Kukiełkowy Schulz. Recenzujemy „Sanatorium pod Klepsydrą” prosto z Wenecji!

filmawka.pl 3 tygodni temu

Bracia bliźniacy Quay to pewnie najbardziej „polscy” ze wszystkich zagranicznych animatorów. Swoje filmy poświęcili Norwidowi, adoptowali Lema, stworzyli instalację o Hasie, a ich najbardziej znane dzieło to krótkometrażowa ekranizacja Ulicy Krokodyli Brunona Schulza. Zrealizowana w 1986 roku produkcja w tej chwili uważana jest za klasyk animacji poklatkowej i jedną z najlepszych adaptacji tekstów artysty z Drohobycza. Bracia Quay planowali ekranizację najbardziej epickiego spośród tekstów Schulza – Sanatorium pod Klepsydrą – praktycznie od razu po premierze Ulicy Krokodyli, jednak dopiero teraz, po 38 latach, film ujrzał światło dzienne. Czy ciężar niemal czterech dekad przygniótł amerykańskich animatorów, czy może był potrzebny, aby stworzyć dojrzałe i skończone dzieło?

Sanatorium pod Klepsydrą braci Quay to rozwinięcie ich stylu, który na przestrzeni 76 minut rozgałęzia się i wykracza poza charakterystyczną dla nich animację poklatkową. Aby w pełni oddać bogactwo prozy Schulza (o której sami autorzy mówili, iż przeczytanie jednej strony to jak wypicie pięcioputtonowego węgierskiego Tokaju), reżyserzy wplatają w animację sceny z żywymi aktorami, zmieniają kolorystykę, a choćby format obrazu. Turpistyczne kukiełki pojawiają się tu w scenach z polskimi aktorami teatralnymi, stop-motion wprawiane jest w ruch przez machnięcie ręką aktora. Schulzowy surrealizm idzie za rękę z groteskowością animacji, mechaniczność kukiełek – z fizycznością ludzkiego ciała. Montaż całości jest szczególnie imponujący, bo pomimo stosunkowo krótkiego czasu trwania całości, udaje się tu zmieścić szeroką gamę technik audiowizualnych, nie zaburzając przy tym koherentności języka braci Quay.

„Sanatorium pod Klepsydrą” / mat. prasowe Associazione Culturale Giornate degli Autori

Treść Sanatorium pod Klepsydrą braci Quay to w zasadzie kalejdoskop nawiązań do twórczości Schulza. Amerykańscy animatorzy inspirują się treścią słynnego zbioru opowiadań, zachowują najważniejsze postaci, w tym głównego bohatera – jednak z ograniczeniem skali. Skupieni są w zasadzie tylko na postaciach Józefa, Ojca, dr Gotarda i Adeli, a akcja dzieje się przez większość czasu w murach tytułowego Sanatorium. Bracia Quay nawiązują też do Xięgi bałwochwalczej – fetyszystyczne grafiki Schulza ożywają w zamglonych kadrach, na które Józef spogląda przez dziurkę od klucza wraz z Adelą. Jednak bez znajomości punktów odniesienia praktycznie niemożliwe jest odkodowanie znaczeń poszczególnych scen, jawiących się bardziej jako surrealistyczny zbiór fantazji głównego bohatera. Tym samym Sanatorium pod Klepsydrą braci Quay brakuje ciężaru treści zarówno oryginału, jak i wybitnej adaptacji Hasa, które w treść opowiadań Schulza wplatały chociażby odniesienia do Zagłady.

Adaptacja braci Quay to raczej próba ubrania bogactwa imaginarium Schulza w autorską formę, niż nadbudowywanie znaczeń, czy tłumaczenie ich widzowi. Wpisuje się w to również sposób, w jaki Amerykanie pracują z warstwą audio. Utkana jest z kontrastów: z jednej strony sporo tu teatralnej recytacji, z drugiej – szeptów zahaczających o ASMR. Kilkukrotnie bracia Quay zapętlają niektóre kwestie, ilustrując czasoprzestrzenne zawieszenie tytułowego sanatorium. Oniryczna muzyka Timothy’ego Nelsona i sound design komplementują mroczny charakter animacji, sprowadzając ją choćby momentami w stronę horroru – jak wtedy, gdy widzimy i słyszymy ruszającą się siatkówkę oka, przez którą oglądamy wydarzenia filmu, ukrytą w mrocznej szufladzie. Tym samym adaptacja braci Quay przybiera szkatułkową formę narracyjną – dużo jest w niej podglądania przez dziurkę od klucza, zaglądania w otwory, za którymi dzieją się tajemnicze, surrealistyczne rzeczy.

„Sanatorium pod Klepsydrą” / mat. prasowe Associazione Culturale Giornate degli Autori

Sanatorium pod Klepsydrą bardzo trudno poddać ocenie. Formalnie jest to niewątpliwie spełnione dzieło, bo bracia Quay są mistrzami w swoim fachu, którzy dopracowywali swoją niezwykłą formę przez ponad 40 lat. Odnaleźli też doskonałe źródło inspiracji w prozie Schulza. Odnoszę jednak wrażenie, iż lingwistyczne bogactwo jego prozy, choć oddane w interesujący sposób, jest dużo bardziej stymulujące i działające na wyobraźnię w oderwaniu od turpistycznego surrealizmu braci Quay. To, co zawsze najbardziej poruszało mnie u Schulza, to sposób, w jaki poruszał wyobraźnię. Jego opisy i postrzeganie świata przypominały mi fantazję dziecka ubraną w język doskonałego pisarza. Bracia Quay, czerpiąc z tego języka, nie pozostawili żadnej przestrzeni na ów dziecięcy pierwiastek. Ich Sanatorium… jest przerażające, pełne tajemnic i mroku, który niewątpliwie też jest obecny w twórczości Schulza, lecz, choćby w stosunkowo krótkiej, pełnometrażowej formie, pozostawia z poczuciem zmęczenia. A chyba każdy się zgodzi, iż nie tak powinien kończyć się pobyt w sanatorium.

Korekta: Jakub Nowociński

Idź do oryginalnego materiału