Jeśli wciąż tęsknicie za „BoJackiem Horsemanem”, to Netflix wreszcie ma dla was coś, co może nieco ukoić ból po tej kasacji. Na platformę trafił nowy serial tego samego twórcy. Czy „Long Story Short” dorówna poprzednikowi?
Aż trudno uwierzyć, iż „BoJacka Horsemana” pożegnaliśmy już pięć lat temu. I choć jego twórca, Raphael Bob-Waksberg, od tego czasu angażował się w inne projekty – współtworzył „Undone” na Prime Video oraz był jednym z producentów i scenarzystów serialu „Tuca & Bertie”, przedwcześnie skasowanego przez Netfliksa i przejętego później przez Adult Swim – to nic nie było w pełni w stanie zrekompensować nam straty, jaką było odejście człowieka-konia.
Long Story Short – o czym jest serial Netfliksa?
Od czasu finałowego sezonu żaden inny serial animowany nie był w stanie dorównać mu poziomem, choć oczywiście kilka ambitnych prób było, także na Netfliksie. Żadna produkcja nie potrafiła jednak powtórzyć unikatowego stylu „BoJacka Horsemana”, gdzie poważna tematyka – alkoholizm, depresja czy traumy z dzieciństwa – w tak naturalny sposób mieszała się z czystym absurdem i wariactwem. Być może jednak czas żałoby właśnie minął, bo oto na horyzoncie pojawił się godny następca. „Long Story Short„, czyli najnowsza produkcja Boba-Waksberga, również trafiła na Netfliksa i wydaje się, iż to właśnie ona ma największe szanse, by wypełnić pustkę po „BoJacku”.

Produkcja już otrzymała zamówienie na 2. sezon (choć niedawny przykład serialu „Dexter: Grzech pierworodny” pokazuje, iż nie musi to mieć żadnego znaczenia), co może świadczyć o tym, iż Netflix wierzy w jej sukces – jeżeli nie komercyjny, to przynajmniej artystyczny. Z drugiej strony serial nie mógł liczyć na specjalną promocję – krytykom spoza USA nie udostępniono choćby przedpremierowo odcinków do recenzji – przez co w Polsce po kilku dniach od premiery wciąż nie trafił do serialowego top 10 na tej platformie.
A o czym w ogóle jest serial? „Long Story Short” to historia żydowskiej rodziny z amerykańskiej klasy średniej, której losy poznajemy w porządku zdecydowanie niechronologicznym. Fabuła skupia się na trójce rodzeństwa, najstarszym Avim (Ben Feldman, „Superstore”), środkowej Shirze (Abbi Jacobson, „Broad City”) i najmłodszym Yoshim (Max Greenfield, „New Girl”), których możemy obserwować w różnych momentach ich życia – wyraźnie podkreślając istotny wpływ apodyktycznej i często niedostępnej matki (Lisa Edelstein, „Doktor House”) oraz religijnego wychowania.
Long Story Short to świetna historia o zwykłych ludziach
Już sam ten krótki opis sugeruje, iż „Long Story Short” nie zamierza być zwykłą kopią „BoJacka Horsemana”, i faktycznie nią nie jest. Serial idzie własną drogą i choć oczywiście możemy znaleźć w nim pewne podobne elementy – chociażby styl animacji – to nie ogląda się za siebie, mając swój własny sposób na opowiadanie historii. Seans tych dziesięciu odcinków, które składają się na 1. sezon, jest jak zaglądanie do pudła z rodzinnymi zdjęciami, w którym fotografie są nieuporządkowane, a my dzięki nim powoli układamy puzzle rodzinnej historii.

Choć nie brakuje tu elementów zwyczajnie absurdalnych czy wręcz surrealistycznych, jak chociażby wątek Yoshiego i jego materaców w tubie czy szkoły opanowanej przez wilki, to jednak „Long Story Short” mocno trzyma się ziemi i w żaden sposób nie chce przyćmiewać treści formą. Mniej tu popisów natury formalnej niż w „BoJacku” i dobrze, bo choć tam sprawdziły się one doskonale, to mam wrażenie, iż tutaj mogłyby jedynie przyćmić całą historię. A ta jest na tyle angażująca, iż naprawdę nie potrzebuje żadnych wielkich wspomagaczy.
Bo to właśnie scenariusz jest zdecydowanie najmocniejszą stroną „Long Story Short” – ta z pozoru zwykła historia potrafi naprawdę chwycić za serce. Bohaterowie są tutaj zwyczajnymi ludźmi walczącymi ze swoimi traumami z przeszłości i małymi demonami, które siedzą w każdym z nas. Czasem będą nas irytować, czasem wzbudzać sympatię i współczucie, ale nigdy nie będą nam obojętni. Relacje rodzinne napędzają ten serial, bo zarówno między rodzeństwem, jak i na linii dzieci – rodzice (zwłaszcza matka) będzie działo się naprawdę wiele.
Long Story Short – czy warto oglądać serial Netfliksa?
Być może na początku, ze względu na nielinearny sposób opowiadania historii, serial będzie wydawał się nieco chaotyczny, ale z czasem zorientujemy się, iż w tym chaosie jest metoda. W najlepszy sposób wyjaśnia to monolog Aviego, który w pierwszym odcinku – lecąc na bar micwę swojego brata – tłumaczy swojej dziewczynie Jen (Angelique Cabral, „Undone”) tekst piosenki Paula Simona. To magia czasu, jednego dnia się rodzisz, kolejnego wyprowadzasz z domu i bierzesz ślub. I właśnie z taką magią czasu mamy do czynienia w „Long Story Short”, gdzie przeskakujemy między bar micwami, pogrzebami, narodzinami, zbliżeniami i rozstaniami, a twórcy w czasem prosty, ale niesamowicie dobitny sposób potrafią pokazać, iż życie płynie gwałtownie i to często nie z nurtem, który sobie wymarzyliśmy.

Serialowy świat bardzo mocno będzie przypominał naszą codzienność – poza momentami, gdy Bob-Waksberg postanowi ją nieco ubarwić – a bohaterowie będą mierzyli się z tematami, z którymi muszą lub musieli mierzyć się także widzowie. Serial będzie wydawał się szczególnie aktualny wtedy, gdy będzie poruszał wątki związane z covidem, ale nie tylko. Rzesza widzów może przecież utożsamiać się z takimi wątkami jak konserwatywne wychowanie czy skomplikowane relacje z rodzicami, a przy okazji wielokrotnie przekona się, iż to, co na pierwszy rzut oka zdaje się być życiowym dramatem, zdaniem twórców wcale nie musi nim być. Faktycznie, Bob-Waksberg i scenarzyści serialu często szukają pozytywów i widzą światło tam, gdzie na pozór go nie widać.
A przy okazji, ze względu na formułę serialu, potrafią bawić się oczekiwaniami widzów – jeżeli nie raz przyjdzie wam do głowy pytanie „Ciekawe, co zdarzyło się dalej?”, liczcie się z tym, iż nie uzyskacie odpowiedzi tak szybko. „Long Story Short” kolejne elementy rodzinnego obrazu odsłania powoli, czasem jakby od niechcenia – jak np. wtedy, gdy z ust jednej z postaci dowiadujemy się o śmierci innego członka rodziny. I choć serial kręci się wokół żydowskiej rodziny i często porusza tematy, które dla nas, osób z kraju katolickiego, nie zawsze muszą być oczywiste czy choćby zrozumiałe, nie ma to wielkiego znaczenia. Finalnie to po prostu opowieść o rodzinie i świetny komediodramat, którym jego twórca kolejny raz udowadnia, iż o życiu potrafi mówić jak mało kto.