Jagoda. Świat wewnątrz.
Urodziłam się w skromnej, ciepłej i niesamowicie cichej rodzinie. Było nas czworo dzieci: dwóch starszych braci Paweł i Krzysztof, siostra Małgorzata i ja najmłodsza. Mieszkała przede wszystkim jedna nazwa, którą nosiłam: Jagoda. Ojciec, Marek, zawsze wołał mnie tak, jakby kołysał mnie po miękkich falach letniego poranka, jakby w tym imieniu kryło się ciepło domowego ogniska. Lubiłam to słowo i nalegałam, by wszyscy nazywali mnie tak, jak on.
Moi rodzice byli zwykłymi ludźmi a przecież to właśnie zwykli ludzie czynią świat pięknym. Anna pracowała jako sprzedawczyni w małym marketcie, Marek kierowcą ciężarówki. Żyliśmy skromnie, ale spokojnie, w jakimś cichym związku, w którym nie było krzyków, a było wiele trwałego, niewypowiedzianego ciepła.
Marek wracał do domu pachnąc olejem silnikowym, wiatrem i szosą. Zawsze miał przy sobie torby: słoiki ze świnką od sąsiadów, którzy nie mieli gotówki, worki z ziemniakami, a czasem arbuzy, które przeciągał w najgorszym momencie. Nie umiał przejść obok czyjejś prośby. Wydatkami zajmowała się Anna jej mały świat to porządek, liczenie i dokładność. Nie wydawała nadmiaru, ale gdy chodziło o książki, zajęcia czy warsztaty, nie zastanawiała się dwa razy. Dla siebie i Marka oszczędzała, dla nas nie.
Każdego piątkowego wieczoru, jak rytuał, siadała przed telewizorem, wyciągała pudełko z nitkami i zaczynała przyszyć. Leczyła nasze ubrania tak spokojnie, jak leczyła nas swoim spokojem i uwagą. Była łagodna, nieco pulchna, z gęstymi, pięknymi włosami splecionymi w mocny kok. Nigdy nie słyszałam, by kłóciła się z Markiem. Rozmawiali godzinami cicho, spokojnie, jakby w ich dwojgu istniał własny, zamknięty świat, zrozumiały tylko im.
Marek przemawiał krótko:
No co, dzieciaki, wszystko w porządku?
Zawsze przewracał nam rękę po głowie, po kolei. Ja byłam podnoszona na ręce i podrzucana w powietrze, tak iż na chwilę widziałam świat z góry, jakby leciała. To były najcenniejsze chwile. Wydawało mi się, iż nasza rodzina jest idealna, jak z książek, w której wszystko gra.
W szkole byłam inna: hałaśliwa, jaskrawa, emocjonalna. Poezja przychodziła mi lekko, teksty jeszcze łatwiej. Już w piątej klasie wiedziałam, iż chcę stać na scenie, w teatrze. Gdy powiedziałam to Annie, prawie rozlała herbatę na obrus. Marek roześmiał się:
No co, Jagodo? Spróbuj.
Poszłam własną drogą uczyłam się, występowałam, pracowałam na przyjęciach, pisałam teksty, życzenia, krótkie scenki Pewnego dnia postanowiłam napisać książkę małą, zupełnie prostą opowieść o dziewczynce, która szukała siebie. Do samego końca wahałam się, czy w ogóle pozwolić komuś czytać ten rękopis. Pisałam go w nocnych godzinach, przerywając pracę. To było zbyt intymne, zbyt nie książkowe. Pokazałam go tylko jednej osobie przyjaciółce Kasi. Gdy przeczytała, nagle powiedziała:
Chcę podarować tę książkę każdej kobiecie, która przyjdzie na moje urodziny
Początkowo myślałam, iż mnie źle słyszała.
Jaka książka? O czym ty mówisz? To tylko szkice
Kasia pochyliła głowę i uśmiechnęła się miękko:
Jagodo, od lat dajesz mi przyjaźń, w którą wkładasz duszę. W tym roku chcę podarować wszystkim twoją książkę. To będzie mój wyraz wdzięczności. Mogę sobie na to pozwolić.
Te słowa zraniły mnie. Przez dwa dni błądziłam, tłumacząc sobie, iż to niepoważne, iż to głupie. Kasia już wszystko załatwiła: znalazła składnika, przyniosła kontakt do drukarni, nalegała:
Niech wyjdzie na świat. Wszyscy ją pokochają, zobaczysz.
I tak się stało. Książka wzbiła się natychmiast, bo była szczera, żywa, bez sztucznych ozdobników. Ludzie rozpoznawali w niej siebie, swoje lęki i nadzieje, prawdę, której wielu bało się wypowiadać. Sprzedaż poszybowała, zamawiano egzemplarze jako prezenty. Potem postanowiłam pójść dalej napisać coś prawdziwego, głębokiego o rodzinie, o korzeniach, o tych, dzięki którym istnieję.
To postanowienie otworzyło drzwi, na które nie byłam gotowa.
Musiałam porozmawiać z rodzicami, dowiedzieć się czegoś z ich przeszłości, dat, historii. Zadzwoniłam do Anny. Odpowiadała z przerwami:
Tatę nie ma powiedziała. Wyjechał no w interesach.
Zdziwiłam się zwykle Anna wiedziała, gdzie jest Marek. Zadzwoniłam do Marka odebrał od razu, pogodnie:
Cześć, Jagodo! Jestem u babci, naprawiam bramę.
Dlaczego Anna nie powiedziała tego od razu? Już w drodze zrozumiałam, iż w jej głosie była nie tylko przerwa. Było w nim coś jeszcze. Gdy weszłam do domu, Anna stała w kuchni. Spojrzała na mnie i ciszej powiedziała:
Rozstaliśmy się z Markiem tak się zdarza
Mój ojciec i matka, których trzymałam w sercu jako ideał. Nie mogłam oddychać, nie mogłam myśleć. Bracia i siostra wiedzieli już dawno, ale nie mówili, bo właśnie urodziłam dziecko. Chcieliśmy cię chronić
Chronić? Przed własną rodziną? Pojechałam do Marka żądałam wyjaśnień. Milczał, patrzył w podłogę. Anna również milczała, dopóki pewnego dnia nie wybuchła:
Skąd wziąłeś, iż żyliśmy szczęśliwie, Jagodo? Byłaś mała, nie widziałaś, nie rozumiałaś. Tygodniami nie rozmawialiśmy. Nie potrafi on kochać. Nigdy nie potrafił.
Mamo, po co to mówisz
Sam mi to powiedział.
Coś we mnie pękło. Przestałam odbierać Marka. Przestałam myśleć o książce. Przestałam być sobą.
Kiedy Kasia zaproponowała wyjazd do Indii, nie uwierzyłam:
Naprawdę? Teraz? Nie mogę
Wieczorem, opowiadając mężowi o rozmowie, wysłuchał, uśmiechnął się i powiedział spokojnie:
Jedź. Potrzebujesz tej podróży.
Mówiłaś, iż mam przeciwstawić się, ale on przerwał łagodnie:
Jagodo, jedź. Damy radę.
I pojechałam. Rekolekcję prowadziła niezwykła kobieta Jana Świetlista. Prosiła, by tak ją zwracać. Jej nauczyciel duchowy nadali jej to imię w aszramie. Jana zwycięstwo, Świetlista pokój. Zwyciężywszy świat, by odnaleźć pokój. Czuło się w niej, iż od dawna odkryła własną naturę.
Była jasna nie naiwna, ale prawdziwie przejrzysta. Nigdy nie mówiła nie. Nie była to uległość, ale przyjęcie. Jeździliśmy do świątyni Karni Mata, zwanej świątynią szczurów, bo mieszkały tam setki świętych szczurów dusz przodków. Dzieciom to wydało się przerażające, ale Jana uklękła i karmiła je ziarnem z dłoni, szepcząc:
Życie przychodzi nie zawsze w takiej formie, jaką znamy. Ale życie jest wszędzie.
Cieszyła się słońcem, każdym listkiem, trawką, cieniem palm, nierówną linią chmur Żyła tu i teraz nie jako slogan, ale oddech.
Tamtego wieczoru wracaliśmy z medytacji. Zachód był wilgotny, gęsty, jakby słońce topiło się na horyzoncie. Jana zaproponowała siedzieć w ciszy na dachu aszramu. Wszyscy poszli do pokoi, a ja się zgodziłam. Patrząc na zachód, w środku roztaczał się niepokój, nie do końca smutek, nie do końca samotność.
Jana siedziała obok i patrzyła w dal. Nic nie pytała. Po prostu była, bym poczuła jej obecność. Gdy wydechłam zbyt ciężko, odwróciła się do mnie.
W twojej ciszy jest napięcie, Jagodo powiedziała. Siedzisz cicho, a w środku wiatr.
Uśmiechnęłam się:
Zawsze tak jestem. Myślę wiele.
Nie odpowiedziała łagodnie. Dziś nie myślisz. Dziś się ukrywasz.
Patrzyła spokojnie, bez nacisku, i dodała:
Czasem człowiek milczy nie dlatego, iż nie chce mówić, ale bo boi się usłyszeć własną prawdę.
Złapało mnie to. Odwróciłam się, nie chcąc, by zobaczyła drżące usta. Ona kontynuowała, tak delikatnie, jakby czytała moje myśli:
Gdy kobieta chowa prawdę, najpierw chowa ją przed sobą. Serce serce zawsze wie. Teraz w tobie jest niepokój, jak pisklę, które szuka schronienia.
I dopiero wtedy nie wcześniej zadała pytanie:
Skąd to pisklę, Jagodo? Skąd ten niepokój?
Pauza. Spojrzała wprost w moje serce, nie w oczy. To była prawdziwa Jana. Nie pytała bezpośrednio. Widziała. Prowadziła do prawdy nie pytaniami, a swoją obecnością. Opowiedziałam jej wszystko. Absolutnie wszystko. Słuchała długo, potem rzekła:
Bardzo kochasz rodziców. Chciałaś ich uratować przed rozstaniem. Zapominasz, iż dzieci nie ratują rodziców. Dzieci kochają i odpuszczają. Nie możesz nosić ich ciężaru. To nie jest twój los. Nie możesz trzymać ich razem. Nie musisz.
Płakałam. Jana położyła mi dłoń na dłoni i powiedziała:
Jesteś córką, nie sędzią, nie mediátorem, nie terapeutą. Córką. To najważniejsze. Odbierz sobie to miejsce a życie stanie się lżejsze.
Po raz pierwszy od dawna naprawdę odetchnęłam.
Wróciwszy do domu, pierwsze, co zrobiłam, zadzwoniłam do Marka.
Tato powiedziałam wybacz mi, proszę. Kocham cię. Słyszysz? Kocham.
Cisza. Potem jego szloch.
Czekałem Jagodo tak czekałem na twój telefon
Wieczorem pojechałam do Anny. Siedzieliśmy w kuchni, a Anna nagle stała się taka, jaka była dawniej: jasna, lekko zawstydzona, odrobinę zabawna. Rozmawialiśmy do późna. Po raz pierwszy zobaczyłam, iż nie jest tylko mamą. Jest kobietą, z własnym losem, bólem, decyzjami, wolnością.
Kilka dni później otworzyłam laptop i zaczęłam pisać nową książkę. Nie o idealnej rodzinie, ale o żywej. O miłości, która przybiera różne formy. O drodze, która jest po prostu drogą. O pamięci. O akceptacji. O tym, iż światło nie jest tam, gdzie wszystko jest prawidłowe ale tam, gdzie wszystko jest szczere.
Wiedziałam: tym razem napiszę ją nie jako dziewczyna, ale jako kobieta. Jako Jagoda, która odnalazła swój własny świat w środku.




