyzna jest panem i władcą.

Choć „Łowczyniom” zdarza się potykać o własne ambicje, wciąż mocno wybrzmiewają, ukazując mało atrakcyjną prawdę stojącą za tym, co zwykło się uważać za „i żyli długo i szczęśliwie”. I, tak jak poprzednim razem, urzekają swoją bogatą oprawą, zachwycają fantastycznymi dialogami i wkręcają w pełne emocji historie swoich charakternych bohaterek. Wciąż jest tu lekkość, chęć sprawiania widzowi frajdy i bezpretensjonalna błyskotliwość, za którymi raz po raz okazuje się skrywać coś więcej. „Łowczynie” to „Bridgertonowie” na sterydach, to XIX-wieczny „Seks w wielkim mieście”, to girl power w gorsecie. To jedna z najlepszych serialowych przygód tego lata. Oglądajcie.

Łowczynie sezon 2 – kolejne odcinki w środy na Apple TV+

Idź do oryginalnego materiału