Maja (Nel Kaczmarek) daje z siebie wszystko na castingach i zajęciach w szkole aktorskiej. Maja naprawdę ciężko pracuje. Ale po kolejnej straconej szansie na rolę dziewczyna ma po prostu dość. Zbliżające się wielkimi krokami zakończenie studiów ma u niej zwiastować równie wielką życiową zmianę: żegnaj, kochane aktorstwo, witaj, marketing i zarządzanie. Udział w spektaklu dyplomowym to już pro forma, ale co, jeżeli pojawi się nowy wykładowca, który zechce uwierzyć w umiejętności Mai i natchnąć ją do ponownego działania? Pełen pasji i charyzmy reżyser Jacek (Tomasz Schuchardt) wchodzi w tym momencie na scenę. A wraz z nim cały wachlarz dyskusyjnych metod artystyczno-pedagogicznych, które w założeniu mają wydobyć ze studentów i studentek to, co w nich najlepsze. To, co w nich GŁĘBOKO skryte.
Nel Kaczmarek, Pola Jodłowiec, Oskar Rybaczek, Maksymilian Piotrowski, Tomasz Schuchardt, Angelika Smyrgała, Mikołaj Matczak
"Utrata równowagi" rozpoczyna się od bardzo mocnego cytatu, który ustawia adekwatnie całą projekcję filmu. "Ja Was muszę zgwałcić, żeby Was życie nie zgwałciło" – takimi oto słowami miał w zwyczaju "hartować" swoich podopiecznych, młodych adeptów studiów aktorskich, Tadeusz Łomnicki ("Potop", "Pan Wołodyjowski", "Człowiek z Marmuru"). Bo przecież w imię tej "większej i prawdziwej sztuki" (cokolwiek to naprawdę miałoby znaczyć) zwykło się od dawien dawna wymagać największych poświęceń i zbezczeszczenia suwerenności własnych granic (tych cielesnych i psychicznych). Debiut reżyserski arcyzdolnego Korka Bojanowskiego uderza w sam środek tej sankcjonującej przemoc, "twórczej mitologii" o tym, iż "jak nie boli, to znaczy, iż coś jest po prostu nie tak".
W filmie Bojanowskiego nie ma rzeczy zbędnych. Z wielkim poszanowaniem dla wszystkich detalu, reżyser i jego ekipa stawiają na nogi opowieść, którą cechuje niesamowita wiarygodność. Począwszy od rewelacyjnego castingu na grupę studencką, dialogi, aż po różne przestrzenie (mieszkań, sal ćwiczeniowych, teatrów czy knajp), w których ścierają się boleśnie racje naszych dramatis personae. Bohaterowie i sytuacje nie rodzą się w próżni; wszystko w tej pachnącej thrillerem psychologicznym układance czemuś służy. Z "Utraty równowagi" nie zabierzemy ze sobą wyłącznie mistrzowskich potyczek między Mają a Jackiem, ale też inne postacie. W mojej ocenie na szczególną uwagę zasługują również Anka (Angelika Smyrgała) i Kuba (Mikołaj Matczak). Każde z nich wchodzi do tej opowieści z pewnym bagażem doświadczeń, których nasz wykładowca-manipulator nie będzie bał się wykorzystać w swojej "artystycznej krucjacie".
Dramatyczną stawkę podbija tutaj wybór sztuki teatralnej, której wystawienie ma zwieńczyć lata studenckiej harówki. Jak słusznie mawiał Andrzej Wajda: "Zmagamy się z Szekspirem od czasów Szekspira". W "Makbecie" zbrodnia rodzi zbrodnię, a w każdym człowieku drzemie potencjał do tego, aby stać się potworem i/lub szaleńcem. Bojanowski czuje Szekspira i nie boi się wejść w oryginalny dialog z literackim gigantem. Legenda zaślepionego władczą ambicją szkockiego wojownika i (samozwańczego) króla nie istnieje w pełni bez demonicznej Lady Makbet. O tę rolę – oraz w ogóle o kształt dyplomowego spektaklu – rozegra się w tym towarzystwie niejedna bitwa, a wszystkie chwyty będą dozwolone.
Obok "Powiatowej Lady Makbet" wspomnianego już Wajdy i "Lady M." Williama Oldroyda – dzieł mocno inspirowanych pierwowzorem angielskiego demiurga, ale będących de facto ekranizacją opowiadania Nikołaja Leskowa z 1864 roku – to jeden z tych filmów, które znacząco wzmacniają perspektywę i w ogóle pozycję tej kobiecej bohaterki. Nasza polska "Lady M(aja)" – niejednokrotnie zraniona i poniżona przez reżysera Jacka – daje się zmanipulować, ale też sama ze swadą manipuluje, aby ostatecznie osiągnąć swój cel. Co jednak najistotniejsze: ofiara, która staje się katem, nie przestaje być ofiarą. O tych złożonych – czasem wykrzyczanych i bezpośrednich, a niekiedy perwersyjnie subtelnych – mechanizmach "administrowania" cudzym umysłem, kompasem moralnym czy pragnieniem opowiada nam reżyser "Utraty równowagi". Bez demagogii, zbędnych ozdobników, ale za to z dużą liczbą drapieżnych dwuznaczności, które nie dają o sobie zapomnieć na długo po seansie.

- Polski Instytut Sztuki Filmowej
- Dynamo Film
"Utrata równowagi" rozpoczyna się od bardzo mocnego cytatu, który ustawia adekwatnie całą projekcję filmu. "Ja Was muszę zgwałcić, żeby Was życie nie zgwałciło" – takimi oto słowami miał w zwyczaju "hartować" swoich podopiecznych, młodych adeptów studiów aktorskich, Tadeusz Łomnicki ("Potop", "Pan Wołodyjowski", "Człowiek z Marmuru"). Bo przecież w imię tej "większej i prawdziwej sztuki" (cokolwiek to naprawdę miałoby znaczyć) zwykło się od dawien dawna wymagać największych poświęceń i zbezczeszczenia suwerenności własnych granic (tych cielesnych i psychicznych). Debiut reżyserski arcyzdolnego Korka Bojanowskiego uderza w sam środek tej sankcjonującej przemoc, "twórczej mitologii" o tym, iż "jak nie boli, to znaczy, iż coś jest po prostu nie tak".
W filmie Bojanowskiego nie ma rzeczy zbędnych. Z wielkim poszanowaniem dla wszystkich detalu, reżyser i jego ekipa stawiają na nogi opowieść, którą cechuje niesamowita wiarygodność. Począwszy od rewelacyjnego castingu na grupę studencką, dialogi, aż po różne przestrzenie (mieszkań, sal ćwiczeniowych, teatrów czy knajp), w których ścierają się boleśnie racje naszych dramatis personae. Bohaterowie i sytuacje nie rodzą się w próżni; wszystko w tej pachnącej thrillerem psychologicznym układance czemuś służy. Z "Utraty równowagi" nie zabierzemy ze sobą wyłącznie mistrzowskich potyczek między Mają a Jackiem, ale też inne postacie. W mojej ocenie na szczególną uwagę zasługują również Anka (Angelika Smyrgała) i Kuba (Mikołaj Matczak). Każde z nich wchodzi do tej opowieści z pewnym bagażem doświadczeń, których nasz wykładowca-manipulator nie będzie bał się wykorzystać w swojej "artystycznej krucjacie".
Dramatyczną stawkę podbija tutaj wybór sztuki teatralnej, której wystawienie ma zwieńczyć lata studenckiej harówki. Jak słusznie mawiał Andrzej Wajda: "Zmagamy się z Szekspirem od czasów Szekspira". W "Makbecie" zbrodnia rodzi zbrodnię, a w każdym człowieku drzemie potencjał do tego, aby stać się potworem i/lub szaleńcem. Bojanowski czuje Szekspira i nie boi się wejść w oryginalny dialog z literackim gigantem. Legenda zaślepionego władczą ambicją szkockiego wojownika i (samozwańczego) króla nie istnieje w pełni bez demonicznej Lady Makbet. O tę rolę – oraz w ogóle o kształt dyplomowego spektaklu – rozegra się w tym towarzystwie niejedna bitwa, a wszystkie chwyty będą dozwolone.
Obok "Powiatowej Lady Makbet" wspomnianego już Wajdy i "Lady M." Williama Oldroyda – dzieł mocno inspirowanych pierwowzorem angielskiego demiurga, ale będących de facto ekranizacją opowiadania Nikołaja Leskowa z 1864 roku – to jeden z tych filmów, które znacząco wzmacniają perspektywę i w ogóle pozycję tej kobiecej bohaterki. Nasza polska "Lady M(aja)" – niejednokrotnie zraniona i poniżona przez reżysera Jacka – daje się zmanipulować, ale też sama ze swadą manipuluje, aby ostatecznie osiągnąć swój cel. Co jednak najistotniejsze: ofiara, która staje się katem, nie przestaje być ofiarą. O tych złożonych – czasem wykrzyczanych i bezpośrednich, a niekiedy perwersyjnie subtelnych – mechanizmach "administrowania" cudzym umysłem, kompasem moralnym czy pragnieniem opowiada nam reżyser "Utraty równowagi". Bez demagogii, zbędnych ozdobników, ale za to z dużą liczbą drapieżnych dwuznaczności, które nie dają o sobie zapomnieć na długo po seansie.