Las birnamski kontra kapitalizm i wieżowce pogrzebowe

krytykapolityczna.pl 1 miesiąc temu

Eleanor Catton, Las Birnamski, przeł. Maciej Świerkocki, Wydawnictwo Literackie 2024

Przełęcz Korowai zamknięto pod koniec lata, kiedy seria płytkich wstrząsów sejsmicznych wywołała osunięcie ziemi, zasypała spory odcinek szosy, powodując śmierć pięciorga osób, i zepchnęła w przepaść ciężarówkę z przyczepą, która spadając, otarła się o przewód elektryczny, wyryła bruzdę w zboczu góry, po czym eksplodowała na wiadukcie.

W wyniku tego nowozelandzkie miasteczko Thorndike (nieistniejące, podobnie jak przełęcz Korowai) co prawda nie zostało odcięte od świata, ale ze względu na konieczne objazdy znalazło się w ślepym zaułku omijanym przez samochody. Opustoszałym, podobnie jak otaczające go farmy i park narodowy. Jedna z tych farm (150 ha) została wystawiona na sprzedaż, miała być podzielona na działki budowlane, ale w tej sytuacji trudno ją było sprzedać. Oferta sprzedaży została wycofana, ale żadne dokumenty nie wskazywały na to, żeby ktoś ją kupił. A jednak ktoś to zrobił i to za duże pieniądze. Jakiś miliarder ze Stanów Zjednoczonych, który raczej nie będzie tam mieszkał. Może czasem przyleci, bo jest lądowisko dla samolotu.

Czyli mamy w odludnych okolicach potencjalnie niezagospodarowaną farmę i jej tajemniczego właściciela. Świetne miejsce, żeby umieścić tam akcję thrillera polityczno-ekologicznego.

Jeśli jeszcze pamiętacie pierwszą powieść Catton, która wzbudziła zachwyty i za którą dostała Bookera – było to dziesięć lat temu – to możecie być zdziwieni. Wszystko, co lśni było dziełem dość złożonym i wielowarstwowym. A w tej powieści wszystko toczy się konwencjonalnie i po bożemu, i najpierw może choćby trochę znużyć. (Potem to nadrobi, będzie się działo i będzie coraz bardziej emocjonująco).

Mnie w każdym razie zdziwiło – w pewnym momencie choćby sprawdziłam, czy to naprawdę ta Catton. Z całego jej sznytu literackiego zostały długie, wielokrotnie złożone zdania, często z całą litanią przymiotników. Czy to źle? Poprzednia powieść była wymagająca, ta jest w gruncie rzeczy realizacją popularnego gatunku, nadaje się na dłuższą podróż pociągiem. jeżeli ktoś szuka raczej rozrywki niż arcydzieła, to chyba dobrze?

Las Birnamski to grupa, nieformalna organizacja młodych lewicowych ludzi kultywujących oddolną demokrację, którzy zakładają ogrody warzywne – legalnie i nielegalnie – i żyją ze sprzedaży zbiorów. Dochody są niewielkie, a oni dorastają, część z nich gdzieś znajduje pracę albo powoli myśli o stabilizacji życiowej. Potrzebują jakiegoś nowego impulsu, pomysłu na rozwój. Na razie jednak upatrzyli sobie wspomnianą farmę za przełęczą Korowai i chcą na niej coś posiać i zebrać plony, zanim ktoś się zorientuje.

Zostają jednak przyłapani przez miliardera, który składa im nieoczekiwaną propozycję. Mogą uprawiać jego ziemię, a on da im kasę oraz pomoże założyć profesjonalną organizację. Bo ma taki kaprys, bo chce poeksperymentować, może potrzebna mu jakaś akcja pijarowa. Miliarder jest sympatyczny, przystojny, uwodzący, a propozycja kusząca. I Las Birnamski decyduje się ją przyjąć – przy jednym głosie sprzeciwu.

Tony uważa, iż nie należy brać pieniędzy od bogaczy i kapitalistów, nie wierzy w dobrą wolę nieoczekiwanego sponsora. Jest najbardziej lewicowy z całej grupy. Chce być dziennikarzem, marzy o napisaniu śledczego tekstu, który zapewni mu sławę. Ale to, co mówi i pisze, brzmi zwykle jak idealistyczne, może choćby dogmatyczne, manifesty. Krótko mówiąc, jest do szpiku kości nieznośnym lewicowym radykałem.

„Przetacza się po nim walec wściekłości i rozpaczy z powodu bezwzględnego kapitalizmu, który nie tylko niszczy środowisko, instytucje polityczne, ale choćby gorzej, niszczy jego osobiste nadzieje na przyszłość – poczuł znajomy przypływ smutku i bezsilnej złości z powodu straceńczego, marnotrawnego, bezdusznego, narcystycznego i bezpłodnego egoizmu dzisiejszych czasów, własnej politycznej znikomości i impotencji, a także skrajnego bezwstydu, z jakim jego naturalna spuścizna, przyszłość, została sprzedana albo zmarnowana przez pokolenie jego rodziców, co skazuje go na pułapkę wiecznej niedorosłości, umacnianą jeszcze przez infantylizującą nierealność internetu zagarniającego i kolonizującego prawdziwe życie […], bo późny kapitalizm nie uznaje niczego »realnego« poza własną logiką, odkąd jedyną powszechną zasadą ogłosił interesowność, motyw zysku zaś jedynym absolutem, i ze wszystkiego, co nie służy jego celom, szydzi niczym z godnej pogardy słabości albo fantazji”.

Jego koledzy próbują być bardziej pragmatyczni, ale my domyślamy się, iż to on może mieć rację. Miliarder, zły, cyniczny i wszechmocny prawie jak bóg, ma niecne plany, a Las jest mu potrzebny tylko jako przykrywka. choćby już wie, jak się ich w przyszłości pozbędzie.

„Zaleje ich pracą domową. Szkolenia z kierowania zasobami ludzkimi, szkolenia antydyskryminacyjne, medialne, warsztaty z organizowania środków pieniężnych – zafunduje im wszystkie idiotyczne, czasochłonne i nic niewarte kursy, jakie mu przyjdą do głowy. Porozsyła ich po całym kraju na rekonesanse. Będzie urządzał spotkania z potencjalnymi sponsorami, partnerami strategicznymi, politykami, influencerami […] Z przywódcami społeczności lokalnej. Z grupami mniejszościowymi. Zanudzi ich na śmierć”.

Do tego jednak nie dojdzie, bo misterny plan złego miliardera posypie się powodu przypadkowego wydarzenia. A Tony okaże się tym bohaterem każdego thrillera, który samotnie walczy, wykazując się sprytem i wyjątkowymi umiejętnościami.

Czy dobra, naiwna i często irytująca lewica pokona szatańskiego, powabnego krezusa? Czy Las Birnamski pokona Makbeta? Nie liczcie na prosty happy end. A na pytanie, czy należy brać kasę od miliarderów, odpowiedzcie sobie sami.

Sequoia Nagamatsu, Jak wysoko zajdziemy w ciemnościach, przeł. Agnieszka Walulik, Wydawnictwo Literackie 2024

Na Syberii rozmarzająca ziemia była sklepieniem, które w każdej chwili mogło się zawalić; ciężkim od roztopów i mamucich szczątków prehistorii. Wraz ze wzrostem temperatury długi na kilometr krater Batagajka zaczął się poszerzać, zupełnie jakby jakieś bóstwo rozpięło zamek błyskawiczny pośród ośnieżonych bagien, odsłaniając nosorożce włochate i inne wymarłe zwierzęta.

…oraz rozpadlinę prowadzącą do jaskini, w której odkryto świetnie zachowane zwłoki dziewczynki sprzed trzydziestu tysięcy lat. Stały się one źródłem nieznanego wirusa, który spowodował światową pandemię, zwaną arktyczną zarazą.

Jest rok 2030. Najpierw umierają masowo dzieci, później także dorośli. Śmierć jest tak powszechna, iż zmienia życie społeczne, które koncentruje się wokół zwyczajów pogrzebowych, ale – jak to w kapitalizmie – powstaje wokół tego cały przemysł. Także pomysły na eutanazję, dobrowolną dla dorosłych, a dla dzieci w trakcie zabawy w wielkim parku rozrywki. W miastach powstają wieżowce pogrzebowe, gdzie można przechowywać urny z prochami, odbywać ceremonie pogrzebowe i czcić zmarłych.

Kiedy stają się możliwe dalekie loty kosmiczne – napędzane stabilną czarną dziurą w mózgu pewnego fizyka – z Ziemi wyrusza wyprawa na poszukiwanie planety zdatnej do kolonizacji. Znajduje ją i rozpoczyna budowę nowej cywilizacji, około roku 8037 – czasu ziemskiego, bo jak wiadomo, w kosmosie biegnie on inaczej, a poza tym członkowie wyprawy przeważnie są uśpieni. Ostatnia wiadomość z Ziemi, jaka do nich dociera, pochodzi z roku 7037. Skolonizowane są już Mars, Księżyc i Tytan. Nasz świat nie zginął – zarazę opanowano – tylko się zmienił. Zmieniły się społeczne obyczaje, a zmiany klimatu sprawiły, iż poziom wód tak się podniósł, iż Tokio stało się (na przełomie XXI i XXII wieku) archipelagiem wysepek.

Nad tym wszystkim, w ogóle nad wszystkim od początku życia na Ziemi, unosi się, a adekwatnie przenika wszelkie istnienie i kieruje zmianami, świetlista Bogini Matka, Tiamat, żyjące wśród nas jej wcielenia.

SF, fantastyka, political- a bardziej social-fiction? Takie są te dekoracje, ale naprawdę to książka o godzeniu się ze śmiercią, umieraniu, żałobie, wyzwaniach moralnych, o wartości, jaką jest wspólnota. Skupiona na intymnych przeżyciach i międzyludzkich (i nie tylko – także między ludami a zmarłymi, ludźmi a robotami, ludźmi a zwierzętami) relacjach. Oraz jednak dająca nadzieję ludzkości.

Jej autor – jakie piękne imię, szczególnie dla mężczyzny! – jest amerykańskim pisarzem, urodzonym na Hawajach, mieszka Minneapolis z żoną, psem, kotem oraz robotem o imieniu Calvino. Ma japońskie korzenie, choćby przez jakiś czas mieszkał w Japonii, i w moim odczuciu to bardzo japońska proza.

Ze względu na jej powściągliwość emocjonalną – jest smutna, ale nie tarzamy się w rozpaczy. Oraz ze względu na charakterystyczny dla kultury japońskiej kult przodków, który może przybierać różne formy, nie musi oznaczać tylko czci i choćby nie chodzi jedynie o pamięć, ale o relacje utrzymywane z bliskimi choćby po ich śmierci. (Ale nie ma tu żadnych duchów!)

Gdybym miała określić krótko jej nastrój, to jest to wiecznie trwające Święto Zmarłych (nie Halloween). Smutne, ale trochę przyjemne.

Idź do oryginalnego materiału