Ktoś mnie pokochał – pożegnanie z wolnym duchem

strefamusicart.pl 4 godzin temu
Zdjęcie: Nowy projekt – 2025-06-09T231650.208


Nowe wydanie od Zysk i S-ka drugiego tomu przygód rodu Bridgertonów – Ktoś mnie pokochał, wprowadza nas po raz kolejny w świat londyńskiej socjety pełnej balów, intryg i szelestów jedwabnych sukien. Tym razem śledzimy historię Anthony’ego Bridgertona, najstarszego z rodzeństwa, który wbrew swemu przywiązaniu do życia kawalera decyduje się na małżeństwo. Jego wybranką ma być urocza Edwina Sheffield, ale na drodze do szczęścia staje Kate – starsza siostra przyszłej narzeczonej, która w Anthony’m widzi zagrożenie dla serca swojej siostry.

Julia Quinn w swoim stylu snuje pełną emocji i humoru opowieść o niechcianym przyciąganiu, które przeradza się w coś głębszego. Anthony przez cały czas pozostaje tym samym narwanym starszym bratem, którego znaliśmy z pierwszego tomu – Mój Książę, ale tu wyraźnie czuć, iż jego postać dojrzewa – co w pewnym sensie cieszy, choć zostawia w sercu czytelnika nutkę tęsknoty za jego młodzieńczym buntem i szaleństwem.

Z jednej strony to naturalna ewolucja bohatera – Anthony, po śmierci ojca, zawsze czuł się odpowiedzialny za rodzeństwo, a w tej części jeszcze mocniej widać, jak to poczucie obowiązku kształtuje jego decyzje i sposób patrzenia na świat. Już nie jest tylko zawadiackim bratem, który rzuca się w wir przygód i kłopotów z rozbrajającym uśmiechem – staje się mężczyzną, który zaczyna poważnie rozważać przyszłość, rodzinę i swoje miejsce w świecie.

Z drugiej strony – trochę szkoda, iż nie będzie nam dane oglądać tego szalonego Bridgertona w pełnej akcji. Tęskni się za jego impulsywnymi wybrykami, za tym, jak potrafił w jednym momencie bronić honoru siostry, a w drugim z uśmiechem planować kolejną psotę. W tej części wciąż są przebłyski jego dawnego charakteru, zwłaszcza w starciach z Kate, gdzie iskrzy między nimi od samego początku. Jednak czuć, iż Anthony powoli żegna się z beztroskim życiem kawalera, a w jego miejsce wchodzi odpowiedzialność i pragnienie stabilizacji. I choć jest to piękne i wzruszające – bo przecież każdy musi w końcu dorosnąć – to czytelnikowi może zabraknąć tego figlarnego spojrzenia i spontaniczności, które tak urzekały w poprzednim tomie.

Kate z kolei jest jego pełnym temperamentu lustrzanym odbiciem. Ich relacja, pełna iskrzenia i wzajemnych docinków, przywodzi na myśl klasyczne schematy „Dumy i uprzedzenia” (która prawdopodobnie przewija się w książce jako lek na chorobę Edwiny). On dumny, ona uprzedzona – brzmi znajomo?

Warto podkreślić, iż autorka w tej części jeszcze mocniej zagłębia się w temat rodzicielstwa – macierzyństwa i ojcostwa – i ukazuje je w sposób subtelny, a jednocześnie niezwykle emocjonalny. Dzięki temu czytelnik ma okazję spojrzeć głębiej na motywacje bohaterów i ich relacje z poprzednim pokoleniem, co stanowi interesujący kontrapunkt do młodzieńczych wybryków rodzeństwa Bridgertonów, które przez cały czas wywołują uśmiech na twarzy.

Szczególną uwagę zwraca tu rola matek – zarówno w życiu Anthony’ego, jak i Kate. Lady Bridgerton, zawsze ciepła i pełna miłości, to prawdziwy filar rodziny. Choć przez lata dźwigała ciężar samotnego macierzyństwa po śmierci męża, nie pozwoliła, by jej ból przyćmił euforia wychowywania dzieci. Jej cierpliwość, oddanie i siła stanowią dla Anthony’ego punkt odniesienia, przypominając mu, czym jest rodzinna miłość i poświęcenie. W tej części wyraźnie widać, jak bardzo jej postawa ukształtowała Anthony’ego jako mężczyznę – i to nie tylko w kontekście jego poczucia obowiązku wobec rodzeństwa, ale również w sposobie, w jaki zaczyna myśleć o własnym przyszłym małżeństwie i ewentualnym ojcostwie.

Z kolei Kate mierzy się z nieco inną sytuacją. Jej relacja z macochą, Mary, pokazuje, iż macierzyństwo to nie tylko więzy krwi, ale także czułość i zaangażowanie, które mogą rozwinąć się między kobietami wbrew wszelkim trudnościom. Mary, choć nie jest biologiczną matką Kate, z oddaniem wychowała ją jak własną córkę, pokazując, iż prawdziwa miłość macierzyńska rodzi się z troski, cierpliwości i wspólnego pokonywania życiowych burz. To niezwykle wzruszający wątek, który pokazuje, iż matka to nie zawsze osoba, która nas urodziła – ale ta, która kocha, wspiera i chroni, niezależnie od przeciwności losu.

Wszystko to zostało zamknięte w przepięknym wydaniu z barwionymi krawędziami – niczym pałacowa papeteria. Twarda oprawa, estetyczny papier i czytelna czcionka sprawiają, iż książkę nie tylko świetnie się czyta, ale także przyjemnie trzyma w dłoniach.

Ktoś mnie pokochał Julii Quin to idealny przepis na wieczór z książką i filiżanką herbaty – pełen humoru, słodyczy i refleksji nad tym, iż czasem miłość czai się tam, gdzie najmniej się jej spodziewamy.

Idź do oryginalnego materiału