Kulturalnie polecamy i ostrzegamy. „Na noże” po raz trzeci. Schemat jest znany i lubiany. Ale bywa ostro

polityka.pl 9 godzin temu
Zdjęcie: mat. pr.


Benoit Blanc słynie z barokowych przemów. Te z najnowszego filmu „Żywy czy martwy”, wygłaszane w czasach wzrastających w siłę w Stanach i nie tylko radykalnych ruchów polityczno-religijnych, brzmią mocno i odważnie. Wciąż żyjemy właśnie ogłoszoną sprawą zakupu albo wrogiego przejęcia Warner Bros. Discovery – ze studiami filmowymi i przepastnymi bibliotekami filmów i seriali HBO i platformy HBO Max oraz stacjami telewizyjnymi, w tym grupą TVN – przez odpowiednio Netflixa lub Paramount Skydance. Kto i co kupi, dowiemy się w przyszłym roku, podobnie jak tego, jak ten zakup wpłynie na rynek. Czy będzie mniej progresywnych treści, więcej konserwatywnych albo eskapistycznych? Czy zmniejszy się liczba produkowanych dzieł, będą mniej oryginalne, a bardziej bazujące na analizie trendów? Ceny subskrypcji wzrosną czy spadną?

Póki co na Netflixa wjechała trzecia odsłona filmowej serii „Na noże” Riana Johnsona. Z jednej strony niemal generycznej, bo upichconej według znanego i lubianego przepisu, nieco tylko odświeżonego: kryminał w stylu Agathy Christie ze znanym aktorem w roli ekscentrycznego detektywa (Daniel Craig) i z gwiazdami w rolach podejrzanych. Z drugiej – jednak podejmującej głośne społecznie wątki. W drugim filmie cyklu, „Glass Onion”, obśmiewano m.in. miliarderów. W trzeciej – twórców i wyznawców sekt opartych na nienawiści, frustracji i resentymencie.

Czytaj też: „Stranger Things” jest clickbaitem. Warto było czekać?

Grubą kreską

„Żywy czy martwy” zaczyna się od prawego prostego wymierzanego przez jednego mężczyznę w koloratce drugiemu. Ksiądz Jud (charyzmatyczny Josh O′Connor), w przedseminaryjnym życiu bokser i ulicznik, zamiast ostrej reprymendy usłyszy od przełożonych napomnienie, iż księża mają walczyć ze światem, a nie ze sobą nawzajem.

Idź do oryginalnego materiału