Dzisiaj znów przeglądam zdjęcia w telefonie, wracając myślami do ostatnich miesięcy. Oto ja z Adamem w parku Łazienkowskim, karmimy kaczki. Tu spacerujemy po Starym Mieście, a tu nasza wspólna wyprawa po grzyby do Puszczy Kampinoskiej. Pół roku minęło jak z bicza strzelił.
Poznaliśmy się na portalu randkowym. Ja mam sześćdziesiąt jeden lat, on sześćdziesiąt trzy. Oboje po rozwodach, dzieci dorosłe, mieszkają osobno.
Adam od razu mi się spodobał inteligentny, oczytany, z poczuciem humoru. Nie szukał matki dla swoich dzieci ani gospodyni do domu. Chciał po prostu rozmawiać z ciekawą osobą.
Widywaliśmy się dwa, trzy razy w tygodniu. Chodziliśmy do teatru, na wystawy, do kawiarni. Spacery po Warszawie, wyjazdy na działkę do mojej przyjaciółki. Podobała mi się ta lekkość bliskość bez zobowiązań.
„Ewo, opowiedz, jak żyjesz?” spytał któregoś wieczoru, jeszcze na początku znajomości.
„Spokojnie, samotnie. Mieszkam sama od pięciu lat, przywykłam.”
„Nie jest ci nudno?”
„Czasem. Ale mam przyjaciółki, córki odwiedzają. No i teraz jesteś ty.”
„Miło to słyszeć.”
Adam po rozwodzie wynajmował kawalerkę w starej kamienicy. Narzekał, iż właścicielka kaprysi, nie robi remontów, a czynsz podnosi regularnie.
„Cóż poradzić?” mówił. „Swojego mieszkania nie mam. Po rozwodzie wszystko zostało przy byłej żonie. Rodzice kupili jej mieszkanie, a iż ja je remontowałem za własne pieniądze tego nikt nie udowodni.”
„A nie myślałeś o kupnie czegoś dla siebie?”
„Skąd? Mieszkania w Warszawie kosztują majątek.”
Rozumiałam. Ja miałam trzypokojowe mieszkanie w dobrej dzielnicy zapracowałam na nie całe życie. Córki dawno się wyprowadziły, więc miejsca było pod dostatkiem.
Ale nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby zaproponować Adamowi wspólne zamieszkanie. Randkowanie to jedno, a dzielenie domu zupełnie co innego.
W sobotę czekałam na niego na kolejny spacer. Otworzyłam drzwi i oniemiałam stał z dwiema ogromnymi walizami.
„Adamie, co się stało?” spytałam.
„Ewo, mogę wejść? Wszystko wyjaśnię.”
Przeszliśmy do pokoju. Zostawił walizki w przedpokoju i usiadł na kanapie.
„Rozumiesz, właścicielka postanowiła sprzedać mieszkanie. Dała mi tydzień na wynosiny.”
„I co teraz?”
„Teraz nie mam gdzie mieszkać. Nowego lokum od ręki nie znajdę, a na kaucję i czynsz nie starczy.”
Zaczęłam pojmować, do czego zmierza.
„Ewo, pomyślałem jesteśmy razem od pół roku, znamy się dobrze. Może spróbujemy żyć pod jednym dachem?”
„Razem?” powtórzyłam.
„No tak. Masz trzypokojowe, miejsca pod dostatkiem. Nie będę ciężarem pracuję, na jedzenie i rachunki się złożę.”
„Adamie, ale my nigdy o tym nie rozmawialiśmy.”
„Po co było mówić wcześniej? Życie samo wszystko podpowiedziało.”
Czułam dezorientację. Nie byłam gotowa na taki zwrot akcji.
„Adamie, muszę to przemyśleć.”
„A co tu myśleć? Przecież się kochamy.”
„Kochać się i mieszkać razem to różne rzeczy.”
„Dlaczego różne? W naszym wieku trzeba się określić.”
„Określić w czym?”
„W relacji. Skoro jesteśmy razem, to powinniśmy być razem na dobre.”
Spojrzałam na walizki w przedpokoju. Wychodziło na to, iż Adam już podjął decyzję za mnie, przywiózł swoje rzeczy i stawiał mnie przed faktem dokonanym.
„A jeżeli się nie zgadzam?”
„Na co? Na szczęście?”
„Na to, żeby ktoś przyjeżdżał do mnie z walizkami, choćby nie pytając o zdanie.”
„Ewo, nie gniewaj się. Nie chciałem źle. Po prostu okoliczności…”
„Okoliczności nie powstają same. To ludzie je tworzą.”
„Co masz na myśli?”
„Że najpierw należało porozmawiać, potem pakować walizki.”
Zamyślił się, ważąc słowa.
„Dobrze. Więc porozmawiajmy teraz. Proponuję, żebyśmy zamieszkali razem.”
„A ja odmawiam.”
„Dlaczego?”
„Bo lubię żyć sama. Lubię nasze spotkania, ale nie chcę dzielić mieszkania.”
„Ale dlaczego? Przecież do siebie pasujemy.”
„Pasujemy na randki, spacery, wspólny wypoczynek. Nie na codzienność.”
„A jaka jest różnica?”
„Taka, iż codzienność to nawyki, porządek, kompromisy.”
„No i co z tego? Można się dostosować.”
„Właśnie o to chodzi nie chcę się dostosowywać. Dobrze mi tak, jak jest.”
Wyglądał na zranionego.
„Ewo, a jeżeli oświadczę się oficjalnie?”
„Po co?”
„Jak to po co? Żeby wszystko było jasne, po ludzku.”
„Adamie, małżeństwo nic nie zmieni. przez cały czas nie chcę mieszkać razem.”
„Ale jaki w takim razie sens mają nasze relacje?”
„Ten sam, co dotąd. Spotykamy się, rozmawiamy, spędzamy czas.”
„I co dalej?”
„Dalej będziemy się spotykać.”
„To niepoważne!”
„Dlaczego? Mnie takie relacje odpowiadają.”
„A mnie nie. Chcę stabilizacji.”
„Adamie, jakiej stabilizacji potrzebujesz?” spytałam, siadając naprzeciw.
„Zwyczajnej. Rodzinnej. Żyć z ukochaną osobą, razem jadać śniadania, planować przyszłość.”
„A ja nie chcę codziennych śniadań z nikim. Nie chcę dostosowywać się do czyichś planów.”
„Przecież jesteś samotna!”
„Nie jestem samotna. Mam córki, przyjaciółki, mam ciebie. Samotność a życie w pojedynkę to nie to samo.”
„Nie rozumiem różnicy.”
„Różnica polega na tym, iż teraz wybieram, kiedy i z kim się widzieć. A gdybyśmy mieszkali razem, wybór by zniknął.”
„Ewo, ale w naszym wieku trzeba myśleć, kto będzie przy nas na starość.”
„Myślę. I wcale nie musi to być mąż.”
„A kto?”
„Córki, opiekunka, pomoc społeczna. Są opcje.”
„Ale to nie to samo!”
„Dla ciebie może nie. Dla mnie wystarczy.”
Wstał i zaczął chodzić po pokoju.
„Czyli proponujesz mi dalej wynajmować kawalerkę i widywać się z tobą w weekendy?”
„Proponuję, żebyś żył tak, jak chcesz. A spotykali się możemy, gdy oboje będziemy mieli na to ochotę.”
„A jeżeli nie stać mnie na wynajem