Muzyka jest językiem wszechświata. I co najważniejsze język ten posiada wiele dialektów. Doskonałym tego przykładem jest twórczość zespołu Lan/cet, który w bezkompromisowy i daleki od artystycznego konformizmu sposób przedstawia swoją wizję tego czym jest dla nich Muzyka.
Lan/cet reprezentuje gatunek muzyczny, który jest najbliższy mojemu sercu. Na próżno jednak szukać jego definicji w słownikach czy encyklopediach. To gatunek nieposiadający nazwy ani tym bardziej definicji. To muzyka nie do zaszufladkowania, dlatego posiadająca oddzielne miejsce na półce z płytami. Taki gatunek dla uproszczenia może przyjmować nazwę zespołu. Przyjrzyjmy się więc Lan/cet-owi sięgając po ich drugi studyjny album „Psilocybe Semilanceata”.
Krążek otwiera dźwięk dzwonu, który w kulturze europejskiej od wieków zwiastował zarówno nadejście mroku jak i światła, narodzin i śmierci, dobra jak i zła. Nie inaczej jest w tym przypadku.
Już tytułowy utwór „Psilocybe Semilanceata” może jawić się słuchaczowi jako zaproszenie do podróży przez bezkres nocy, przez ciemny olchowy las, a może być też dla niego wędrówką zbłąkanej duszy przez zaświaty czy peregrynacją w głąb własnego „Ja””.
Jeżeli jeszcze sięgniemy do źródłosłowu „Psilocybe Semilanceata”, to otworzymy tym samym drzwi do wszelakich interpretacji. Psilocybe Semilanceata to bowiem łysiczka lancetowata, czyli grzyb o działaniu halucynogennym.
Warto jeszcze zaznaczyć, iż muzyka formacji Lan/cet, chociaż w przeważającej części jest instrumentalna, czyli niejako pusta semantycznie, nie jest tylko sztuką dla sztuki, żonglerką dźwiękami czy zabawą formą. Ich twórczość jest pełna „treści”, wyraża bardzo określony ogląd świata, swoistą estetykę i specyficzną wrażliwość.
Utwór „Jonestone” na przykład nawiązuje do mrocznej historii, która wydarzyła się właśnie w osadzie Jonestone w Gujanie 18 listopada 1978 roku. Wówczas to 909 mieszkańców popełniło największe w historii najnowszej zbiorowe samobójstwo.
Przyczynkiem do „Bad Mood (Wałbrzyska)” była uliczna sytuacja, której świadkiem był Marcin „Jeżu” Jerzyna. Nieznany mężczyzna na warszawskiej ulicy obrzucał obelgami starszą panią, która spacerowała z małym pieskiem.
Na albumie nie brakuje też osobistych wątków. W „Birth” możemy usłyszeć pierwszy krzyk syna Marcina – Leonarda. Kompozycja „Ignoramus Et Ignorabimus” zadedykowana jest Krystynie Ewie Wiśniewskiej, a utwory „Kilmister” i „Radiant Loner” osobistościom muzycznym, które miały istotny wpływ na członków zespołu.
Natomiast całe wydawnictwo „Psilocybe Semilanceata” poświęcone jest zmarłej babci Marcina — Reginie Gogłuskiej, w domu której odbywały się pierwsze próby grupy. To wszystko pokazuje, iż Lan/cet to zespół w pełni tego słowa znaczeniu.
Nie znając jednak tych faktów muzyka, którą oferuje nam Lan/cet jest jak najbardziej inkluzywna. To tylko od słuchacza zależy czy pozwoli sobie zamknąć oczy, nadstawi uszu i otworzy serce. Paradoksalnie bowiem zanurzając się w industrialnych, noisowych czy psychodelicznych dźwiękach możemy dotrzeć do źródła ludzkiej natury.
Damian Stępień
Lan/cet:
Marcin Jerzyna – gitara, bas, syntezator, sample
Michał Markowski – gitara, bas
Robert Protasewicz – perkusja, wokal
Witold Popiel – trąbka
Łukasz Suszko – efekty specjalne, gitara, syntezator












