Mąż zostawił list i wyszedł: „Zakochałem się w innej”
— Teściowa dzwoniła, twój brat się rozwodzi — rzuciła przy kolacji Jadwiga, patrząc na męża. Krzysztof milczał, wpatrzony w talerz. — Dlaczego nic nie mówisz? Popierasz go? Przecież zostawia troje dzieci! — Jadwiga poczuła, jak w środku gotuje się gniew.
— Jadu, uspokój się — Krzysztof odsunął talerz. — Nie zostawia dzieci. jeżeli się rozwodzą, to mają ku temu powody. — Wstał i wyszedł z kuchni, pozostawiając ją w osłupieniu. Jego chłodna reakcja przeszyła ją jak nóż. Następnego dnia Jadwiga wróciła z pracy, zobaczyła na stole list i zdrętwiała, jakby rażona piorunem.
Jadwiga i Krzysztof przeżyli razem 27 lat w przytulnym mieszkaniu w Łodzi. I nagle rozwód. Jak to możliwe? Jak ludzie, którzy przeszli tyle lat ramię w ramię, mogą się rozstać? A córka? Jadwiga nie mogła uwierzyć, iż ich życie się rozpada.
Poznali się, gdy Jadwiga, młoda studentka z małego miasteczka, przyjechała na studia do Łodzi. Po egzaminach spacerowała z koleżanką nad Wisłą. Na ławce chłopcy grali na gitarze, a Jadwiga, zauroczona ich muzyką, zatrzymała się, by posłuchać. Tam Krzysztof podszedł do niej, uśmiechnięty, z iskrą w oczach. Tak zaczęła się ich historia.
Spotykali się mimo odległości. Jadwiga studiowała zaocznie, przyjeżdżała na sesje, a między spotkaniami pisali do siebie listy — telefonów komórkowych wtedy nie było. Miłość rosła, i po roku urządzili skromny ślub. Mieszkali na wynajmowanym. Jadwiga pracowała, uczyła się, opiekowała chorą matką Krzysztofa. Dzieci długo nie było — dopiero po ośmiu latach urodziła się ich córka, Kinga. Jadwiga uważała to za cud.
Słowo „rozwód” brzmiało dla Jadwigi jak wyrok. Koniec świata. Nie wyobrażała sobie życia bez Krzysztofa. Był jej opoką: wysoki, pewny, dla którego rodzina zawsze była najważniejsza. Nie byli idealną parą — Jadwiga dużo pracowała, dom często spoczywał na mężu. Ale do niedawna wszystkim to odpowiadało.
Wszystko zmieniło się, gdy brat Krzysztofa ogłosił rozwód, zostawiając żonę z trójką dzieci. Jadwiga wpadła w panikę: a co, jeżeli i jej mąż kogoś ma? „Starzeje się jak młynarz”, myślała, obserwując Krzysztofa przy kolacji. Milczał, a ta cisza napawała ją strachem.
— Popierasz brata? — nie wytrzymała. — Przecież zostawia dzieci!
— Jadu, nie zaczynaj — odciął się Krzysztof. — Mają swoje powody.
Nie uspokoiła się. Zaczęła kontrolować męża: dzwoniła setki razy dziennie, podsłuchiwała każdą rozmowę. Wcześniej nie była zazdrosna, teraz każdy jego krok wydawał się podejrzany. Krzysztof się oddalał, a to tylko dolewało oliwy do ognia.
Latem Kinga zaczynała studia w Warszawie. Jadwiga pojechała z nią, by wynająć mieszkanie. Wyjeżdżając, nie przyszło jej choćby do głowy, iż wróci do pustego domu. Krzysztof nie przyszedł na dworzec. Nie odbierał telefonów. W domu, na kuchennym stole, leżał list. Jadwiga rozwinęła go, i świat runął.
„Jadu, nie wiem, jak to zacząć… Złożyłem pozew o rozwód. Kinga dorosła, czekałem na ten moment. Nie widziałaś, ale się zmieniłem. Dla córki znosiłem twoje pretensje, prowadziłem dom, gdy ty znikałaś w pracy. Nie mamy wspólnych tematów, miłość wygasła. Jesteśmy sobie obcy. Cztery lata temu poznałem kobietę. Mamy syna, ma trzy lata. Odchodzę do nich. Kingi nie porzucę, będę pomagał. Mieszkanie zostawiam wam. Wybacz, jeżeli potrafisz”.
Jadwiga osunęła się na podłogę. Nie było łez — tylko pustka. Obejrzała mieszkanie, ale nic nie dawało jej radości. Jej życie rozpadło się na kawałki. Jak powiedzieć córce? Jak żyć dalej, wiedząc, iż od czterech lat kochał inną, a z nią tylko trwał, czekając, aż wreszcie będzie mógł odejść?
Wyszła na ulicę. Tydzień padało, jakby niebo płakało razem z nią, ale dziś świeciło słońce. Pod blokiem zauważyła sąsiadkę, Halinę. Pięć lat temu Halina miała wypadek z mężem. Jego nie było, a ona została przypięta do wózka. Codziennie Jadwiga widziała ją w parku — samotną, ale uśmiechniętą.
— Dzień dobry, Jadziu — powiedziała Halina. — Piękna pogoda, prawda? Pomóż mi zjechać na dół.
Jadwiga w milczeniu jej pomogła. Halina podziękowała i nagle zaproponowała: — Może pójdziemy razem na spacer? — Jadwiga skinęła głową, sama nie wiedząc dlaczego. Nie były bliskie, ale teraz potrzebowała przy sobie czegoś żywego.
W parku usiadły na ławce pod starym dębem. Najpierw milczały. Wreszcie Halina zaczęła: — Gdy ja i Tomek mieliśmy wypadek, marzyliśmy o dzieciach, o domu pod miastem. Wszystko skończyło się w mgnieniu oka. Kierowca z naprzeciwka stracił panowanie. Tomka nie było. Mnie uratowali, ale gdy się ocknęłam, myślałam: „Po co żyć?” Rehabilitacja była piekłem. Nie chciałam niczego. Aż pewnej nocy Tomek przyszedł we śnie: „Żyj, Halo! Ciesz się każdym dniem, każdym promieniem, każdą kroplą deszczu. Żyj za mnie!” Posłuchałam. Znalazłam pracę zdalną, spotykam się z przyjaciółmi. Niedawno poznałam mężczyznę. Zaprosił mnie na randkę. Bałam się, iż ucieknie, gdy zobaczy wózek, ale mnie zaakceptował. Teraz jesteśmy razem, i życie wydaje się lżejsze.
— Przepraszam, tak się rozgadałam — zawstydziła się Halina. — Może chcesz, żebym poszła?
— Nie — cicho odparła Jadwiga. — Pomogłaś mi. Mąż dziś odszedł… Myślałam, iż to koniec. Ale masz rację: życie się nie kończy.
Halina uśmiechnęła się: — Dasz radę. Postąpił uczciwie, odchodząc, a nie oszukując cię dalej. Wszystko będzie dobrze.
Jadwiga spojrzała przed siebie. Przed kawiarnią czekał na Halinę mężczyzna, machający do niej ręką. Sąsiadka ruszyła w jego stronę, a Jadwiga szepnęła: — U mnie też będzie dobrze.
ToJadwiga wzięła głęboki oddech i pomyślała, iż może jutro będzie już trochę lżej.