Podczas gdy na Netfliksie Harlan Coben zbudował prawdziwe imperium, Prime Video wyraźnie w Cobeny nie umie. Sprawdzamy, jak wypadł „Lazarus”, serial kryminalny z nadprzyrodzonym dodatkiem w postaci duchów.
„Lazarus” wszedł na Prime Video bez screenerów dla polskich dziennikarzy, co zawsze jest sygnałem ostrzegawczym. Tym samym wszedł też już po tym, jak za granicą zdążyło ukazać się mnóstwo recenzji, najczęściej bardzo krytycznych – i trudno ich nie zauważyć, ponieważ mamy do czynienia z fatalnym rekordem na Rotten Tomatoes (zaledwie 33% pozytywnych ocen). Czy rzeczywiście jest tak źle? Sprawdzamy.
Lazarus – o czym jest serial Harlana Cobena?
Czy jest źle? Przede wszystkim jest nieco inaczej, ponieważ do tradycyjnego miksu morderstw i twistów, z których słynie Harlan Coben, tutaj dorzucono elementy nadprzyrodzone. Osadzony w brytyjskich realiach serial zaczyna się samobójstwa Jonathana Lazarusa, uznanego terapeuty (Bill Nighy, „To właśnie miłość”), a prywatnie ojca Joela Lazarusa (Sam Claflin, „Peaky Blinders”), zwanego przez wszystkich, choćby noszącą to samo nazwisko siostrę, Lazem. Żeby było dziwniej, Laz, z zawodu psychiatra sądowy, dowiaduje się o śmierci taty tuż po rozmowie z jednym z rezydentów oddziału zamkniętego, który mu mówi, iż rozmawiał z bogiem i ten go ukarze. Przypadek?

U Cobena przypadków oczywiście nie ma, są tylko mroczne twisty i jeszcze więcej mrocznych twistów, nasz bohater udaje się więc na poszukiwania, także wewnętrzne. I wstępuje najwyraźniej na ścieżkę obłędu, ponieważ kiedy przesiaduje samotnie w gabinecie ojca, zaczynają ukazywać mu się duchy różnych osób, a wszystko powoli układa się w większą sprawę z co najmniej kilkoma podejrzanymi zgonami – począwszy od tragicznej śmierci siostry Laza, Sutton (Eloise Little, „Mroczne materie”), zabitej przez seryjnego mordercę we własnym pokoju, kiedy byli jeszcze nastolatkami.
„Lazarus” to serial zbudowany – tak samo zresztą jak jego główny bohater – na traumach tak koszmarnych, iż zamiast wciągać jako rozrywkowy thriller z psychologicznym dodatkiem, każe co chwila pytać, jakim cudem ci ludzie to wszystko dźwigają i jako tako funkcjonują w życiu. Oczywiście dźwigają nie bez wysiłku, zastanawiając się, czy to już załamanie nerwowe, czy jeszcze nie, zaś duchy działają przede wszystkim jako metafora pewnych strachów obecnych w naszych umysłach.
Lazarus – Harlan Coben i duchy. Czy to się mogło udać?
Gdyby zignorować całkowicie element nadprzyrodzony bądź uznać go wyłącznie za element wyobraźni głównego bohatera (problem w tym, iż wtedy najważniejsze momenty jego śledztwa nie będą mieć sensu – skąd on by to wszystko wiedział, gdyby to były tylko sny albo halucynacje?), mielibyśmy to co zwykle: szybki, w miarę sprawny Cobenowski thriller, nie zawsze subtelnymi metodami, ale jednak trzymający na krawędzi fotela. Duchy i ich udział w śledztwie Joela – polegającym w dużej mierze na rozplątywaniu rodzinnych tajemnic – sprawiają, iż od razu szybciej zapala się światełko alarmowe pt. „Czy ja oglądam kompletne bzdury?”. Odpowiedź brzmi: owszem, oglądamy kompletne bzdury. I nikt nie próbuje tego choćby zamaskować.

Sześć odcinków „Lazarusa” wypełnionych jest pośpiesznym rozplątywaniem kolejnych pokręconych wskazówek przez Laza i jego raczej płytką, choć piekielnie mroczną podróżą w głąb siebie. Jako thriller psychologiczny serial trąci banałem, łopatą wykładając widzowi kolejne wnioski – a jednocześnie każe zapytać, czy naprawdę musieliśmy wplątywać w to wszystko jeszcze duchy. Element, powiedzmy, horroru nie tylko wiele do fabuły nie wnosi, ale też czyni ją kuriozalną, serwując widzowi oczywiste bujdy i przy tym każąc całkiem serio zastanawiać się, jak to wszystko adekwatnie działa.
Jakby tego było mało, finałowy twist da się odgadnąć bardzo szybko, ponieważ „Lazarus” nie pozostawia wielu możliwości, wciąż każąc nam wracać do najbardziej oczywistego z rozwiązań – jeżeli to wszystko ma jako tako trzymać się kupy. Po drodze mamy więc straconą szansę także na porządny kryminał, jako iż intryga zaserwowana w „Lazarusie” – dodajmy, iż opartym na oryginalnym scenariuszu i nie będącym adaptacją żadnej z powieści Cobena – stanowi zaledwie marny cień tego, co oglądaliśmy w najlepszych serialach, które wyszły spod tych samych piór (czyli Cobena i jego bliskiego współpracownika, brytyjskiego scenarzysty Danny’ego Brocklehursta odpowiedzialnego za sukces „Już mnie nie oszukasz” i innych produkcji Netfliksa).
Lazarus – czy warto oglądać serial Prime Video?
Po pewnych przeróbkach „Lazarus” mógłby sprawdzić się jako klasyczny thriller psychologiczny o rodzinnych sekretach – bez duchów, które czynią całość bardziej śmieszną niż straszną, za to z porządnym scenariuszem, mającym szacunek do widza. A przynajmniej widza, który widział już bądź czytał parę fabuł tego typu.
Najbardziej szkoda w tym wszystkim aktorów – i Claflin, i Nighy dają z siebie naprawdę sporo, swoje momenty ma też Alexandra Roach („Bez urazy”) jako Jenna, siostra Laza, która po śmierci Sutton uciekła w świat praktyk duchowych i sarkazmu. Na drugim planie znaleźli się m.in. David Fynn („Mauretańczyk”) jako policjant Seth McGovern; Karla Crome („Wyklęci”) jako Bella Catton, była dziewczyna Laza, i Kate Ashfield („Wysyp żywych trupów”) jako detektywka Alison Brown – i wszyscy robią, co mogą, by uwiarygodnić płaskie postacie i toporny scenariusz z coraz to głupszymi twistami.

Oprócz aktorów serial czynią znośnym ładne zdjęcia, klimatyczne wnętrza i powracający motyw muzyczny – „The Windmills of Your Mind” w kameralnym wykonaniu Rumer. Koniec końców serial obejrzeć jak najbardziej się da, da się choćby w niego wciągnąć, ale w głowie po seansie zostaje kilka poza wyżej wspomnianą piosenką. Z pewnością nie można mówić o żadnej innowacji w dorobku Cobena – to więcej tego samego, tyle iż z bzdurnym dodatkiem, o który nikt z nas nie prosił.
Czy rzeczywiście jest to najsłabszy serial Cobena? Powiedziałabym, iż jednak nie. Trudno przebić tandetną telenowelę spod znaku „Tęsknię za tobą” i ogólną mierność tegorocznej polskiej produkcji „Tylko jedno spojrzenie„, choć „Lazarus” też nadaje się głównie do zapomnienia i też ma tendencje do odpływania w kierunku taniej melodramy tam, gdzie miał być pogłębiony psychologicznie dramat obyczajowy.
Jak pewnie pamiętacie, Coben wcześniej stworzył dla Amazona serial „Schronienie„, który został skasowany po 1. sezonie. „Lazarus” stanowi więc zaledwie drugie podejście Prime Video do tego autora – i kto wie, czy nie ostatnie. Wygląda na to, iż Cobena zmonopolizuje Netflix, który wykupił prawa do większości jego powieści, nie zostawiając konkurencji wielkiego wyboru. Jednocześnie na Netfliksie porażki są mniej widoczne, w końcu dostajemy jednego Cobena rocznie, nie wszystkie muszą być super. Być może to właśnie tam prędzej czy później pojawi się ponownie Sam Claflin. Aktorowi wyraźnie spodobał się styl pisarza, nie ma więc powodu, żeby nie miał powracać w kolejnych jego serialach. Ale może niech już więcej nie tańczy z duchami.