"Kulawe konie" zachwycają bez reszty w mrocznym, zabawnym i pokręconym 3. sezonie – recenzja

serialowa.pl 1 rok temu

Thriller szpiegowski, czarna komedia i porządny dramat z coraz ciekawiej rozwijającymi się postaciami. „Kulawe konie” od Apple TV+ powracają z 3. sezonem, który jakością przebija jeszcze oba poprzednie. Czemu warto to oglądać?

Apple TV+ ma do zaoferowania wiele dobrych seriali, ale jednym z najciekawszych jest szpiegowski thriller, którego prawie nikt nie ogląda. „Kulawe konie” mogą odstraszać część widzów zarówno swoją hermetycznością, jak i tym, iż wymagają śledzenia fabuły z uwagą, w czym też nie pomaga dystrybucja sezonów po odcinku. 3. sezon jest pierwszym, który miałam okazję obejrzeć przedpremierowo w całości, i o ile zwykle nie jestem fanką binge-watchingu, tak tutaj zdecydowanie pomaga. Ale oczywiście nie tylko dlatego uważam, iż nowa seria jest najlepszą ze wszystkich dotychczasowych.

Kulawe konie sezon 3 – tajni agenci bez klapek na oczach

Jak fani serialu lub/i książek, na podstawie których powstaje, prawdopodobnie wiedzą, 3. sezon „Kulawych koni” adaptuje historię znaną z „Prawdziwych tygrysów” Micka Herrona. I udaje mu się przebić dwa poprzednie pod każdym względem, ale przede wszystkim dlatego, iż jeszcze nigdy to nie był serial tak gorzki, mroczny i tak bardzo wypakowany wnioskami, które trudno przełknąć, jeżeli ma się w sobie choć odrobinę idealizmu. A przecież wszystkie najpopularniejsze filmy o tajnych agentach – przynajmniej tych działających w służbie państw zachodnich – uczyły nas, iż koniec końców nie jest to zwykła praca, tylko służba podejmowana w imię czegoś większego od nas samych.

„Kulawe konie” (Fot. Apple TV+)

„Kulawe konie”, od początku będąc historią, która ostro zrywała swoim widzom klapki z oczu, obalała pewne oczekiwania i podchodziła z dużą dozą cynizmu do tematu, w 3. sezonie idą na całość. Ekipa ze Slough House ląduje w samym środku brutalnej, wyniszczającej wojny na śmierć i życie, a to, jak daleko ich przeciwnicy są w stanie się posunąć, jest coraz bardziej przerażające z odcinka na odcinek. Zwłaszcza kiedy już dowiadujemy się, z czym – czy też z kim – tak naprawdę stają do walki nasi agenci.

Najlepiej przystępować do tego sezonu z bardzo niewielką wiedzą, o czym on jest – i jeżeli tytuł książki nic wam nie mówi, to w żadnym razie nie sprawdzać jego znaczenia. Wszystko zaczyna się w Stambule, gdzie ginie agentka, która planowała ujawnić tajemnicę MI5. Rok później w Londynie porwana zostaje Catherine Standish (Saskia Reeves), członkini śmieszno-smutnej ekipy Jacksona Lamba (Gary Oldman), akurat zajmującej się jakże ważnym zadaniem polegającym na segregowaniu starych akt gdzieś w piwnicy. Dwa pierwsze odcinki (z sześciu), dostępne już na platformie, to tak naprawdę wstęp, sprowadzający się do tego, iż nie wiadomo, o co chodzi i kto, u diabła, miałby porywać Standish. Nasza ekipa rzuca się w środek akcji, tak naprawdę kilka rozumiejąc z tego, co się dzieje, i tylko reagując na rzucane im pod nogi przeszkody.

Kulawe konie sezon 3 – jeszcze więcej akcji i emocji

A kiedy już wszystko staje się jasne, fabuła dopiero zaczyna nabierać rozpędu, zaś nasi bohaterowie – od Lamba i Standish, poprzez Rivera (Jack Lowden) i Louisę (Rosalind Eleazar), aż po najnowsze nabytki, Shirley (Aimee-Ffion Edwards) i Marcusa (Kadiff Kirwan) – zostaje postawiona przed licznymi testami, które wiele powiedzą o tym, kim tak naprawdę oni są. adekwatnie to my już wiemy, kim oni są – grupą przyzwoitych ludzi, skazanych na banicję, bo albo kiedyś coś mocno schrzanili, albo zaszli komuś za skórę. To bohaterowie, których aż chce się oglądać, jak ratują świat, w swoich brudnych płaszczach, ze swoimi licznymi problemami osobistymi i wszystkim tym, co czyni z nich prawdziwych ludzi, zamiast latających po dachach ikon w drogich garniturach.

„Kulawe konie” (Fot. Apple TV+)

Pytanie, kto i co tym razem schrzani, powraca do nas co chwilę, czyniąc cały seans znacznie ciekawszym, niż gdybyśmy mieli do czynienia z ekipą perfekcyjnych filmowych agentów. Ale oczywiście pozostało jedna warstwa, i jeszcze jedna, i jeszcze. Tak skomplikowanych i tak ludzkich charakterów praktycznie nie ma w produkcjach szpiegowskich – oczywiście „Kulawe konie” od początku takie były, ale w 3. sezonie wychodzi na jaw więcej niż do tej pory prawd o przeszłości i motywacjach naszych bohaterów. Jest choćby taki moment, w którym River i Louisa diagnozują się nawzajem w środku akcji, a z całej sceny wybrzmiewa przerażająca wręcz gorycz. Mocne prawdy rzucane bez ostrzeżenia między oczy to zresztą specjalność tego sezonu, zarówno na poziomie ludzkim, jak i systemowym czy też instytucjonalnym.

A przy tym drużyna Lamba staje się zgrana bardziej niż kiedykolwiek – i bardziej pomysłowa niż kiedykolwiek, zwłaszcza kiedy przychodzi do ostatecznej rozgrywki z tajemniczym przeciwnikiem, w trakcie której sceny jak z filmu „Kevin sam w domu” przeplatają się z akcją w stylu „Rambo” i prawdziwymi, żywymi emocjami. Koniec końców wracamy do pytania, co to znaczy być przyzwoitym człowiekiem w tym fachu i czyją stronę wybierze ekipa ze Slough House, kiedy rozpętuje się kompletny chaos, a rozróżnienie, kto jest tym dobrym, a kto tym złym, staje się dość problematyczne.

Kulawe konie, czyli bardzo smutna komedia szpiegowska

Krótko mówiąc, „Kulawe konie” w 3. sezonie to zarówno mocny, wciągający, wypakowany twistami thriller szpiegowski, jak i coś więcej. Osobiste wątki bohaterów, obrywających po głowie w najgorszych możliwych momentach, jeszcze nigdy nie były tak ekscytujące i emocjonalne, a czasem po prostu szczerze zabawne – tu rządzi Roddy (Christopher Chung) i jego próby działania w terenie. Ale scenariusz serialu Apple TV+ to perfekcja na każdym możliwym poziomie. Historie szpiegowskie łączą się tu z mocnymi dramatami ludzkimi, a także wypakowaną absurdem czarną komedią. To jeszcze mroczniejszy sezon niż oba poprzednie, a przy tym przezabawny, wypakowany ciętymi ripostami i jak zawsze błyskotliwy w swoim typowo brytyjskim sarkazmie.

„Kulawe konie” (Fot. Apple TV+)

Fantastycznie napisane dialogi znajdują godnych wykonawców, zwłaszcza w osobie Oldmana, który jako Lamb pozostaje duszą i sercem „Kulawych koni”, zamieniając każdą swoją kwestię w czyste złoto. A przy tym budząc więcej sympatii niż kiedykolwiek – i więcej respektu. Szkoda, iż ta wielka rola oscarowego aktora – i okupiona poświęceniami, w końcu to nie taka prosta sprawa, wyglądać jakby się nie brało prysznica od wielu tygodni – przechodzi bez większego echa. Podobnie zresztą jak sam serial, oglądany już chyba tylko przez garstkę fanów szpiegowskich klimatów.

Szkoda, bo „Kulawe konie” jeszcze nigdy nie były tak mroczne, depresyjne i pokręcone jak w 3. sezonie. To komedia, od której włos się jeży na głowie, zwłaszcza kiedy pomyślimy, jak duża może w niej być zawartość prawdy o agentach idealistach ryzykujących codziennie swoje życie ze szlachetnych pobudek, w obronie ojczyzny. „Kulawe konie” śmieją się takim bzdurom prosto w twarz i nie da się ich za to nie uwielbiać. Zwłaszcza iż pod tym cynizmem ostatecznie kryje się wielkie serducho.

Kulawe konie sezon 3 – odcinki w środy na Apple TV+

Idź do oryginalnego materiału