Od zazdrosnego o brata egoistę i krętacza, do osoby na której barkach spoczywa los całego wieloświata. Loki przebył w MCU długą i krętą drogę. Jak wypadł jej finał? Uwaga, dalej będą spoilery!
„Za wszystkie czasy. Zawsze” – głosi hasło Agencji Ochrony Chronostruktury. Dziś brzmi ono choćby bardziej podniośle niż zwykle, a jednocześnie jest podszyte głęboko zakorzenionym smutkiem. Wszystko przez wydarzenia, w obliczu których postawił nas w finale 2. sezonu „Loki„, wieńcząc trwającą od lat (zarówno tych ekranowych, jak i rzeczywistych) podróż tytułowego bohatera. Podróż nie tylko przez czasy i uniwersa, ale przede wszystkim w głąb samego siebie. Do miejsc, o których istnienie kiedyś nie śmielibyśmy go podejrzewać.
Loki sezon 2 – co wydarzyło się w finale?
Od tego czasu wiele się jednak zmieniło. Loki (Tom Hiddleston) dawno już przestał być osobą, jaką go poznaliśmy, przechodząc przy tym zdecydowanie najbardziej złożoną charakterologicznie ewolucję w całym marvelowskim uniwersum. Finałowa „Doniosła misja” była tego ostatecznym potwierdzeniem, choć w gruncie rzeczy obeszlibyśmy się bez niego. Wszelkie wątpliwości zostały wszak rozwiane już wcześniej, gdy na naszych oczach myślący wyłącznie o sobie bóg psot nie tylko zaczął liczyć się z innymi, ale wręcz stawiać ich los nad swoim.
Tak też było w finale, jednak dokonanie tego wymagało od Lokiego niezliczonej ilości prób, które zawodziły jedna po drugiej. Bo choć po opanowaniu umiejętności swobodnego podróżowania w czasie nasz bohater w teorii miał możliwości, by zmienić tragiczny bieg wydarzeń, w praktyce nie było to takie proste. Gdy więc kolejne skoki w coraz dalszą przeszłość kończyły się zawsze spaghettizacją Victora (Jonathan Majors), i gdy końcowego rezultatu nie zmieniły choćby wieki nabywania przez Lokiego wiedzy fizycznej i inżynieryjnej, miał on prawo zwątpić w powodzenie swojej misji. Jego determinacja nie ulegała jednak zmniejszeniu.
Co więcej, nie podkopało jej choćby odkrycie, iż wszystko wciąż dzieje się pod dyktando Tego, Który Trwa. Ba, to wręcz pomogło, kierując Lokiego na adekwatną ścieżkę i uświadamiając tak jemu, jak nam, iż w tym przypadku rozwiązanie typu „żyli długo i szczęśliwie” nie wchodzi w grę. Do ocalenia wszystkiego i wszystkich tym razem nie wystarczy magiczna sztuczka. Tu potrzeba zmiany perspektywy. Gotowości do poświęcenia w imię wyższego celu i udźwignięcia choćby najcięższego brzemienia. Brzmi pompatycznie? I to jak.
Loki i bardzo trudne decyzje w finale 2. sezonu
W takich okolicznościach naprawdę trudnym zadaniem jest utrzymanie całości w fabularnych ryzach i skupienie uwagi widza na tych małych, pozornie nieznaczących elementach. Nie raz już widzieliśmy przykłady tego, jak postaci ginęły przytłoczone doniosłością ekranowych wydarzeń, co prowadziło do paradoksu. Cel mógł zostać wypełniony, świat uratowany, zakończenie szczęśliwe. A jednak zupełnie się tego triumfu nie czuło, oglądając wszystko kompletnie na chłodno. „Loki” to nie jest ten przypadek.
Tutaj główny bohater choćby na moment nie daje się zepchnąć na margines, stale pozostając na pierwszym planie, ale bynajmniej nie zagarniając go dla siebie. Przeciwnie, Loki nie konfrontuje się z problemem sam, sięgając po pomoc przyjaciół. Toczone w oku cyklonu rozmowy z Mobiusem (Owen Wilson) i Sylvie (Sophia Di Martino) mają najważniejsze znaczenie dla historii, pozwalając bohaterowi po pierwsze zrozumieć swoje brzemię, a po drugie (ważniejsze) samodzielnie je wybrać. Ocalić Świętą Chronologię, zarazem uśmiercając Sylvie i ratując Tego, Który Trwa? Czy skazać wszystko na zagładę? A może jest trzecia droga?
„Loki” wybiera właśnie ją, co na pierwszy rzut oka może się wydawać fabularnym pójściem na skróty – w końcu nie po to stawia się bohatera przed niemożliwym dylematem, żeby zaraz potem pozwolić mu go uniknąć. Rzecz w tym, iż tutaj wcale nie wybiera się łatwej ścieżki. Ależ skąd, jest piekielnie trudna, zmuszając Lokiego do najwyższego poświęcenia. Co jednak najistotniejsze, nie jest ono dla niego jedynym możliwym rozwiązaniem. Jest tym wybranym z własnej, nieprzymuszonej woli. I w stu procentach naturalnym, patrząc na nie z dłuższej, choćby od serialowej, perspektywy.
Loki pokazuje, jak wybrać sobie własne przeznaczenie
W tym miejscu muszę przyznać, iż zostałem pozytywnie zaskoczony. Mając bowiem doświadczenia z serialami Marvela, a także pamiętając, iż po finale poprzedniego sezonu również „Loki” zdawał się podążać wytyczoną im ścieżką bycia małym elementem większej całości, teraz również spodziewałem się wpisania serialowej historii w superbohaterskie uniwersum. I owszem, tak się stało (co zostało choćby podkreślone nawiązaniem do pierwszego filmowego występu Majorsa w roli Kanga w „Ant-Manie i Osie: Kwantomanii”), ale tym razem nieco inaczej. Bo MCU swoją drogą, w tym przypadku serial pozostał serialem. A to miało swoje konsekwencje.
Choćby w tym, iż dostaliśmy zamkniętą historię, w której zakończenie 2. sezonu może być równie dobrze końcem serialu (co wydaje się zresztą całkiem prawdopodobne). Ale również w tym, iż wraz z nim końca dobiegł główny wątek, zamykając w ten sposób długą i pokręconą drogę rozwoju Lokiego jako postaci. I pisząc zamykając, mam dokładnie to na myśli. Nie „ciąg dalszy nastąpi w filmie”, tylko koniec, finito.
Tak, zdaję sobie sprawę, iż to raczej nie ostatni raz, gdy widzimy tego bohatera na ekranie. Jednak w tym miejscu jego historia jest zamknięta. Śledziliśmy ją w filmach (technicznie to inny Loki, ale wciąż), śledziliśmy w serialu i z pełną satysfakcją możemy oglądać efekt końcowy. Otrzymaliśmy bowiem postać, której wybór jest z naszej perspektywy w pełni zrozumiały – nie dlatego, iż tego wymaga fabuła czy uniwersum, ale dlatego, iż logicznie i emocjonalnie zgadza się on z tym, co widzieliśmy do tej pory.
Miłość nie pozwoliła Lokiemu zabić Sylvie. Przyjaźń sprawiła, iż desperacko walczył o Mobiusa i całą resztę. Wyzbycie się egoizmu pozwoliło zająć należne mu miejsce na tronie, jednak nie z chęci zdobycia władzy i wywyższenia się nad innych, ale całkiem bezinteresownie. Mógł zdecydować inaczej i trwać w świecie bez wolnej woli. Mógł wszystko unicestwić. Wybrał poświęcenie siebie dla innych, trzymając w ręku linie czasu i utożsamiając Yggdrasil, Drzewo Świata. A w jego chwalebnym czynie nie wybrzmiewa ani jedna fałszywa nuta.
Co dalej z Lokim po finale 2. sezonu serialu Marvela?
Wszystko to sprowadza się do prostego wniosku – historie są dobre tylko na tyle, na ile dobrze są napisani ich bohaterowie. „Loki” wybronił się w 2. sezonie głównie właśnie pod tym względem, nie zapominając, iż akcja, bieganina, techniczny żargon i twisty są tylko pustą rozrywką, jeżeli nie towarzyszy im solidne uziemienie. W tym przypadku stanowił je główny bohater i jego bardzo ludzka, choć przecież boska przemiana.
Warto docenić dojrzałość stojącą za takim a nie innym twórczym wyborem, choćby jeżeli wolelibyście, aby los Lokiego był mniej poetycki, a bardziej szczęśliwy w tradycyjnym rozumieniu. Zresztą kto wie, może jeszcze się takiego doczeka, bo zostawiać go w tym miejscu byłoby rozwiązaniem nie tylko zaskakująco gorzkim, ale i niezbyt zrozumiałym. W końcu mowa o w pełni ukształtowanej, lubianej i wielowymiarowej postaci, a na nadmiar takich MCU zwłaszcza ostatnimi czasy nie narzeka.
Choć więc przyszłość uniwersum jest w tej chwili dość mglista, nie tylko ze względu na problemy z Jonathanem Majorsem, mam nadzieję, iż istotna rola Lokiego w nim to pewniak. Z takimi postaciami żal się przecież rozstawać. choćby jeżeli do ponownego zobaczenia będzie musiało upłynąć trochę czasu.