Doświadczenie pracy z przestrzenią przenosi także na murale, które traktuje jako naturalne przedłużenie swoich intermedialnych praktyk. W rozmowie opowiada o swoim najnowszym projekcie w Koninie, o idei „kultury miejsca”, o pracy ze społecznością i o tym, dlaczego świadomie wybiera działanie poza dużymi ośrodkami sztuki.
Monika Marciniak-Krzesińska: Chciałabym, żeby punktem wyjścia w naszej rozmowie była twoja aktualna praca tutaj, w Koninie. Spotykamy się w twojej pracowni, słychać odgłosy miasta — i ten lokalny kontekst wydaje mi się ważny. Porozmawiajmy więc o tym, o czym teraz jest dosyć głośno w naszym mieście: o muralu, którego jesteś pomysłodawcą i wykonawcą. Przedstawiasz na nim znane osoby z Konina, a sam projekt był mocno społeczny, angażujący mieszkańców. Powiedz, skąd wziął się ten pomysł i jak wyglądała droga od pierwszej myśli do realizacji?
Mateusz Dryjer: adekwatnie pierwszy moment, kiedy w ogóle pomyślałem o tej ścianie, pojawił się dzięki mojemu kuzynowi. Wysłał mi kiedyś na Messengerze zdjęcie tego muru z komentarzem w stylu:
„Zobacz, może byś tu coś namalował”. Odpisałem: „Okej, okej”, ale potem to gdzieś przepadło, zupełnie o tym zapomniałem.

fot. Aleksandra Kopras
Wróciło do mnie dopiero w tym roku, kiedy przejeżdżałem przez Zatorze, bo malowałem wtedy mural dla znajomej — na roletach w gabinecie stomatologicznym. I właśnie podczas jednej z tych przejazdów zwróciłem uwagę na ten murek. Pomyślałem:
„O, tu by pasowały jakieś twarze. To by ożywiło przestrzeń.”
Bo tamta okolica sama w sobie nie prezentuje się jakoś szczególnie, niczym się nie wyróżnia. Uznałem więc, iż można by ją ubarwić, dodać jej koloru i jakości. Najpierw była więc myśl o twarzach, a potem pomysł zaczął ewoluować.
Naturalnie pojawiła się idea, żeby były to znane postacie z Konina — tak, by mural miał też walor edukacyjny. Żeby mieszkańcy mogli się czegoś dowiedzieć o osobach, które faktycznie odegrały jakąś rolę w historii miasta. To był klucz: żeby te postacie były naprawdę istotne.
Później poszedłem z tym pomysłem do redakcji LM. Porozmawialiśmy o tym, żeby zrobić z tego wspólny projekt — oni nagłośniliby akcję i zorganizowali głosowanie. Chodziło o to, żeby przedstawić mieszkańcom szerszą listę postaci, a spośród nich wyłonić mniejszą grupę, która ostatecznie trafi na mural. Przy okazji redakcja mogła też przybliżyć ich sylwetki: kim byli, co zrobili dla miasta. I tak to się rozwinęło.
MM-K: Podobało mi się to, iż od początku wciągałeś mieszkańców w realizację tego pomysłu. Myślę, iż to jest odpowiedź na taką społeczną odpowiedzialność twórców, którzy działają w przestrzeni publicznej. Bo zostawia się ludzi z czymś, co potem funkcjonuje w ich otoczeniu. Ważne jest, żeby ich włączać w projekt już na etapie decyzji, co ma się tam pojawić? Z czym będą obcować na co dzień? A takie projekty często wywołują niemałe dyskusje. Powiedz jak wyglądała sama realizacja? Czy czułeś zainteresowanie ze strony mieszkańców? Co mówili, kiedy widzieli, iż już pracujesz?
MD: Od początku było bardzo duże i bardzo pozytywne zainteresowanie tym projektem. Gdziekolwiek szedłem z tym pomysłem, spotykałem się z miłym przyjęciem — ludzie mówili:

fot. z archiwum projektu
„Świetny pomysł, chętnie bym się w coś takiego zaangażował”.
I to było naprawdę budujące. W ogóle ja wyrosłem na gruncie działań społecznych. Wcześniej działałem w Biskupicach, w różnych stowarzyszeniach i NGO-sach, w Poznaniu organizowałem Gallery Weekend. Ta społeczna kooperacja od zawsze była dla mnie czymś istotnym. Teraz, w kontekście działań artystycznych, też widzę, iż artyści coraz częściej wchodzą w rolę inicjatorów, animatorów kultury. Że te działania są nastawione na ludzi, na otoczenie, na społeczność. I ja po prostu bardzo ten kierunek czuję. To wynika z moich doświadczeń i wewnętrznej potrzeby, żeby zrobić coś, co angażuje innych.
Mieszkańcy bardzo fajnie na to reagowali. W momencie, gdy zaczęły pojawiać się pierwsze artykuły o postaciach przedstawianych na muralu, zrobiło się wokół tego głośniej. A kiedy zwracałem się do instytucji z prośbą o wsparcie, czy to o nagłośnienie projektu, czy o pomoc logistyczną, choćby w przetransportowaniu czegoś, nigdzie nie napotkałem problemów. Wszyscy byli otwarci.
Sam proces tworzenia… no niestety 7 października, czyli w dniu realizacji, pogoda kompletnie nam nie sprzyjała. Cały dzień wcześniej padało, ściana była totalnie przesiąknięta wodą. Kiedy następnego dnia zaczęliśmy prace, miałem spore wątpliwości, czy to się uda. Wiedziałem, iż w takim stanie mur może różnie reagować.
Ale od początku współpracowałem z ekipą ze Spółdzielni „Społem Raj” na Zatorzu. Rozmawiałem z nimi wcześniej i oni od razu chcieli wejść w projekt, byli bardzo pozytywnie nastawieni. I to właśnie oni mnie tego dnia przekonali:

fot. Aleksandra Kopras
„Nie, panie Mateuszu, robimy!”.
Oni już mieli przygotowane poczęstunki, poinformowali szkoły, zaprosili dzieciaki. Wszystko było dograne. Planowaliśmy warsztaty z malowania bezpośrednio na muralu, ale tego dnia znowu padało, taka mżawka od samego rana. Więc przenieśliśmy działania pod zadaszenie i malowaliśmy na płytach gipsowych. Chodziło o to, żeby dzieciakom dać coś interesującego do zrobienia. Pokazywałem im, jak malować, jak dobierać końcówki — te tak zwane capy — do sprejów. I tak to koniec końców jakoś poszło, mimo pogody.
MM-K: Wspominałeś wcześniej, iż działałeś w Biskupicach i w gminie Grodziec, współtworząc tam różne inicjatywy kulturalne. Czy możesz opowiedzieć o nich trochę więcej?
MD: Historia działań w Biskupicach zaczęła się od tego, iż związałem się z Olą, która pochodziła z tamtych stron. Trafiłem tam w bardzo fajne, aktywne społeczeństwo. Zaczęliśmy od organizowania różnych festynów. Wymyśliliśmy wspólnie, żeby zrobić „Wianki”, festyn czerwcowy. I tak to się adekwatnie zaczęło. Społeczność bardzo się angażowała: była straż pożarna, była szkoła, wiele osób chciało działać.

fot. z archiwum projektu
W toku tych prac zauważyłem, iż brakuje jednego elementu, który mógłby to wszystko dopełnić. Kobiety stanowiły tam siłę napędową, ale nie miały swojej formalnej struktury. Panie postanowiły więc założyć Koło Kobiet, trochę nawiązując do dawnego Koła Gospodyń Wiejskich, ale w nowoczesnej formie, jako stowarzyszenie. I tak powstało Koło Kobiet z siedzibą w Biskupicach. Stało się ważnym uzupełnieniem działań strażaków i szkoły.
Dzięki współpracy tych trzech podmiotów wszystko zaczęło się bardzo fajnie rozwijać, a inicjatywy uzupełniały się wzajemnie. Wtedy zaczęliśmy myśleć o remoncie, ponieważ budynek strażnicy był w opłakanym stanie. Wcześniej odbywały się tam duże imprezy, dyskoteki na prawie tysiąc osób, albo i więcej. Po latach funkcjonowania ten obiekt był już mocno zniszczony.
Ola Musialska wpadła wtedy na pomysł, żeby zrobić to w formie warsztatów. Chodziło o to, żeby przeprowadzić remont, ale jednocześnie potraktować go jako działanie edukacyjne i społeczne. Strażacy mieli różne umiejętności techniczne, więc mogli się nimi dzielić podczas warsztatów, a jednocześnie pracować wspólnie nad samym remontem. Taki był zamysł: działamy razem, uczymy się i jednocześnie odnawiamy przestrzeń dla wszystkich.
Pierwszy projekt dotyczył remontu dużej sali w strażnicy. Udało się, doprowadziliśmy ją do porządku. To było duże wydarzenie, które podsumowaliśmy organizacją wspólnej wigilii sołeckiej. W Biskupicach funkcjonowała już wcześniej tradycja organizowania tzw. „choinek”, to stuletnia tradycja, a ta wigilia była takim symbolicznym dopełnieniem naszej pracy, elementem budowania wspólnoty.

fot. M. Jurgielewicz
Kolejny projekt był już większy: zakładał remont całego budynku, także elewacji, oraz zagospodarowanie przestrzeni wokół. To była kooperacja straży i Koła Kobiet. Panie zaangażowały się w aranżację terenu — zostały zrobione nasadzenia, zasiana trawa, wyznaczone miejsce pod altanę. To było naprawdę kompleksowe działanie, efekt współpracy wielu osób. Na altanę też udało się finalnie pozyskać środki.
Całość była projektem dwuletnim o wartości niemal 300 tysięcy złotych. Zarówno pierwszy, jak i drugi projekt nie przeszły bez echa. Za realizację tego pierwszego udało się zdobyć nagrodę Floriana — to taka ogólnopolska nagroda strażacka, czasem nazywana „strażackim Oscarem”. Dzięki temu o Biskupicach zrobiło się głośno w całej Polsce. Pamiętam, iż jechaliśmy na galę pod Warszawę, do matecznika Mazowsza, gdzie zespół Mazowsze ma swoją siedzibę i scenę.
W kolejnym roku również dostaliśmy tę samą nagrodę, tym razem za realizację projektu infrastrukturalnego, czyli remont całego obiektu i zagospodarowanie jego otoczenia. W ramach tych działań powstał też mural. To był w ogóle chyba mój pierwszy wielkoformatowy mural, który mogłem namalować na jednej ze ścian odnowionego budynku.
MM-K: A jakie są twoje dalsze plany? Czy wiążesz swoją przyszłość z Koninem i szerzej mówiąc, właśnie z mniejszym ośrodkiem? Pytam, bo w świecie sztuki wciąż funkcjonuje przekonanie, iż jeżeli ktoś chce zrobić karierę, to prędzej czy później powinien ruszyć do Warszawy. Ciężar instytucjonalny przez cały czas skupia się na stolicy, a artyści zajmujący się sztuką współczesną zwykle kierują swoją uwagę ku mniejszym miejscowościom jedynie na czas realizacji konkretnego projektu, badań czy działań terenowych. Niewielu decyduje się tam naprawdę zostać. To trochę jak przebijanie bańki, w której funkcjonuje środowisko sztuki. Czy ty chcesz zostać tutaj, w Koninie? Jak widzisz swoją dalszą drogę?
MD: Ja chyba zawsze idę trochę pod prąd. Tak już mam i zupełnie mi to nie przeszkadza. Oczywiście zastanawiałem się, czy wiązać swoją przyszłość z dużym miastem, czy zostać na tak zwanej prowincji. Wiadomo, iż pod względem finansowym duże miasta dają więcej możliwości. Ale jeżeli chodzi o sens działania, o poczucie misji, to ja jednak czuję potrzebę zmiany właśnie w takich mniejszych miejscach. Tak jak wtedy, gdy działałem na wsi. Miałem poczucie, iż robię coś naprawdę istotnego.

fot. z archiwum projektu
W pewnym sensie pełniłem tam rolę animatora kultury. I miałem świadomość, iż gdyby nie moje inicjatywy, niektóre rzeczy po prostu by się tam nie wydarzyły. Doradzałem ludziom, nakierowywałem na różne projekty, pokazywałem, jak można coś zorganizować albo przekształcić. To był dla mnie bardzo dobry, istotny czas, ogromne doświadczenie w pracy ze społecznością.
Zresztą wcześniej też miałem takie działania. Na przykład kiedy organizowałem Gallery Weekend w Poznaniu, to był mój pomysł, zupełnie oddolny, i też uruchomił lokalną społeczność, wtedy głównie akademicką. Najpierw zwróciłem się po prostu do znajomych, czy nie chcieliby zrobić czegoś razem. Pomysł polegał na tym, iż w centrum miasta stały puste, niewykorzystane lokale należące do ZKZL-u. Napisałem do prezesa z pytaniem, czy mógłby udostępnić je artystom w zamian za to, iż trochę je odświeżymy i ożywimy miasto działaniami artystycznymi. Ku mojemu zdziwieniu zgodzili się od razu.
Ostatecznie dostaliśmy dwanaście lokali w centrum Poznania na miesiąc, na własny użytek. Świetne miejsca, naprawdę w topowych lokalizacjach. Dostaliśmy też grant z miasta, trochę środków na remont oraz niewielkie pieniądze na organizację wydarzeń, druk materiałów, logistykę. I faktycznie, w ciągu miesiąca udało się stworzyć przestrzeń, w której znajomi artyści mogli się zaprezentować. To też wielu z nich dało impuls, żeby dalej rozwijać swoją drogę artystyczną.
A ja wróciłem na prowincję głównie z powodów rodzinnych, które były wtedy dla mnie bardzo trudne. Tak się potoczyło życie. Ale gwałtownie to zaakceptowałem i w zasadzie odnalazłem nową motywację właśnie w działaniach ze społecznością wiejską. To było dla mnie niezwykle ważne doświadczenie: zobaczyć, jak wiele można zrobić oddolnie, jeżeli jest pomysł i ludzie. Myślę więc, iż z tym bagażem doświadczeń mam plany na kolejne działania, zwłaszcza prospołeczne, związane z kulturą. To jest coś, co naprawdę daje mi sens.
MM-K: Masz pomysł na nową przestrzeń w Koninie?
MD: Kiedy malowałem mural, zaczęło we mnie kiełkować takie poczucie, iż właśnie ta przestrzeń ma naprawdę duży potencjał. I pojawił się pomysł, iż świetnie byłoby zorganizować tam koncert. Takie miejskie koncerty w środku miasta to byłby ogromny walor i możliwość przyjścia, posłuchania muzyki na żywo, skorzystania z przestrzeni w zupełnie inny sposób. A tam są do tego warunki. Nie ma gęstej zabudowy, obok jest sklep i niewielka strefa handlowa, więc wydaje mi się, iż taki koncert nie byłby uciążliwy dla mieszkańców, nie generowałby sprzeciwu. A jednocześnie możliwość zorganizowania czegoś otwartego, dostępnego, w centrum miasta, to mogłoby być naprawdę fajne doświadczenie dla ludzi.

fot. z archiwum projektu
Idąc tym tropem, pojawiła mi się w głowie idea tworzenia „kultury miejsca”. Trafiłem na to sformułowanie i bardzo mi się spodobało, bo w zasadzie od początku robiłem właśnie takie rzeczy. Zarówno w Poznaniu przy Galery Weekend, jak i później w Biskupicach — zawsze chodziło o ożywienie przestrzeni i tworzenie wokół niej wspólnoty.
W Koninie takim miejscem mógłby być właśnie „murek na Raju”. Słyszałem, iż tak się kiedyś mówiło na tę okolicę i rzeczywiście była popularna wśród mieszkańców. Sam pamiętam z dzieciństwa, iż jak jechałem do kuzynów, to umawialiśmy się „na murku na Raju”. W latach 90., kiedy nie było telefonów ani internetu, wiadomo było, iż jeżeli ktoś tam pójdzie, to spotka znajomych.
Na Zatorzu był ten murek i jeszcze miejsce zwane Belwederem, takie dwie klasyczne „miejscówki”, miejsca spotkań. I właśnie tę koncepcję chciałbym odświeżyć. Przywrócić ideę miejsca, w którym ludzie po prostu się spotykają. Czy to na koncercie, czy na jakimś happeningu, czy przy okazji innego wydarzenia, które mogłoby ich po prostu zgromadzić. Chciałbym stworzyć na nowo taką kulturę miejsca, coś co buduje wspólnotę — naturalnie, codziennie.
MM-K: A widzisz potencjał w Koninie i w samych Koninianach?
MD: To jest trudne pytanie. jeżeli chodzi o sprawy kulturalne, to w Koninie zawsze trochę było pod górkę. Ale dlaczego miałoby się nie zmienić? Myślę, iż można organizować takie wydarzenia, które trafią do konkretnych grup odbiorców, do tej „niszy”, która naprawdę chce uczestniczyć w kulturze.
Widzę też tendencję, iż ludzie się coraz bardziej otwierają. Mimo iż tu w Koninie bywa trudno, to mam takie podskórne przekonanie, iż to może się zmienić. Może to znowu jakaś misja , spróbować zrobić coś, co przełamie schematy, przestawi trochę myślenie ludzi. Oby.









