— Lepiej taki ojciec, niż żaden — mawia moja była teściowa.
— Dziecko musi znać swojego ojca! — poucza mnie była teściowa, Halina Stanisławówna. — Rozwiodłaś się z moim synem, tak. Ale czy przestał być ojcem? Nikt mu tego nie odbierze. Nie wolno odcinać dziecka od bliskiej osoby. Może i nieidealny, ale czy nie lepszy taki tata, niż żaden?
Słucham jej, a serce ściska się z bólu i zagubienia. Z Igorzem rozwiodliśmy się półtora roku temu. Byliśmy małżeństwem prawie siedem lat. Wszystko zaczęło się jak w bajce: zaloty, wyznania, ślub, a potem narodziny syna. ale rzeczywistość gwałtownie rozwiała złudzenia.
Na początku starałam się nie zauważać — no cóż, wypił, spóźnił się. Potem sytuacja się pogarszała: libacje, nocne eskapady, kłamstwa, znajome z internetu, „przyjaciele” o wątpliwej reputacji. A przecież mieliśmy dziecko. Próbowałam ratować nasz związek. Prośby, kłótnie, wizyty u psychologa, szczere rozmowy — wszystko na próżno. Cierpiałam choćby jego „pouczenia”, jak to ciężko jest z nim żyć. Aż w końcu zrozumiałam — dłużej nie dam rady. Rozwód.
Syn miał wtedy pięć i pół roku. Wynajęłam mieszkanie, znalazłam pracę, a Krzysia zapisałam do pierwszej klasy. Zaczęłyśmy żyć we dwie. Nie zabraniałam teściowej widywać wnuka — wręcz przeciwnie, Halina Stanisławówna zawsze była dla mnie dobra. Pomagała, gdy mogła: czasem zająć się dzieckiem, czasem wsparciem finansowym. To dobra i uczciwa kobieta. Tylko jedna wada — zbyt pobłażliwa wobec wad własnego syna.
A Igor po rozwodzie, jak słyszałam, życia nie zmienił. Pił dalej. Nigdzie długo nie pracował, wieczorami wałęsał się po barach, żył z jej emerytury i dorywczych zarobków. ale nagle, po roku od rozwodu, „przypomniał” sobie, iż ma syna.
Gdy byliśmy razem, Igor prawie nie zwracał uwagi na Krzysia. Był jak mebel w domu. A teraz nagle domaga się spotkań, chce „odnawiać kontakt”. Ale wiem, jak wygląda na tych spotkaniach — zalany, wymięty, z pustym wzrokiem. Co może dać dziecku? Nie ma choćby grosza na lody, a jego mieszkanie to melina z rozpadającymi się gratami.
— Niech chociaż przyjdzie pod blok, posiedzi z nim na placu zabaw! — przekonuje mnie teściowa. — Będziesz obok, pod oknem. Sam się zgłasza, interesuje się synem. Nie odtrącaj go. To ważne dla Krzysia…
Wiem, iż za jej słowami kryje się desperacja. Ma nadzieję, iż syn, spędzając czas z dzieckiem, opamięta się. Że wnuk obudzi w nim ojcowskie uczucia, zmusi do zmiany. A nuż wszystko się odmieni?
Lecz ja Igora znam. Nie chce się zmienić. Po prostu jest mu nudno i szuka pretekstu, by poczuć się mniej bezużytecznym. Choć serce mi krzyczy: „Nie wpuszczaj go!”, w głowie kołacze się pytanie: a może jednak… Może syn powinien wiedzieć, iż ma ojca — choćby kiepskiego? Że nie przyszedł na świat z kapusty ani nie spadł z księżyca, ale urodził się z krwi i kości. Choćby i nieudacznika. Choćby pijaka. Ale żywego. Prawdziwego.
Zadaję sobie pytanie: a gdy kiedyś spyta: „Gdzie jest mój tata? Dlaczego mnie nie kocha? Dlaczego go nie znam?”. Co mu odpowiem? Że był, ale ja go odepchnęłam? Że zadecydowałam za niego, iż lepiej żadnego ojca niż taki?
Nie wiem, co jest słuszne. Z jednej strony boję się posyłać syna do człowieka, który nie potrafi być trzeźwy i odpowiedzialny. Z drugiej — nie chcę, by Krzysio wychował się w pustce. By później, gdy dorośnie, oskarżał mnie, iż ukryłam przed nim część prawdy. Bo choćby zły ojciec to wciąż ojciec. Krew, geny, nazwisko.
Tak, gniewam się na Igora. Za wszystko, przez co mnie przepchnął. Za to, jak zdradził nas i naszą rodzinę. Ale nie mogę zmusić syna, by go nienawidził. To nie moje prawo. Sam dorośnie — sam osądzi. Sam zrozumie.
A na razie… Chyba się zgodzę na spotkanie. Pod jednym warunkiem — pod moją kontrolą. Bez alkoholu, bez kłamstw, bez udawania. Tylko jako szansa, by chłopiec mógł zobaczyć ojca. Choćby rzadko. Choćby na chwilę. Choćby tak.
Może Halina Stanisławówna ma rację. Czasem lepszy zły ojciec niż żaden. Bo choćby przez ból przychodzi zrozumienie. A ze zrozumienia rodzi się mądrość. I siła. Ta, która kiedyś pomoże mojemu synowi nie powtórzyć losu swojego ojca.
I jeżeli uda mi się go przed tym uchronić — będę wiedziała, iż postąpiłam dobrze.