Kultura jest jak oczywiste i niezbędne dotlenienie

kulturaupodstaw.pl 1 rok temu
Zdjęcie: fot. Dawid Stube, na zdj. Lidia Łączny


Kamila Kasprzak-Bartkowiak: Na początku tego roku zostałaś dyrektorką powiatowego Centrum Kultury „Scena to dziwna”, które swoją siedzibę ma w Gnieźnie. Jak to się stało?

Lidia Łączny: Tak, 1 lutego objęłam stanowisko dyrektora eSTeDe. Ale nie kryje się za tym jakaś szczególna historia. Otrzymałam propozycję i pomimo licznych obaw, które w najprostszy sposób można ująć pytaniami w stylu: czy sobie poradzę, czy się sprawdzę, jak zareaguje pracujący w eSTeDe zespół, zaryzykowałam i ją przyjęłam. Nie było w tym wypadku trybu konkursowego, czego trochę żałuję, bo może wyciszyłby część moich wewnętrznych rozterek i obaw, gdybym została w nim otwarcie wyłoniona jako przyszły lider. Przeszłam pomyślnie procedurę powołania na dyrektora samorządowej instytucji, otrzymując pięcioletni kredyt zaufania.

K.K.-B.: Czy prowadzenie instytucji kultury było twoim marzeniem i celem w karierze, czy może traktujesz to jako kolejne, pojawiające się przy okazji wyzwanie?

L.Ł.: Marzeń zawsze miałam i przez cały czas mam wiele. Czy to akurat było jednym z nich? Nie do końca. Fajnie kreować wizje, w których pokonujemy kolejne szczeble samorozwoju, osiągamy jakieś sukcesy, idziemy do przodu. Lubię marzyć, ale o rzeczach nie do końca materialnych. Myślę, iż to bardziej kolejne wyzwanie. Nie zakładam oczywiście, iż ostatnie, bo doświadczenie nauczyło mnie, jak zmienne potrafią być plany i jak łatwo obalają je czynniki, na które nie mamy wpływu.

Lidia Łączny, fot. Dawid Stube

Cała moja droga zawodowa to pewna wynikowa, na którą składają się spotkani ludzie, propozycje nie do odrzucenia, choćby pewne życiowe, osobiste sytuacje, które prowadziły mnie w takim, a nie innym kierunku.

Prowadzenie instytucji to pewna próba – umiejętności, odpowiedzialności, predyspozycji, w moim przypadku choćby charakteru. Ale to nie jest cel ostateczny ani sam w sobie. Mam pełną świadomość, iż dziś jestem tutaj, jutro, kto wie? Byle być w miejscu, w którym czuję się dobrze i mogę się realizować, także zawodowo. Wtedy spełniać się będzie permanentnie jedno z moich marzeń.

K.K.-B.: Jak Lidia Łączny znalazła się w kulturze?

L.Ł.: W tej instytucjonalnej, związanej z organizacją i kreowaniem, zupełnie przypadkiem. Ukończyłam kulturoznawstwo na Wydziale Nauk Społecznych UAM w Poznaniu. Ale nie był to mój pierwszy, wymarzony kierunek, tylko pewna opcja awaryjna. Chciałam zostać architektem. Miałam jednak mylne wyobrażenie, choćby nie tyle o studiach wyższych, co o całej procedurze naboru.

Nie miał mnie kto przygotować na spotkanie z akademickimi realiami. Pochodzę z rodziny robotniczej, w której przede mną był tylko jeden absolwent wyższej uczelni. Nie zdawałam sobie sprawy, jaki wysiłek i zasoby trzeba włożyć w przygotowania do rekrutacji, iż talent plastyczny może się sam nie obronić, jeżeli nie zna ścieżki, którą rysowane kreski na egzaminie powinny podążać. Ale tak właśnie było.

Wychowałam się w rodzinie wyspecjalizowanych fachowców z doskonałym warsztatem zawodowym. Otaczali mnie „nieśmiali pragmatycy” – osoby bardzo praktyczne, z drygiem do rzemiosła i umiejętnościami wytwarzania czegoś z niczego, takie prawdziwe złote rączki. Nazwałam ich nieśmiałymi, bo wiem, iż nad swoją dużą wrażliwość estetyczną i artystyczną przedkładali właśnie te praktyczne aspekty swojego codziennego działania. Mieli i mają ukryte talenty, ale zabrakło odwagi i okoliczności, by je wydobyć.

W moim wielopokoleniowym domu etos pracy zawsze brał górę. Ale wiemy, jak się kończy tłumienie wewnętrznych, niezaspokojonych wyższych potrzeb. Będą szukały ujścia…

Na kulturoznawstwo dostałam się bez problemu. W tamtym czasie oferowano kilka dróg specjalizacyjnych. No i wygrał ten zaszczepiony w genach „nieśmiały pragmatyzm” – bezpieczna ścieżka, która miała otwierać ewentualne drzwi zatrudnienia także poza sektorem kultury. „Kultura i rynek” oferowała dostęp do wiedzy z dziedziny marketingu i zarządzania. Pomyślałam, iż to świetna opcja dla mnie.

Byłam raczej przeciętną studentką, niepewną siebie i swoich poglądów, która na tle znajomych z roku wypadała, w moim odczuciu, słabo i tak… zwyczajnie. Czytałam inne niż oni książki, oglądałam inne niż oni filmy, słuchałam innej muzyki. „Inne” w tym wypadku oznaczało dla mnie gorsze, słabsze dla kogoś, kto chce działać w przyszłości w kulturze, a co dopiero w tej wysokiej.

Ale znalazłam swoją drogę, z której z perspektywy upływającego czasu jestem całkiem zadowolona. Pod koniec studiów podjęłam pracę w dziale marketingu jednej z wielkopolskich sieci hoteli. Dało mi to naprawdę dużo. Kontakt z ludźmi, kreowanie ofert, organizacja wydarzeń. Praca w prywatnym przedsiębiorstwie ma swoje reguły, a ja potrafiłam się w nich odnaleźć. Na tyle, iż gdy pojawiła się oferta pracy u międzynarodowego przewoźnika, postanowiłam spróbować. Miałam takie poczucie bezpieczeństwa. Wyznaczone godziny pracy, ściśle określone zadania. W tym czasie polubiłam się z liczbami, bo większość moich obowiązków skupiała się na liczeniu, raportowaniu, zestawianiu.

Lidia Łączny, fot. Dawid Stube

I tak popadałam w codzienną rutynę, która w pewnym momencie zaczęła mi wadzić, uwierać. Nie wiem, jak długo bym tam została. Możliwe, iż z przyzwyczajenia dość długo, ale zarządzona przez właścicieli spółki optymalizacja procesów sprzedaży i wdrożenie nowych technologii zakończyły się likwidacją oddziału, którym kierowałam. Los sam zadecydował o konieczności szukania nowej drogi zawodowej.

Wtedy okazało się, iż Klaster Turystyczny „Szlak Piastowski w Wielkopolsce” szuka koordynatora. Pracę w dziale marketingu miałam za sobą, w rozliczeniach również, ale turystyka i praca w stowarzyszeniu? No i wtedy mnie olśniło – bo to turystyka kulturowa. Dla mnie z naciskiem na „kulturowa”, czyli znowu obszar, w którym powinnam potrafić się poruszać.

I tak zaczęłam stawiać pierwsze nieśmiałe kroki w turystyce. Ale wewnętrznie, z biegiem czasu, czułam, iż potrzebuję ludzi i odskoczni, szczególnie w czasie, gdy zostałam jednoosobowym reprezentantem organizacji. Satysfakcja z pracy konsekwentnie ulatywała. Do tego pandemia, która zaorała wręcz turystykę. Tyle, iż gdyby nie Klaster, nie trafiłabym do teatru.

K.K.-B.: No właśnie, przez Teatr Aleksandra Fredry stałaś się widoczna dla kulturalnego środowiska.

L.Ł.: Zupełnie przypadkiem spotkałam profesor Joannę Ostrowską, która była wtedy odpowiedzialna za dział marketingu Teatru Fredry w Gnieźnie. A Joannę znałam, bo była moją wykładowczynią. Joanna poruszyła dawno uśpioną we mnie strunę. Teatr Fredry był zawsze, od dziecka, miejscem w mojej świadomości magicznym.

Lidia Łączny, fot. Dawid Stube

Może przez to, iż we wspomnianym wielopokoleniowym domu, w którym się wychowywałam, mieszkali gnieźnieńscy aktorzy? Bawiłam się na zwyczajnym podwórku w sąsiedztwie nadzwyczajnych ludzi – aktorów. To działa na wyobraźnię kilkuletniej dziewczynki.

A może przez to, iż tylko do teatru miałam odwagę pójść sama, a często na inne wydarzenia kulturalne już nie? Zawsze miałam nieco inne zainteresowania niż otaczający mnie rówieśnicy i nieczęsto miałam kompanów do wspólnego „uczestniczenia w kulturze”.

W każdym razie postanowiłam, iż część mojego wolnego czasu spędzę w weekendy w teatrze. Zostałam bileterką, co nie oznaczało dla mnie tylko obsługi widzów, ale dostęp do świata sztuki, spektakli, ludzi, którzy tworzą teatr i tak jak ja, po prostu go lubią. I ten świat mnie pochłonął na tyle, iż gdy pojawiła się możliwość przejścia do działu marketingu – od razu z niej skorzystałam.

Przez pewien czas stałam choćby na jego czele. Ale tylko do momentu, w którym pojawiła się opcja dołączenia do zespołu tworzącego eSTeDe. Ta propozycja pojawiła się nagle i niespodziewanie. Była dla mnie interesująca i zaskakująca. Padła w takim momencie mojego życia, iż pragmatyzm, a nie miłość do teatru wzięła górę.

Tak trafiłam do Centrum Kultury „Scena to dziwna”. I nie żałuję, przy czym teatr darzę przez cały czas wielką sympatią i sentymentem.

K.K.-B.: Czym dla ciebie jest kultura?

L.Ł.: Tym, czym jest dla nas oddychanie, tym powinno być dla nas uczestnictwo w szeroko pojętej kulturze. Oczywiste, nienachalne, ale niezbędne do pełnego życia. Nie zastanawiamy się na co dzień, czym jest tlen, a jednak bez niego nie moglibyśmy żyć.

Lidia Łączny, fot. Dawid Stube

Dla mnie kultura jest takim dotlenieniem. Może to i brzmi górnolotnie, ale kultura powinna być tą częścią życia, która nas nieskrępowanie zajmuje oraz dopełnia. Taki jeden z komponentów sensu życia.

Kultura powinna integrować przy jednoczesnym budowaniu szacunku do indywidualizmu. Zachęcać do budowania jedności z niezliczonej ilości różnorodnych pierwiastków. Mobilizować do refleksji, do samodzielnego i konstruktywnego myślenia. Przypisuję jej osobiście ogromną społeczną wagę. Z tym, iż zdaję sobie sprawę, iż trzeba niezwykle delikatnie i rozumnie zadbać o to, by miała szansę istnieć w takiej formie, w jakiej ja ją postrzegam. Nie zmuszać do uczestnictwa w niej, ale nieustannie, z uporem maniaka, zachęcać.

K.K.-B.: A jaka jest twoja dyrektorska wizja działania eSTeDe i najbliższe plany?

L.Ł.: Ta wizja jest trochę ograniczona przez założenia wynikające ze zrealizowanego w eSTeDe projektu przebudowy. Ale to nie jest złe, bo pozwala na realną ocenę działania i kreślenie możliwych do zrealizowania planów. To choćby trochę wyzwanie, by próbować ująć w pewnych ramach nieokiełznaną chęć wprowadzania zmian i nie przewartościować nagle systemu pracy i norm, do których w eSTeDe już się przywykło.

Nie mam zamiaru zmieniać tego, do dobre i co się sprawdza. Widzę za to ogromny potencjał w tym właśnie Centrum Kultury, w którym działa także Centrum Aktywności Społecznej LARGO. W praktyce eSTeDe ma umożliwiać rozwój artystyczny i kulturalny każdemu, choćby osobom z pewnymi dysfunkcjami czy ograniczeniami, bo mamy ku temu przystosowaną infrastrukturę i w pełni merytorycznych pracowników.

Chciałabym, aby było to miejsce współpracy na wielu płaszczyznach. Aby tacy „nieśmiali pragmatycy” mieli przyjazną, wspierającą przestrzeń do działania i możliwość dzielenia się swoją twórczością. A ci, którzy przez cały czas poszukują swojej drogi ekspresji lub są dopiero na jej początku, znaleźli środowisko, które będzie wzmacniało ich twórcze postawy i pomagało w doborze narzędzi do realizacji artystycznych planów.

Już teraz w eSTeDe działa ponad 40 scen i pracowni. Z pozoru, na co dzień, nie są one widoczne, a tak naprawdę to w tych pracowniach kreatywnych, muzycznych studiach i salach mają miejsce te wszystkie twórcze działania. Efekty tych prac są prezentowane na wystawach i koncertach, a ja tym sekcjom głośno kibicuję.

Oczywiście, kalendarz wydarzeń też jest nieco determinowany zależnościami projektowymi, ale to nie umniejsza znaczenia cyklicznych imprez, które mają już grono wiernych odbiorców. Chciałabym, aby to grono systematycznie i trwale się powiększało. Wiele inicjatyw (spotkań, prelekcji, wydarzeń) rodzi się tu i teraz, więc cieszę się, iż przedstawiciele ważnego dla mnie sektora organizacji pozarządowych coraz częściej widzą w eSTeDe godnego i zaufanego partnera do wspólnych działań. Dajemy przestrzeń tym, którzy chcą działać i mają potrzebę działania.

Lidia Łączny, fot. Dawid Stube

Musimy jednak realizować jeszcze zadania, które określa statut instytucji, ale to tylko brzmi tak zimno i biurokratycznie. Tak naprawdę stawiamy na edukację kulturalną, współpracujemy z młodzieżą z gnieźnieńskich szkół, promujemy tradycje ludowe i dziedzictwo historyczne. Bo to też są ważne komponenty budujące świadomość i przynależność kulturową.

I musimy mówić o naszych działaniach nieco głośniej i odważniej. Samo Gniezno świetnie kulturą stoi. W powiecie też prężnie działają biblioteki i gminne ośrodki kultury. Konkurencja jest duża. Tylko czy musimy postrzegać siebie jako rywali? Trzeba robić swoje, znaleźć swoją niszę, swoje miejsce. Nie trzeba choćby jej finalnie odkryć, bo już same poszukiwania mogą przynieść wiele dobrego na kulturalnej mapie… nie tylko powiatu.

K.K.-B.: Za każdą instytucją poza osobą prowadzącą zawsze stoi zespół. Co możesz powiedzieć o tworzących go osobach?

L.Ł.: Część osób, które tworzyły i tworzą eSTeDe, miałam okazję poznać wcześniej. Widziałam je w akcji, ale nie miałam możliwości zobaczyć, jak odnajdują się w procesach kreowania wydarzeń. I okazuje się, iż ten styl pracy bardzo mi odpowiada i sama się w nim dobrze odnalazłam. Dużo się także nauczyłam, bo to ludzie z niemałym doświadczeniem i wiedzą. Cieszę się, iż pracujemy na zasadzie partnerstwa, iż możemy swobodnie rozmawiać na tematy bardziej i mniej poważne, iż poszukujemy nieustannie rozwiązań i z góry nie przesądzamy o (nie)powodzeniu naszych działań.

Kto pracował w kulturze, ten wie, iż to nie jest praca od–do, iż nie da się z niej wyjść i zostawić wszystkiego za sobą, a wolny weekend to pojęcie bardzo względne. Czasami pisze się poważne projekty, czasami rozstawia krzesła, kiedy indziej kupuje wstążeczki i farby albo obsługuje wydarzenie pod względem stricte technicznym.

To tutaj nauczyłam się, iż „inne” nie znaczy wcale gorsze, iż warto poznawać i organizować nowe formy. Że w niektóre wydarzenia ktoś wkłada całe swoje serce, a inne traktuje czysto zadaniowo, ale przez cały czas profesjonalnie. I to jest w porządku. Praca w pojedynkę nigdy nie była mi na rękę. Cieszę się, iż jestem w takim zespole i iż teraz stoję na jego czele. Dzięki tym ludziom lubię być w pracy. A o ich skuteczności niech świadczy fakt, iż po 20 latach obrażona po egzaminie wstępnym niedoszła studentka architektury wróciła do rysowania. To dzięki nim Centrum Kultury jest otwarte dla wszystkich.

K.K.-B.: Czy wiedząc, iż eSTeDe jest centrum prowadzonym przez Powiat Gniezno, zamierzasz to miejsce intensywniej promować wśród osób zamieszkałych w powiecie?

L.Ł.: Bardzo dobre pytanie. Bo i tak, i… nie. Nie da się ująć w ramy geograficzne odbiorców kultury. Ich też chyba nie bardzo interesuje, kto jest organizatorem danej instytucji (myślę tutaj o samorządzie), tylko jaką posiada ona ofertę. I to na ofercie należałoby się skupić. interesująca i dostępna przyciągnie ludzi nie tylko z powiatu.

Warto jednak wspominać o tym, iż ta instytucja jest prowadzona przez Powiat Gniezno. I to będę i chcę robić. Dlaczego? Bo powiat wykonuje określone ustawami zadania publiczne o charakterze ponadgminnym, ale w ich zakresie nie ma kultury. Stąd, myślę, duża doza zaufania ze strony samorządu, iż podjęto się takiego wyzwania i ta kultura na poziomie powiatowym ma swoje miejsce, ma swoją instytucję.

K.K.-B.: Czy mając na uwadze od lat trudne budżety dla kultury, a teraz jeszcze wysoką inflację, myślałaś o jakichś mało kosztownych, ale ważnych i sieciujących animatorów oraz twórców współpracach, czy też o pozyskiwaniu środków w ramach różnych grantów?

L.Ł.: No właśnie, wszystko byłoby piękne i proste, gdyby nie pieniądze, których zawsze brakuje. I które często cedowane są finalnie na inne niż kultura cele. A co ze wspomnianym przeze mnie „dotlenieniem”? Budżet dusi strasznie, a całą swoją nieprzyjemną strukturę odkrywa w pełni właśnie przed dyrektorem. Stąd idea współpracy z innymi instytucjami i stowarzyszeniami. Nie da się przeskoczyć pewnych zależności finansowych, ale chęć działania, know-how, bogata siatka kontaktów odkrywa nowe perspektywy.

Lidia Łączny, fot. Dawid Stube

Posiadamy zaplecze, infrastrukturę i umiejętności. Animatorzy i twórcy mają pomysły i chęci, by je realizować. To układ idealny. Już teraz wiem, iż czekają nas dwa interesujące koncerty, a wystąpią młodzi ludzie, którym umożliwiliśmy regularne próby w naszych murach. Nasza galeria jest otwarta dla tych, którzy chcą zaprezentować swoją twórczość, z czego coraz częściej i chętniej korzysta młodzież. Wspieramy lokalnych rękodzielników, którzy razem z nami przeprowadzają warsztaty.

I nie robimy tego dla pieniędzy, bo nie o to tu chodzi. Chodzi o spotkania, wydarzenia, bycie razem w kulturze. O to, by eSTeDe działało. Żeby hasła dostępności nie ograniczały się tylko do tej pojmowanej infrastrukturalnie, bez architektonicznych barier. Oczywiście, z większym i mniejszym powodzeniem występujemy o granty i środki publiczne oraz cieszymy się z każdego dofinansowanego projektu. To ogromna szansa na przeprowadzenie dodatkowych działań w roku budżetowym.

Czasy są na tyle trudne, iż ciężko także pozyskać prywatnych sponsorów, którzy mogliby wesprzeć część wydarzeń kulturalnych, na przykład tych organizowanych na większą skalę. Ale nie oznacza to, iż nie należy próbować znaleźć źródła zewnętrznego finansowania. Ja przynajmniej nie przestanę poszukiwać.

K.K.-B.: Czego zatem życzyć tobie na tej nowej drodze zawodowego życia?

L.Ł.: Przełamywania nieśmiałości i zdrowego pragmatyzmu! Umiejętności skupienia się na rzeczach ważnych, nieustającego „dotleniania się”. Reszta się jakoś ułoży, mam nadzieję. Może jeszcze mocnego wbicia się w tę część zarządzania instytucją kultury, za którą stoją ustawy, paragrafy, kodeksy i regulaminy. To nie jest dla mnie proste, ale codziennie próbuję się z tym mierzyć. No i niegasnącego entuzjazmu, którego przyznam szczerze, na razie mi nie brakuje.

Idź do oryginalnego materiału