Lola Young – I’m Only F**king Myself – recenzja albumu

popkulturowcy.pl 3 godzin temu

Bezpośredni, głośny i zadziorny – taki właśnie jest najnowszy album Loli Young. I’m Only F**king Myself eksploruje tematy uzależnień, seksu i samoakceptacji, nie zważając na to, co wypada, a co nie.

Nagły wybuch popularności zeszłorocznego singla Messy wrzucił nazwisko Lola Young do mainstreamu. Związało się to oczywiście z przyczepieniem do brytyjskiej wokalistki łatki artysty jednego przeboju. Ten niewdzięczny tytuł nierzadko okazuje się niestety prawdziwy, jednak w tym przypadku – zdecydowanie niesprawiedliwy. Czwarty album artystki udowadnia, iż ma ona smykałkę do tworzenia wyjątkowo chwytliwych kawałków. Choć płyta nie angażuje przez cały czas z tą samą intensywnością, to sukces niektórych piosenek w najbliższym czasie jest raczej gwarantowany.

Lola Young // fot. Conor Cunningham

Album rozpoczyna how long will it take to walk a mile? (interlude). Jak sugeruje krótkie intro, przejście jednej mili zajmuje ok. 45 minut – właśnie tyle trwa omawiany tutaj album. Pierwszy pełnowymiarowy utwór to F**K EVERYONE, zwracające uwagę nietypowym wstępem. Maksymalistyczny utwór świetnie współgra z zachrypniętym głosem wokalistki, który można chyba nazwać jej sporym wyróżnikiem. Nieco spokojniej rozpoczyna się One Thing, które zdążyło zebrać już ponad 94 milionów odtworzeń na Spotify. Ten singiel na spokojnie mógłby zyskać miano drugiego Messy – jego refren jest naprawdę uzależniający.

Ciekawie wypada również utwór d£aler, o którym Elton John powiedział, iż to największy hit, jaki słyszał od lat. Osobiście nie dałabym mu tak wysokiej oceny, bo na I’m Only F**king Myself można znaleźć lepsze utwory. Nie zaliczyłabym do nich również SPIDERS – ballady z dość mocnym refrenem. Piosence nie można jednak odmówić dobrze skrojonego, szczerego tekstu. jeżeli chodzi o ten aspekt piosenek Loli, trudno jest mi się do czegoś przyczepić. Jednym z moich faworytów jest natomiast Penny Out of Nothing. Głęboki głos artystki wybija się w refrenie wyjątkowo silnie, uwydatniając jej zdolności wokalne.

Energia albumu, która tak bardzo przyciągnęła mnie na początku, gdzieś w połowie albumu nagle się wyładowuje. Równie dobrze Walk All Over You mogłoby się na albumie wcale nie pojawić i dużo by on na tym nie stracił. Następne Post Sex Clarity przyciąga raczej lirycznie, niż melodyjnie. O SAD SOB STORY! można powiedzieć, iż brzmi bardzo w stylu Loli. Ten drobny szczegół jest tak naprawdę dużym atutem piosenkarki – wypracowany charakter sprawia, iż łatwo wyłapać ją wśród innych muzyków. Nie ma się co oszukiwać; tworząc pop trzeba sobie taką pozycję wypracować, żeby nie zginąć na tle pospolitych radiówek. CAN WE IGNORE IT? to także jeden z najlepszych utworów z drugiej części I’m Only F**king Myself. Aż chciałoby się słyszeć na tej płycie więcej tak mocnej perkusji i gitary elektrycznej, bo świetnie współgrają one z głosem artystki.

Why do i feel better when i hurt you? zauważalnie zwalnia tempo. Nie będę ukrywać, iż z czysto muzycznego punktu widzenia taka wersja Loli Young wydaje mi się być mniej interesująca. Patrząc jednak na narrację albumu – jest to dość istotny punkt na tej płycie. I’m Only F**king Myself pokazuje zarówno uniesienia płynące z życia na używkach, jak i nadchodzące po nich dołki.

Not Like That dość często towarzyszyło mi podczas wakacji. Jest to mój kolejny kandydat do potencjalnych hitów – tak naprawdę wszystko się tutaj zgadza. Zbliżając się do końca, otrzymujemy who f**king cares?. Uwagę słuchacza od razu przyciąga surowy charakter utworu. Słyszane na nim wokale to nagranie z dyktafonu Loli, które ta postanowiła zachować w finalnej wersji piosenki. Ten szczery moment dopełnia jedynie delikatne brzmienie gitary akustycznej, podkręcającej przykry nastrój piosenki. Wybija się jednak z niej mała nutka nadziei, co zgrabnie podsumowuje cały album. Płyta zamyka jednak ur an absolute c word (interlude) – improwizowany wiersz stworzony w duecie z przyjaciółką wokalistki. I właśnie tak autentyczne nagranie zdaje się jeszcze lepiej dopełniać czwarty album Loli Young.

I’m Only F**king Myself to wyjątkowo autentyczne i interesujące podejście do popu. Lola Young ma talent do tworzenia naturalnych przebojów, które nie muszą koniecznie wpisywać się w normy radiowych kawałków. Oprócz interesującego wokalu i solidnych kompozycji dostarcza nam przede wszystkim szczerych i dobrze napisanych tekstów, udowadniając przy tym, iż kobiety wcale nie muszą stale gryźć się w język. Opowieść Loli zdecydowanie warta jest wysłuchania – jestem przekonana, iż niejeden z tych utworów na długo zagości w playlistach.

Fot. główne: materiały prasowe // Universal Music

Idź do oryginalnego materiału