Rok 2005. Kamurochō. Późny wieczór. Ulice rozświetlone neonami. Tłumy ludzi zmierzają do przepełnionych już do granic możliwości lokali. Jedni stracą dziś majątek w kasynie, drudzy w klubie z hostessami, namawiającymi ich do zakupu przepłaconych drinków. Część osób kieruje się do restauracji, na romantyczną kolację ze swoją drugą połówką. Niektórzy wrócą do domów bez portfeli w kieszeniach i z podbitymi oczami. Dużo osób pląta się jednak bez celu – szukając zwady czy wybierając, z której z niezliczonych atrakcji skorzystać. Niespodziewanie, całą ulicę przeszywa wykrzyczana wysokim głosem fraza „Kiryu-Chan!”.
Oczom przechodniów ukazuje się niecodzienna persona, wyskakująca spod gargantuicznych rozmiarów pachołka drogowego. Osobnik ten, eksponujący wytatuowane ciało spod rozpiętej marynarki ze skóry węża, z „piracką” opaską na oku, rzuca się z pięściami na groźnie wyglądającego, wysokiego i wysportowanego członka Yakuzy. Rozpętuje się piekło. Ostatecznie walkę przegrywa atakujący. Mimo tego jest jednak wyraźnie zadowolony: oddala się w swoją stronę, dziękując za dobrą zabawę i obiecując rychłe ponowne spotkanie. Życie pozornie wraca do normalności, ale nie dla Kiryu Kazumy, którego kilka kroków dalej ponownie ktoś napadnie. Tym razem będzie to grupka trzech podchmielonych przechodniów, niestrwożonych niezwykłym pokazem sztuk walk, którego przed chwilą byli świadkami.
Choć opisana powyżej sytuacja może się wydawać skrajna i absurdalna, uwierzcie mi – takie akcje są codziennością w serii gier Yakuza, o której adaptację pokusił się Amazon Prime Video w serialu Like a Dragon: Yakuza. Przepełnione niedorzecznym, bardzo często niedojrzałym wręcz humorem wątki poboczne stanowią element wyróżniający produkcje spod tego szyldu spośród wielu innych gier akcji. Tym bardziej zadziwiać może inspiracja Segi (producenta gry) przy projektowaniu głównych wątków fabularnych. Zarówno storytellingiem, jak i poważnym podejściem do przedstawianych w swoim dziele niełatwych wątków wyraźnie nawiązywali oni do klasycznych filmów o Yakuzie.
Wśród nich najistotniejszym przykładem jest bez wątpienia Sympathy for the Underdog (jap. Bakuto Gaijin Butai) z 1971 roku, w reżyserii Kinjiego Fukasaku, z którego seria w wielu aspektach czerpie całymi garściami. Nawiązanie to pozostało widoczne również w serialu Amazona. Nie uświadczymy w nim bowiem charakterystycznego dla gier poczucia humoru, a jedynie (aż?) całkiem solidną adaptację wątku głównego gry, utrzymanego w duchu poważnej gangsterskiej opowieści. Sami producenci zresztą nalegali, by aktorzy powstrzymali się z ogrywaniem serii Yakuza przed skończeniem zdjęć do serialu[1]. Co więc mogło wyjść z takiego podejścia do adaptacji kultowego w wielu kręgach materiału źródłowego?
Temat należy omówić, mając na uwadze fundamentalną zasadę, podkreślającą różnice między adaptacją a ekranizacją. Adaptacja nie musi być wiernym przeniesieniem materiału źródłowego na ekran, w przeciwieństwie do ekranizacji[2]. Tym samym, w moim odczuciu Like a Dragon: Yakuza to całkiem udana adaptacja, która na własny, oryginalny sposób reinterpretuje wątek główny pierwszej gry. Jej bestsellerowym remake’iem była Yakuza Kiwami z 2016 roku. Like a Dragon: Yakuza dużo dodaje, jeszcze więcej odbiera, ale – co najważniejsze – czujemy, przynajmniej estetycznie, iż przenosi nas do Kamurochō. Na ulice, które doskonale znamy z gier. Często lepiej niż ulice własnego miasta. Ulice, które kuszą atrakcyjnymi szyldami, chociaż często aż strach się nimi przejść. Wrażenie immersyjności dopełniają przy tym świetnie dobrani aktorzy.
Casting został przeprowadzony na piątkę z plusem – zarówno Kiryu (Ryoma Takeuchi), jak i Nishikiyama (Kento Kaku) mają „to coś” – swoją charyzmą przyciągają widza, tworząc naprawdę wyjątkowe i spójne ze spuścizną dzieła Segi kreacje. Również część drugoplanowych aktorów została dobrze dobrana – niektórzy choćby wyglądem przypominali growe pierwowzory. Niestety, Goro Majima (opisany we wstępie ekscentryczny, emanujący przemocą członek Yakuzy, w którego wcielił się Munetaka Aoki) z roli jednego z głównych antagonistów stał się zaledwie ciekawostką. Wyparował przy tym cały humor, który ta niejednoznaczna postać wnosiła do serii. Dodając nowe postacie, twórcy serialu puścili jednocześnie oko do osób, znających klasyczne japońskie kino gangsterskie. Jeden z bohaterów został bowiem nazwany Kōji Tsuruta. Tak, jak popularny aktor, znany z występów w filmach o Yakuzie. Grał on również główną rolę we wspominanym filmie Sympathy for the Underdog[3].
Fakt, iż twórcy serialu dodają do niego nowe wątki i postacie, może się wydać nieco konsternujący, biorąc pod uwagę główny zarzut stawiany przez fanów gry wobec Amazonu. Jest nim, w ogromnym skrócie, wyraźnie widoczna konieczność okrojenia obszernego materiału źródłowego z gry do telewizyjnego formatu. Dodając nowe wątki, pojawia się w końcu przymus usunięcia czegoś więcej niż obecne w pierwowzorze, odbiegające od głównej fabuły zadania poboczne. W tym przypadku najbardziej ucierpiały właśnie wspominane przeze mnie wielokrotnie elementy humorystyczne, których serial jest prawie całkowicie pozbawiony.
Sama fabuła Like a Dragon: Yakuza została osadzona na dwóch mocno asymetrycznych osiach czasowych. Wielokrotnie więc przenosimy się dosłownie na chwilę z 2005 do 1995 roku, by w kolejnej scenie akcja znowu wróciła do „teraźniejszości”. Jednak tylko na moment – kolejna „podróż w czasie” zajmuje już połowę odcinka. Ten chaotyczny zabieg można jednak usprawiedliwić zmianą lore wielu istniejących postaci oraz dodaniem nowych, co w ogólnym rozrachunku przyjąłem bardzo pozytywnie. To w końcu zawsze jakaś nowość, pokazująca kreatywność twórców, a i nie psująca w wyraźny sposób dziedzictwa serii. Choć wątek główny pozostawiono bez większych zmian (nawiązując do Yakuzy / Yakuzy: Kiwami), tak wspomniany background wielu postaci scenarzyści napisali praktycznie od nowa. Często pomijając lub zmieniając przy tym wątki z Yakuzy 0, będącej prequelem serii. O czym jednak, w skrócie, jest Like a Dragon: Yakuza i jak się sprawdza jako adaptacja?
Głównym bohaterem serialu pozostał Kiryu Kazuma, który po dziesięciu latach odsiadki wychodzi na wolność. Zastaje on zupełnie inny świat niż ten sprzed dekady. Mężczyzna wplątuje się w wojnę pomiędzy rodzinami Yakuzy, próbując odnaleźć się w nowej rzeczywistości i walczyć z przypiętą łatką zdrajcy. Rzeczywistość po wyjściu z więzienia jest dla protagonisty zaskakująca – wystarczy wspomnieć, iż jedną z najbardziej wpływowych osób jest w tej chwili jego najlepszy przyjaciel z dzieciństwa, Nishikiyama. Jako iż wątki te pokrywają się w oryginale i adaptacji, największym fabularnym zaskoczeniem dla osób znających gry będą zmienione motywacje poszczególnych postaci, w tym sceny dotyczące życia Kazumy przed wstąpieniem do Yakuzy oraz na samym początku „kariery”, o których pisałem już wcześniej.
Seria Yakuza, jako gry opierające się na nieustannej dychotomii poważnego formatu i niedojrzałej komedii, jest, podobnie jak większość gier RPG, niezdatna do dokładnego przełożenia na ekran filmowy. Widzowie, w przeciwieństwie do graczy, nie posiadają poczucia obowiązku wynikającego z chęci eksploatacji miasta i nieustannego rozwoju postaci. Nic nie usprawiedliwia więc bohatera, który rzuca wszystkie swoje obowiązki (jak chociażby rozwiązanie sprawy handlu ludźmi czy poszukiwania zaginionej osoby, będącej kluczem do zakończenia wojny mafijnej) tylko po to, by przez kilka najbliższych dni zająć się niecodziennymi czynnościami. A tych, w formie side-questów w grach było multum, w tym humorystycznie wręcz absurdalnych, angażujących gracza na długie godziny. Wystarczy wspomnieć słynne zadanie z Kiwami, polegające na uratowaniu mężczyzny, któremu zabrakło papieru toaletowego w publicznym szalecie, czy pomoc początkującej aktorce w uzyskaniu angażu w retro-filmie. Codzienne zajęcia wykreowanego w grach słynnego Smoka z Dojimy niekoniecznie więc pasują do wizerunku bezwzględnego filmowego gangstera.
Jest jednak jeszcze jeden element oryginalnej gry, którego nie uświadczyłem w adaptacji, a obok braku którego nie mogłem przejść bez słowa. Mowa o ścieżce dźwiękowej, która od zawsze stanowiła solidny element nie tylko Yakuzy, ale i wielu innych serii gier Segi. Przemierzając ulice Kamurochō, towarzyszy nam klimatyczny soundtrack, zmieniający się zgodnie z tym, co dzieje się w grze. Tym samym w wirze walki uświadczymy zarówno rockowych riffów, jak i dynamicznej muzyki elektronicznej. W bardziej nastrojowych momentach przygrywają spokojniejsze nuty, podkreślające powagę sytuacji. Jednocześnie całość okraszona jest dodatkiem japońskiego popu, który jako Kiryu mogliśmy zaśpiewać w barach z karaoke. Do wielu utworów z gry wielokrotnie wracałem choćby na długo po odinstalowaniu Yakuzy. O tym, iż nie byłem w tym sam, najlepiej świadczą wielomilionowe odsłuchania tych soundtracków w serwisach streamingowych. W serialu jednak zabrakło zapadających w pamięć, charakterystycznych motywów.
Ostatecznie pozostajemy z najważniejszym pytaniem – po co i dla kogo tak naprawdę powstało Like a Dragon: Yakuza? Nie oszukujmy się, jednoznaczna odpowiedź tak naprawdę nie istnieje. Hardcorowi fani oryginału mocno skrytykują tę produkcję za oskalpowanie jej z charakterystycznego dla serii humoru, niezbyt trafnie dobraną ścieżkę dźwiękową i dość nieudane zakończenie pierwszego sezonu. Nowi odbiorcy, zachęceni seansem, najprawdopodobniej odbiją się od gier, jeżeli spróbują dać im szansę na fali hype’u utworzonego przez serial. Ja natomiast, będąc gdzieś pomiędzy obiema grupami, odświeżając sobie fabułę gry symultanicznie z oglądaniem serialu, w końcu skuszę się na ogranie kolejnej produkcji Segi. W końcu Yakuza: Kiwami 2 czeka na mnie w bibliotece Steama już od prawie roku.
Korekta: Anna Czerwińska
[1] https://www.ign.com/articles/amazon-didnt-want-like-a-dragon-yakuza-stars-to-play-the-games-before-filming-the-show [dostęp: 17.12.2024].
[2] Hendrykowski M., Słownik Terminów Filmowych, Poznań 1994.
[3] Jako kolejną ciekawostkę mogę dodać, iż w przywołanym już Sympathy for the Underdog pojawia się postać świetnego w walce wręcz Mad Dog Jiry. I choć jego przydomek jest identyczny jak Goro Majimy, to w filmie ubiera biały garnitur z czerwoną, rozpiętą pod szyją koszulą. Wiemy więc, skąd się wziął charakterystyczny dla gier ubiór Kiryu Kazumy.