Surrealizm, performatyka i duża doza humoru. Czy to brzmi jak spektakl, który opowiada o radzeniu sobie z traumą? Wydaje się, iż nie, a jednak właśnie taki jest „Lobster” w reżyserii Katarzyny Baranieckiej.
Spektakl, który miałam przyjemność obejrzeć w Instytucie Jerzego Grotowskiego, to wynik współpracy Katarzyny Baranieckiej oraz Agnieszki Wolny – Hamkało. Najogólniej rzec można, iż opowiada on o zmaganiu się z chorobą nowotworową. Takie ujęcie tematu byłoby jednak dla „Lobstera” dość krzywdzące. Główna bohaterka (Angelika Wójcik) przeprowadza widzów przez stereotypy, z którymi musiała się zmierzyć po wyjściu ze szpitala. Zaprasza ich zarówno na komisję ZUS-u, jak i do swojej głowy. Jako widzowie odwiedzamy wiele miejsc, o których nie pomyślelibyśmy, zasiadając na widowni w Instytucie Grotowskiego.
Surrealizm i powaga
Przyznać trzeba, iż „Lobster” idealnie balansuje między powagą a humorem. Całą sytuację i wszystkie zmagania bohaterki komentują dwa homary. Kreacje postaci nawiązują do tradycji teatru lalek, a kukiełki sprzeczają się ze sobą, rozmawiają o metafizyce czy cytują „Kordiana”. Oczywiście nowotworowe skojarzenia nasuwają się same. Homary stanowią jednak w jakimś sensie wsparcie dla głównej bohaterki, próbują ją zrozumieć i zdają się naprawdę o nią troszczyć. To ironiczne i zupełnie niespodziewane użycie symbolu w dość przewrotny sposób. Można powiedzieć, iż to budowanie swojej relacji z chorobą. A wszystko zaczyna się od… podcastu. Główna bohaterka postanawia, iż w ten sposób będzie w stanie dotrzeć do innych osób, zmagających się z chorobą nowotworową oraz zwiększyć świadomość reszty społeczeństwa na ten temat.
Dynamika na scenie
„Lobster” zaskakuje także na innych płaszczyznach. Warto pochwalić tu trójkę aktorów – Angelika Wójcik, Albert Pyśk, Maja Lewicka – którzy przez cały czas trwania spektaklu wcielają się w wiele różnorodnych ról. Z łatwością przeskakują od jednej do drugiej, sprawiając, iż przedstawienie jest zaskakujące, dynamiczne i zdecydowanie nie można się na nim nudzić. Dostajemy także kilka scen w relacji matka – córka czy mąż – żona, co również znacznie poszerza naszą perspektywę, a niekiedy choćby i wzrusza. To opowieść o odnajdywaniu na nowo swojego ciała, ale i głowy. To opowieść o odkrywaniu, co znacz zarówno jedno, jak i drugie. A odpowiedź na to pytanie zdaje się nie być znowu tak prosta i oczywista.
O walce ze wstydem
„Lobster” porusza jeszcze jedną istotną kwestię – chodzi o walkę ze wstydem. Główna bohaterka przyznaje, iż ze względu na swoje doświadczenia zdecydowanie nie chce czuć się jak ofiara. Nie musi nikomu udowadniać tego, przez co przeszła, nie zamierza wiecznie chodzić ze spuszczoną głową. Postanawia na nowo nauczyć się żyć, co nie odbywa się oczywiście bez kryzysów. Na scenie przeżywa różne emocje, od nadziei, przez rozpacz i wściekłość.
Warto zwrócić uwagę także na scenografię. Podobnie jak role aktorów, jest ona bardzo dynamiczna. Pojawiają się także pewne surrealistyczne elementy czy pokaz krótkiego filmu oraz wystawy artystycznej bohaterki na dużym ekranie. „Lobster” to spektakl, którego nikt się nie spodziewał. Jest zaskakujący, świeży i balansuje między lekkością a powagą. jeżeli szukacie takich emocji na scenie, zdecydowanie warto wybrać się do teatru.
Martyna Jersz
Spektakl jest koprodukcją Teatru Kombinat i Ośrodka Kultury i Sztuki we Wrocławiu.