LADY BEAST - The Inner Alchemist (2025)

powermetal-warrior.blogspot.com 2 dni temu


Koniec czekania. Jest już nowy album amerykańskiej formacji Lady Beast. To już piąty album w dorobku, która działa od 2009r. Jak wiadomo Lady beast to nie jest najlepsza kapela heavy metalowa, ale odnajdują się w takim klasycznym heavy metalu i graniu na wzór lat 80. Dodatkowym atutem jest kobiecy wokal. Od razu pierwsze skojarzenia to Warlock, wczesny Crystal Viper, czy Satans Hollow, ale Lady beast jest sobą i nikogo nie naśladuje. "The Inner Alchemist" ukazał się 28 marca za sprawą Dying Victims Production. Kto szuka oryginalności i błysku geniuszu, ten może sobie odpuścić muzykę Lady Beast, a każdy kto lubi melodyjny i klasyczny heavy metal, a do tego klimat lat 80 ten może czuć się zaproszony.


Okładka bez wątpienia najlepsza w historii zespołu. Ten styl, ta jakość, no robi to wrażenie. Brzmienie też jest dopracowane i znakomicie współgra z zawartością. Formuła oklepana i takich płyt jak ta jest pełno i faktycznie nie raz na lepszym poziomie. Tutaj Lady Beast robi swoje i gra taki solidny heavy metal, który dobrze się słucha. Czy wywołuje większe emocje? Czy wzbudza pożądanie i chęć częstego obcowania z tą płytą ? No właśnie nie. Raz na jakiś czas nada się do posłuchania, ale nie jest to najlepsze co nagrał ten band i nie jest to też najlepsze co słyszałem w roku 2025. Dobrze się słucha współpracy gitarzystów i zarówno Andy jak i Chris dają czadu i kooperacja dobrze się układa. Brakuje może jakiś pomysłowych riffów czy jakiego elementu zaskoczenia. Wokal Deborah Levine też nie jest idealny i zdarzają się momenty, gdzie wokal potrafi trochę męczyć. Jednak do wszystkiego idzie przywyknąć.

Płyta zawiera 38 minut muzyki upchanej w 9 kawałkach. Na start idzie zadziorny "Oracles Omen" i to taki prosty heavy metal, który oddaje klimat lat 80. To solidne granie, ale nie powala na kolana. Brakuje efektu "wow". Więcej energii i życia mamy w rozpędzonym "through the eyes of war". W końcu jest mocne uderzenie, jest pazur i interesująca praca gitar. Godny uwagi jest tytułowy "The inner alchemist", gdzie jest melodyjnie i przebojowo. Jest w tym trochę duch hard'n heavy. Troszkę progresywności mamy w rozbudowanym "Starborn", ale to tez tylko dobre granie, które nie powala na kolana. Solidne rzemiosło i nic ponadto. Najciekawszy wydaje się rozpędzony "Crones Crossroads", który utrzymany jest w speed metalowej stylistyce. W końcu band pokazuje na co go stać. Echa Iron maiden pojawiają się w "Feed You Fire" czy instrumentalnym "Witch light", który też zaliczam do najciekawszych momentów na płycie. "The wild Hunt" też porywa melodyjnym charakterem i wpływami NWOBHM. Całość wieńczy również zadziorny i energiczny "Off with their heads". Pełno tu sprawdzonych patentów i nie ma w tym nic odkrywczego, ale euforia z odsłuchu jest.

5 lat czekania to długo, a w zamian dostajemy tylko solidny album. Troszkę szkoda, bo był potencjał na coś więcej. Najlepsze w tym wszystkim to jednak jest okładka, która na długo zostaje w pamięci. Materiał dobry i tylko dobry. Mogło być znacznie ciekawiej. Album trochę bez emocji, bez efektu wow. Solidny heavy metal i nic ponadto. Szkoda.

Ocena: 6.5/10
Idź do oryginalnego materiału