„Aż po horyzont razem”: jak odważny wiejski chłopak zdobył serce miejskiej piękności
Mikołaj wrócił do domu, do małej wsi pod Lublinem, po długiej nieobecności na służbie. Ciepły letni wieczór otulał znajome krajobrazy, a każda ścieżka przypominała o tęsknocie za domem. Właśnie wtedy przyjechała Kinga, ta sama, w której Mikołaj był szaleńczo zakochany od dzieciństwa. Przyjechała na weekend, aby odwiedzić rodzinę i spędzić kilka niezapomnianych dni w sielskiej ciszy wsi.
Spotkali się przy starej, rzeźbionej furtce. Uściski, długie spojrzenia i ciche wyznania — wszystko to nagle ogarnęło ich serca ciepłem. Miejscowi, którzy od dawna obserwowali ich młodzieńczą miłość, zaczęli szeptać: „Mikołaj i Kinga — to jest prawdziwa para!”. Wszyscy widzieli, jak Mikołaj, wysoki i jasnowłosy, z bijącym sercem patrzył na piękną Kingę, studentkę z wyraźnymi, ciemnymi oczami i promiennym uśmiechem.
Jednak następnego wieczoru, gdy Kinga szykowała się do powrotu do miasta, atmosfera niespodziewanie się zmieniła. Pod bramą jej domu zatrzymał się samochód, z którego dobiegały głośne klaksony i dźwięk syreny. Wysiadł z niego młody mężczyzna, którego wszyscy nazywali Krzysiem — jego gwałtowne słowa i nalegania gwałtownie przerodziły się w burzę emocji.
— Przecież i tak wracasz do miasta — próbował się usprawiedliwić, wyciągając rękę — przyjechałem cię podwieźć…
Kinga stanęła nagle, zaciskając usta w zdecydowanym niezadowoleniu, i powiedziała głośno:
— Prosiłam cię, Krzysiu, żebyś tu nie przychodził! Poradzę sobie sama!
Jej głos drżał ze złości, a Krzysio, nie chcąc ustąpić, wciąż domagał się uwagi. Jednak dziewczynę ogarnęło już rozdrażnienie. Wszystko to widziała sąsiadka Halina, a choćby Mikołaj, który stał z boku, jakby pogrążony w niepokojących myślach. Na chwilę odszedł w milczeniu, aby przemyśleć sytuację, a po chwili wrócił, wskakując na swój stary motocykl, ozdobiony wyblakłą emalią i śladami podróży.
Kinga, zauważywszy jego powrót, gwałtownie zarzuciła torbę na ramię, włożyła kask i usiadła za plecami Mikołaja. Wtedy młody mieszczuch, który przyjechał z Lublina, uderzył w kierownicę i z lekką ironią powiedział:
— Teraz wiem, dlaczego jesteś taka uparta…
Mikołaj tylko mocniej objął Kingę w pasie i delikatnie uruchomił silnik, w jego oczach błyszczała determinacja. Ruszyli razem krętą wiejską drogą, pokrytą kurzem i złocistymi promieniami zachodzącego słońca. Towarzyszył im głośny ryk motoru, a każdy przejechany kilometr stawał się symbolem wspólnego pokonywania życiowych trudności.
Po drodze mijali zadbane ogródki i stare chaty, a Mikołaj, z marzycielskim wyrazem twarzy, cicho wyznał:
— Wiesz, Kinga, marzę, żeby iść z tobą tą drogą aż po horyzont. Niech nigdy się nie kończy… Jestem gotów przejść ją do końca, bylebyś była przy mnie.
Kinga uśmiechnęła się, jej oczy błyszczały ze szczęścia:
— Naprawdę? Aż po sam kres świata?
— Właśnie tak — odpowiedział, czule ściskając jej dłoń. — Bez ciebie nie wyobrażam sobie przyszłości, moja droga.
Tak płynęła ich historia miłości przez długie lata. Życie na wsi nie zmieniało się: każdego ranka i wieczoru spotykali się, dzieląc marzeniami, nadziejami i małymi radościami. Czasem Kinga wyjeżdżała do miasta na studia, a Mikołaj zostawał, ale odległość nie mogła przyćmić ich uczucia, bo każde powitanie było pełne ciepła i oczekiwania na kolejne spotkanie.
Pewnego dnia, gdy Kinga wróciła po skończeniu studiów, zauważyła, iż Mikołaj stał się jeszcze pewniejszy siebie, a w jego spojrzeniu było więcej determinacji i cichej zadumy. Znów siedzieli razem w altanie przy jego domu, spędzając długie wieczory na rozmowach o życiu, planach i marzeniach. Ich słowa przepełniała szczerość i czułe obietnice.
Miejscowi dawno przywykli widzieć ich razem. choćby sąsiadka Halina, zawsze troskliwa i mądra, mówiła, iż ich miłość to prawdziwy dowód na to, iż choćby w wiejskiej ciszy może rozkwitnąć gorące uczucie, zdolne rozświetlić mrok samotności.
Nad wsią zapadła noc, a gwiazdy zdawały się świadkami ich marzeń. Tego wieczoru Mikołaj cicho wyznał:
— Kinga, chcę, żebyśmy zawsze byli razem. Niech moja dusza będzie twoja do końca, i marzę o dniu, gdy nasz dom stanie się miejscem, gdzie zawsze będzie miłość.
Kinga roześmiała się ciepło i, patrząc mu w oczy, odparła:
— Więc marzmy razem, aż po horyzont. Wierzę, iż nasza miłość przetrwa wszystko.
Tak, pod rozgwieżdżonym niebem, stawali się jednością, zostawiając za sobą kurz wątpliwości i wchodząc w nowy świt pełen nadziei. Ich życie toczyło się dalej, pełne cichych radości, chwil, w których choćby najdalsza droga wydawała się krótka, gdy szło się nią we dwoje.