Love story w ośrodku dla uchodźców? Reżyserka „Dreamers”: Chciałam wkurzyć prawicę

polityka.pl 1 tydzień temu
Zdjęcie: mat. pr.


Chciałam nakręcić film o euforii i uciesze w placówce, w której teoretycznie nie ma miejsca na zabawę i miłość – opowiada Joy Gharoro-Akpojotor. Pokazywany po raz pierwszy na tegorocznym Berlinale „Dreamers” w reżyserii Joy Gharoro-Akpojotor opowiada historię nigeryjskich imigrantek w Wielkiej Brytanii. Po latach nielegalnego pobytu w kraju zostają umieszczone w tymczasowym ośrodku dla uchodźców. Czekając na werdykt deportacyjny, dwie z nich, Isio i Farah, niespodziewanie zakochują się w sobie. Czy miłość przetrwa decyzje systemu, który od początku zdaje się imigrantom nie sprzyjać?

JAN TRACZ: Twój film daje nadzieję na lepsze jutro, choć temat jest przytłaczający. O to chodziło?
JOY GHARORO-AKPOJOTOR: Dokładnie! Akcja naszego filmu ma miejsce w Hatchworth Removal Centre, czyli ośrodku dla imigrantów w Wielkiej Brytanii. Setki kobiet czekają tam na wyrok w sprawie statusu emigracyjnego. To takie 50/50: albo zostajesz deportowany, albo czeka cię tzw. British dream, czyli konfrontacja z kolejną warstwą rzeczywistości – życiem imigranta w Wielkiej Brytanii. „Dreamers” niejako czerpie z moich doświadczeń, choć historia różni się od mojej. Zależało mi na tym, aby nakręcić film o euforii i uciesze w placówce, w której – teoretycznie – nie ma miejsca na uśmiech, zabawę i miłość. Nigdy nie byłam zatrzymana w tego typu ośrodku, ale kiedy rozmawiałam z ludźmi, którym się to przytrafiło, zwykle zwracali uwagę na dwie rzeczy.

Jakie?
To był dla nich horror z prawdziwego zdarzenia. Nikt nie chciałby powtórzyć tego doświadczenia. Nie zmienia to faktu, iż te osoby dalej utrzymują przyjaźnie i związki, które udało im się wówczas zbudować. To była moja główna intencja: pokazać, iż choćby w tak skrajnych sytuacjach dobro może zwyciężyć. Nigdy nie wiemy, gdzie i kiedy może nam się przytrafić coś pięknego. choćby jeżeli wszystkie znaki na niebie wskazują, iż powinno być inaczej. „Dreamers” to klasyczne love story – moje dwie bohaterki, Isio i Farah, niespodziewanie zakochują się w sobie. Wątpię, aby którakolwiek z nich spodziewała się takiego scenariusza! Zastanawiałam się, w jaki sposób nakręcić opowieść o związku, który w teorii nie ma jakiejkolwiek szansy na przetrwanie.

Czytaj też: Berlinale: filmowcy uciekli w baśń, wściekli na świat. Olśnień było aż nadto

Do jakich wniosków doszłaś?
Nie chciałam, aby była to kolejna historia, w której widzowie współczują „biednym imigrantom”, zamiast skupiać się na niuansie – w tym wypadku relacjach, które budują. W XXI w. istnieje ogromna różnica między „sympatią” a „empatią”. Pragnę, żeby moi widzowie – niezależnie, czy są to mniejszości LGBT, afrykańscy imigranci, czy po prostu biali Brytyjczycy – potrafili empatyzować z naszymi bohaterkami; by spróbowali wyobrazić sobie siebie w tego typu skrajnych sytuacjach. Bo z jednej strony mamy terror związany z przetrzymywaniem niewinnych ludzi, a z drugiej wszelkie emocje wynikające z zakochania. Nie mam odpowiedzi na to, jak zmienić systemowe patologie, które widzimy w „Dreamers”. Ale chcę, żeby moje kino stawiało pytania. Widzowie sami muszą znaleźć odpowiedzi.

Do tego chciałam rozpocząć dialog z tymi, którzy myślą, iż o systemie imigranckim w UK wiedzą wszystko. To nie jest prosty temat – ludzie wypowiadający się o nim najgłośniej zwykle nie wiedzą zbyt wiele. Nie chciałam nakręcić filmu z historią, którą równie dobrze moglibyśmy przeczytać w „Guardianie”. Chodziło o świeżą perspektywę, nieznaną w politycznym mainstreamie. Nie ukrywam, iż pracując nad „Dreamers”, chciałam nieco wkurzyć prawicową część widowni.

Wiedziałam, iż tylko tak mogę zaprosić ją do dyskusji i spróbować przekonać, by zmieniła optykę wobec imigrantów. Ci ludzie to mój główny target! (śmiech). Chcę rozmawiać z widzami o tym, jak system traktuje uchodźców, dlaczego mało kto liczy się z ich zdaniem i jak możemy walczyć z populizmem. Wiele osób rzuca hasłami, iż imigranci masowo przybywają do europejskich państw i zabierają pracę. Dyskurs sprowadza ich do „tych złych”. To nieprawda! Oni sami muszą przejść przez wiele niepotrzebnych przeszkód, które rząd stawia im na każdym kroku. A to prowadzi do traum, depresji i dalszych problemów.

Jaki twórca (lub twórcy) zdefiniowali twoją wrażliwość? Reprezentujesz środowisko queerowe jako czarnoskóra reżyserka, ale nie mamy w historii kina zbyt wielu filmów, które łączą te dwa światy. Jedyny przykład to tak naprawdę „The Watermelon Woman” (1996) w reżyserii Cheryl Dunye.
Wong Kar-Wai zmienił moje myślenie o kinie. Zwróć uwagę na kolory i sposób, w jaki portretuje piękno codziennego życia. Coś niesamowitego! Często wracam do jego filmografii. To poezja i realizm magiczny w najlepszym wydaniu.

„Dreamers” wizualnie przypomina jego filmy. To nie przypadek, prawda?
Wyobrażasz sobie produkcję o miłości bez przyjemnych kolorów? Zdaję sobie sprawę, iż wkrada się tutaj ludzki dramat, ale to wizualne ciepło ma za zadanie ukazać perspektywę kobiet, które w pewnym momencie widzą wyłącznie siebie. Pokój, w którym mieszkają, ma najcieplejsze kolory ze wszystkich pomieszczeń. To tam się poznały i tam rozwija się ich relacja.

Czytaj też: Kongo, klątwa Conrada. Spróbujmy zrozumieć, co napędza spiralę krwawych wojen

Masz w sobie ogromną radość, energię i chęć do życia, która jest wręcz zaraźliwa. Chwilami trudno mi uwierzyć, iż to ty nakręciłaś „Dreamers”.
Dla mnie życie jest po prostu piękne. Nigdy nie musiałam mierzyć się z wizją deportacji i przechodzić przez piekło, którego doświadczają moje bohaterki. Nie musiałam marzyć, jak one, bo ja te marzenia spełniałam od początku. Swoją postawą chcę pokazywać, jak ważna jest perspektywa, którą na co dzień obieramy. Nikt nigdy nie odebrał mi paszportu, nie powiedział, iż nie mam prawa pracować, nie przytrzymywał w ośrodku dla uchodźców. Staram się doceniać to, co mam. Swoje podejście próbowałam przenieść na film. Moje bohaterki odnajdują ukryte piękno tam, gdzie inni raczej by go nie zauważyli.

Zastanawiam się, co jako widzowie możemy zrobić, aby faktycznie mieć wpływ na sytuację imigrantów.
Tak jak wspominałam: nieustannie zadawać pytania i wykazywać zainteresowanie. Obejrzeć mój film to jedno, zaangażować się to drugie. Nie zmuszam, aby chodzić na marsze albo wpłacać na zbiórki – nie każdy może sobie na to pozwolić. Ale edukować możemy się choćby w domu. Wystarczy poczytać, a kiedy spotkamy znajomych czy bliskich, możemy z nimi o tym rozmawiać i zachęcić do poszerzenia wiedzy. Tak zaczyna się zmiana: przez rozmowę i te kroczki do przodu, które każdy z nas może zrobić. Trzeba tylko chcieć. Tylko tyle i aż tyle.

***

Joy Gharoro-Akpojoto – reżyserka i producentka filmowa z Nigerii. Angażuje się w projekty, które przyglądają się codzienności queerowych mniejszości, zwracają uwagę na tło rasowe i klasowe. „Dreamers” to jej debiut fabularny. Film miał premierę podczas 75. edycji Berlinale.

Idź do oryginalnego materiału