25 kwietnia 2023 r.
Dzisiaj chcecie przeczytać, jak w moim życiu tkało się wewnętrzne niebo.
Urodziłem się w skromnej, ciepłej i niesamowicie spokojnej rodzinie. Było nas czworo: dwaj starsi bracia Marek i Łukasz, siostra Zuzanna i ja najmłodszy. Dzieciom nadawano wiele przydomków: ja byłem nazywany Kacuś, Kacperek, a tata miał dla mnie jedyne w swoim rodzaju zdrobnienie Kaczu. Brzmiało to, jakby kołysał mnie po miękkich falach lata, i takiego ciepła nie chciałem zmienić.
Rodzice byli zwykłymi ludźmi, a jednak to właśnie zwykłość czyniła nasz świat pięknym. Mama Anna pracowała w sklepie przy ulicy Grochowskiej, a tata Piotr kierowcą ciężarówki. Żyliśmy prosto, ale spokojnie, w ciszy, w której nie brakowało mocnego, niewypowiedzianego ciepła.
Tata wracał do domu z aromatem smaru, wiatru i drogi. Zawsze miał przy sobie jakieś torby: słoiki z ogórkami od sąsiadów, które nie mogli zapłacić gotówką; worki z ziemniakami; choćby arbuzy, które potrafił wciągnąć w najgorszym momencie. Nie umiał przejść obok prośby drugiego człowieka.
Wydatki załatwiała mama. To był jej mały świat: porządek, rachunki, dokładność. Nie wydawała pieniędzy po macoszemu, ale jeżeli chodziło o edukację, książki, zajęcia dawała bez wahania. Na siebie i tatę oszczędzała, na nas nie.
Każdego piątku, jak rytuał, siadała przed telewizorem, wyciągała pudełko z nitkami i zaczynała przędzić. Mama leczyła nasze ubrania tak cierpliwie, jak leczyła nas swoim spokojem i uwagą. Była łagodna, lekko zaokrąglona, z bujnymi włosami splecionymi w ciasny kok. Nigdy nie słyszałam, by kłóciła się z tatą. Rozmawiali godzinami, cicho, spokojnie, jakby w ich dwójce powstał własny, zrozumiały tylko im świat.
Tata mówił do nas krótko i prosto:
Co tam, chłopaki, wszystko w porządku?
I zawsze poklepywał nas po głowie, po kolei. Czasem podnosił mnie na ręce i podrzucał tak, iż przez chwilę widziałem świat z góry, jakbym latał. To były moje ulubione chwile. Wydawało mi się, iż nasza rodzina jest ideałem jak z książki, w której wszystko jest na swoim miejscu.
***
W szkole byłem inny: hałaśliwy, barwny, emocjonalny. Wiersze przychodziły mi lekko, teksty jeszcze łatwiej. Już w piątej klasie wiedziałem, iż chcę stać na scenie. Marzyłem o teatrze. Gdy powiedziałem to mamie, prawie rozlała herbatę na obrus. Tata roześmiał się:
Co, Kaczu? Spróbujesz.
I ruszyłem własną drogą uczyłem się, występowałem, pracowałem na festynach, pisałem teksty, życzenia, krótkie scenki Pewnego dnia postanowiłem napisać książkę małą, prostą historię o chłopcu, który szuka siebie.
Do końca wahałem się, czy mam komu pokazać rękopis. Pisałem go po cichu, nocą, przerywanym oddechem między obowiązkami. To było zbyt osobiste, zbyt nie książka. Pokazałem ją tylko jednej przyjaciółce, Grażynie. Gdy przeczytała, nagle powiedziała:
Chcę dać każdej kobiecie, która przyjdzie na moje urodziny, egzemplarz twojej książki
Najpierw pomyślałem, iż mnie źle słyszy.
Jaka książka? Co ty mówisz? To tylko szkice
Grażyna lekko przechyliła głowę i uśmiechnęła się:
Kaczu, od lat ofiarowujesz mi swoją przyjaźń, wkładasz w nią duszę. W tym roku chcę podarować wszystkim twoją książkę. To będzie mój sposób podziękowania ci. Mogę to zrobić.
Te słowa zaskoczyły mnie. Przez dwa dni kręciłem się, tłumacząc sobie, iż to nie tak, iż to niepoważne. Grażyna już wszystko załatwiła: znalazła skład, podjęła kontakt z drukarnią i nalegała:
Niech wyjdzie na świat. Wiem, iż wszyscy ją pokochają. Zobaczysz.
I tak się stało. Książka wzbiła się od razu, bo była szczera, żywa, bez sztucznych ozdobników. Czytelnicy rozpoznawali w niej siebie swoje lęki i nadzieje, prawdę, której wielu się wstydziło wykrzyknąć. Książka rozeszła się jak świeże bułeczki. Zaczęła być zamawiana jako prezent.
Potem postanowiłem sięgnąć dalej napisać coś głębokiego, prawdziwego. O rodzinie. O korzeniach. O tych, dzięki którym jestem. Decyzja ta otworzyła drzwi do czegoś, na co nie byłem gotowy.
***
Musiałem porozmawiać z rodzicami, dowiedzieć się czegoś z ich przeszłości, wyjaśnić daty, historie. Zadzwoniłem do mamy. Odpowiadała nerwowo, z przerwami.
Taty nie ma rzekła wyjechał no w interesach.
Zaskoczyło mnie to, bo zwykle mama wiedziała, gdzie jest tata. Zadzwoniłem do taty odebrał od razu, wesoło:
Cześć, Kaczu! Jestem u babci, naprawiam szopę.
Dlaczego mama tego nie powiedziała? Już w drodze zrozumiałem, iż w jej głosie była nie tylko przerwa, ale coś więcej. Gdy wszedłem do domu, mama stała w kuchni. Po zobaczeniu mnie szepnęła:
Rozstaliśmy się z tatą tak bywa
Ojciec i matka, których trzymałem w sercu jako ideały. Nie mogłem oddychać, nie mogłem myśleć. Bracia i siostra wiedzieli już dawno, ale nie mówili, bo właśnie urodziłem dziecko. Chcieliśmy cię chronić Chronić? Przed własną rodziną?
Pojechałem do taty, domagałem się wyjaśnień. On milczał, patrzył w podłogę. Mama też nie mówiła, dopóki raz nie wybuchła:
Skąd wziąłeś, iż żyliśmy szczęśliwie? Byłaś mała, nie widziałaś, nie rozumiałaś. Tygodniami nie rozmawialiśmy. On nie potrafi kochać. Nigdy nie potrafił.
Mamo, po co to mówisz?
Sam mi to powiedział.
Coś we mnie pękło. Przestałem odbierać tatowe telefony. Przestałem myśleć o książce. Przestałem być sobą.
Kiedy przyjaciółka zaproponowała wyjazd do Indii, początkowo nie mogłem uwierzyć:
Naprawdę? Teraz? Nie mogę i wymieniłem listę wymówek. Wieczorem, rozmawiając z mężem o tym, wysłuchał mnie, uśmiechnął się i powiedział:
Jedź. Potrzebujesz tego podróży.
Chciałem sprzeciwić się, ale on przerwał mnie łagodnie i stanowczo:
Kaczu, jedź. Damy radę.
I pojechałem. Retrospekcję prowadziła niezwykła kobieta Janka Świetlista. Poprosiła, by tak ją nazywać; jej duchowy nauczyciel dał jej to imię podczas długiej praktyki w aszramie. Janka znaczy zwycięstwo, Świetlista pokój. Zwyciężająca pokój, by go odnaleźć. Czuło się w niej, iż od dawna rozgryzła własną naturę.
Była jasna nie naiwna, a naprawdę przejrzysta. Nigdy nie mówiła nie. To nie była uległość, ale akceptacja. Pojechaliśmy do klasztoru w Tatrzańskim Zakątku, który miejscowi nazywają świątynią myszy, bo żyją tam setki świętych myszy dusze przodków. My, chłopcy, drżeli. Janka usiadła na piętach, karmiła je ziarnem z dłoni, szepcząc:
Życie nie zawsze przychodzi w takiej postaci, jaką znamy. Ale życie jest wszędzie.
Potrafiła cieszyć się słońcem, każdym listkiem, każdą trawą, cieniem pod sosną, nierówną linią chmur Żyła tu i teraz nie jako slogan, a jako oddech. Jej proste zdania przesuwały coś w środku.
***
Wieczorem wracaliśmy z medytacji. Zachód był wilgotny, gęsty, jakby słońce roztopiło się na horyzoncie. Janka zaproponowała ciszę na dachu naszego schroniska. Wszyscy zaszli do pokoi, a ja się zgodziłem. Patrząc na zachód, w środku miałem nie smutek, nie samotność, a coś pomiędzy.
Janka siedziała obok i patrzyła w dal. Nic nie pytała. Po prostu była, bym czuł jej obecność. Gdy wydechłbym zbyt mocno, odwróciła się do mnie.
W twojej ciszy jest napięcie, Kaczu powiedziała. Siedzisz cicho, a w środku wietrzy.
Uśmiechnąłem się:
Zawsze tak jestem. Myślę wiele.
Nie odparła łagodnie. Dziś nie myślisz. Dziś się chowasz.
Patrzyła spokojnie, bez nacisku, i dodała:
Czasem człowiek milczy nie dlatego, iż nie chce mówić ale dlatego, iż boi się usłyszeć własną prawdę.
Zaraz poczułem ukłucie. Odfordyzowałem się, nie chcąc, by zobaczyła drżenie w moich ustach. Ale Janka kontynuowała, jakby czytała moje myśli:
Gdy kobieta ukrywa prawdę, najpierw ukrywa ją przed sobą. Serce serce zawsze wie. Teraz twoje serce jest niespokojne, jak pisklę, które szuka schronienia.
I dopiero wtedy nie wcześniej zadała pytanie:
Skąd to pisklę, Kaczu? Skąd ta niepewność?
Pauza. Spojrzała mi prosto w serce, a nie w oczy. To była prawdziwa Janka. Nie pytała wprost. Widziała. Prowadziła do prawdy nie pytaniami, a obecnością. Opowiedziałem jej wszystko. Absolutnie wszystko.
Słuchała długo, potem rzekła:
Bardzo kochasz swoich rodziców i chcesz ich uratować przed rozstaniem. Ale zapominasz: dzieci nie ratują rodziców. Dzieci kochają. i odpuszczają. A ty wziąłeś na siebie ich ciężar. To nie twój ciężar, Kaczu. Nie możesz trzymać ich razem. Nie powinieneś.
Płakałem. A ona pogładziła moją dłoń i powiedziała:
Jesteś synem. Nie sędzią. Nie mediatorem. Nie terapeutą. Synem. To najważniejsze. Odzyskaj to miejsce i życie stanie się lżejsze.
Po raz pierwszy od dawna naprawdę odetchnąłem.
***
Kiedy wróciłem do domu, pierwsze, co zrobiłem, to zadzwoniłem do taty.
Tato powiedziałem wybacz mi, proszę. Kocham cię. Słyszysz? Kocham.
Cisza. Potem jego łamliwe westchnienie.
Czekałem Kaczu tak czekałem na twój telefon
Wieczorem pojechałem do mamy. Siedzieliśmy w kuchni, a mama nagle stała się taka, jaka była przed laty: jasna, lekko zawstydzona, trochę zabawna. Rozmawialiśmy do późna. Po raz pierwszy zobaczyłem, iż nie jest tylko mamą. Jest kobietą ze swoim losem, bólem, decyzjami, wolnością.
Po kilku dniach otworzyłem laptop i zacząłem pisać nową książkę. Inna. Autentyczna. Nie o idealnej rodzinie, a o żywej. O miłości, która przybiera różne formy. O drodze, która po prostu jest drogą. O pamięci. O akceptacji. O tym, iż światło nie jest tam, gdzie wszystko jest poprawne, ale tam, gdzie wszystko jest szczere.
Wiem już, iż tym razem napiszę ją nie jako chłopiec, ale jako mężczyzna. Jako Kaczu, który odnalazł swój własny świat wewnątrz siebie.
**Lekcja:** nie możemy nosić ciężaru cudzych rozstań. Naszą rolą jest kochać, odpuszczać i pozwolić sobie na własny spokój.





