Uwielbiał włoskie lody i szybkie samochody. Latem strzygł się na jeża, zawsze używał krokomierza. Na zakupy szoping mówił, a biednemu nie odmówił… O życiu księcia Andrzeja Lubomirskiego, ostatniego ordynata przeworskiego można śmiało pisać nie tylko wiersze, ale i wielotomowe powieści. A już niedługo przyjdzie czas na zapełnienie ostatnich stron jego niezwykłej historii…
O fascynujących losach Andrzeja Lubomirskiego, arystokraty ze złotym sercem, który wyprzedzał swoje czasy, opowiada MAŁGORZATA WOŁOSZYN, historyk i kustosz przeworskiego muzeum mieszczącego się w pałacu Lubomirskich.
– Często szukamy bohaterów i autorytetów. Pani ma swojego kandydata…
– .. i jest nim książę Andrzej Lubomirski. Większość ludzi postrzega go przez pryzmat zamożności i funkcji które pełnił: gospodarczych, politycznych, społecznych i kulturalnych. Jednak nie znamy go jako człowieka. Zwykłego człowieka, który walczy z codziennymi trudnościami, dolegliwościami, problemami rodzinnymi. Nie widzimy go jako dobrego męża, czułego ojca, troskliwego dziadka czy pradziadka, a przecież wszystkie te sprawy bardzo go zajmowały. Pomiędzy licznymi obowiązkami poświęcał masę czasu swoim bliskim, znajdował też czas na przyjemności i hobby.
Nie ruszał się bez gramofonu i kochał zakupy
– A co mu sprawiało przyjemność?
– Uwielbiał słuchać muzyki i nie ruszał się bez gramofonu.
W swoich dziennikach wspominał na przykład, iż wracając kiedyś z polowania utknął w Pieniakach – to ok. stu kilometrów od Lwowa. Czekając na pociąg, który miał być opóźniony o pięć godzin, stwierdził iż nie będzie marnował czasu. Wyciągnął gramofon i przez cały ten czas słuchał muzyki, ku zdziwieniu wszystkich podróżujących oraz pracowników stacyjki kolejowej.
Muzyka towarzyszyła mu też od kiedy odkryto radio. Uwielbiał słuchać wiadomości i nadawanych tam koncertów – np. Artura Rubinsteina. Kochał też muzykę na żywo. Po wypełnieniu swoich obowiązków jako posła bywał w Filharmonii Warszawskiej, odwiedzał także kino. Wszystkie nowości, które w tamtym czasie wchodziły na ekrany musiały być przez niego obejrzane i zrecenzowane.
– Ponoć uwielbiał też zakupy?
– Już w okresie międzywojennym swoje szaleństwa zakupowe nazywał tak jak my dzisiaj – „szopingiem”. Uwielbiał robić sprawunki – ale dla innych – nie dla siebie. Był przy tym bardzo szczodry – zwłaszcza dla córek i wnuków.
- ATRAKCJE PODKARPACIA: Z wizytą u Lubomirskich w Przeworsku
– A o siebie nie dbał?
– Dla siebie był bardzo praktyczny. jeżeli widział, iż ubranie nieco mu się sfatygowało to jechał do swoich ulubionych krawców do Jarosławia i tam je reperował. To samo było z butami. Kiedy już nie dało się ich naprawić, kupował je u Baty – to była jego ulubiona firma.
Chodził do pedicurzystki, strzygł się co trzy tygodnie, a latem uwielbiał fryzurę – jak sam mawiał „na jeża”, bo była bardzo wygodna i nie było mu tak gorąco. Przez lata zmagał się z „bolesnymi zębami”, stąd często odwiedzał dentystę w Warszawie.
Lody poziomkowe i truskawka „Lubomirski”
– Czyżby miał słabość do słodyczy?
– Na pewno uwielbiał lody włoskie. Oczywiście najlepiej smakowały mu we Włoszech, gdzie wyjeżdżał w sprawach służbowych. W zbiorach naszego muzeum zachowały się karty – menu zaproszenie na obiad weselny z początku XX w. W menu oprócz takich pozycji jak: comber z sarny, zupa z zielonego groszku, zapiekane kalafiory, widzimy też lody poziomkowe, które tutaj serwowano. Uwielbiał je nie tylko książę, ale i wszyscy domownicy.
– Poziomki pochodziły z przeworskiej hodowli?
– Tak. Książę Andrzej był ordynatem – właścicielem niepodzielnego majątku który miał powierzchnię ponad 5500 hektarów. Objął go latach 80 XIX w. i jako młody prawnik z zapałem przystąpił do zarządzania. Był tu dział rolny, przemysłowy i ogrodniczy, w którym znajdowała się ogromna uprawa aż 70 tysięcy drzew owocowych. Do tego ogromne plantacje rzewienia, czyli rabarbaru, kawony, czyli melony, maliny, brzoskwinie, morele. Wyhodowano tu m.in. nową odmianę truskawki o nazwie Lubomirski, która „jeździła” do samego prezydenta Mościckiego.
– Owoce wykorzystywano nie tylko do lodów?
– Książę Andrzej Lubomirski w ramach działu przemysłowego prowadził też fabrykę wódek, likieru i rumu. Dziennie produkowano 2000 litrów trunków: likiery morelowe, brzoskwiniowe, porzeczkowe, truskawkowe, nalewki, a choćby gin angielski, alasz, wiśniówkę, kminkówkę czy piołunówkę. Co więcej, książę był właścicielem cukrowni w Przeworsku gdzie powstawała wykorzystywana do produkcji trunków – rafinada cukrowa, miał też rafinerię spirytusu, stąd wszystko było na miejscu.
Ta ordynacja – te wszystkie zakłady przemysłowe oraz ogrodnictwo funkcjonowały bardzo dobrze. Uważano, iż w okresie międzywojennym był to najlepiej zarządzany majątek w Galicji. Wnuki księcia Andrzeja wspominały, iż zrobił z niego „złote jabłko” i iż można było przyjeżdżać tu na praktyki, podczas których młodzi, przyszli właściciele ziemscy uczyli się jak zarządzać majątkiem, jak w pełni wykorzystywać potencjał takiego miejsca. Książę potrafił to zrobić!
– … i rozsławić Przeworsk.
– Jak najbardziej. Nie będzie nadużyciem, jeżeli powiemy, iż Andrzej Lubomirski był promotorem miasta. Kochał to miejsce. To był obywatel świata, kosmopolita, który znając języki wszędzie czuł się dobrze, ale zawsze wracał do domu – do Przeworska.
Uczył się przez całe życie, nosił ze sobą krokomierz
– Ile języków znał Andrzej Lubomirski?
– Na pewno francuski, angielski i niemiecki. Ponadto uczył się włoskiego. Wspominał w dziennikach, iż przebywając na miesięcznej kuracji, codziennie przez godzinę pobierał lekcje tego języka z nauczycielem. Uczył się całe życie, stąd nie miał czasu w emeryturę. Ciągle był w ruchu, ciągle pracował, ciągle chciał być pożyteczny.
Rodzina wspomina go jako człowieka niezwykle interesującego świata – jeżeli chodzi o nowinki techniczne. Pewnego razu w latach 20. ubiegłego wieku, jeden z wnuków spotkał swojego dziadka w Antwerpii. Przyjechał on zobaczyć… pierwsze schody ruchome. Przeczytał o nich i nie bardzo w to wierzył, więc postanowił osobiście je sprawdzić. Kiedy spotkał wnuka, ten z pewnym wyrzutem w głosie zapytał: „Dziadku, ale czemu ty mi nie powiedziałeś, iż przyjeżdżasz. Bym cię odebrał, godnie podjął”. W odpowiedzi usłyszał: „Nie, no nie przejmuj się. Ja tylko chciałem zobaczyć czy to rzeczywiście działa i mogę już wracać.
– Sam stosował jakieś nowinki?
– Nosił ze sobą pedometr, czyli dzisiejszy krokomierz – bo chciał trzymać dobrą formę oraz wysokościomierz – gdyż był interesujący jak wysoko nad poziom morza się wspiął i na jakim poziomie się w danym dniu znajduje.
Unowocześniał też miejsca, w których mieszkał. Ponadto był zakochany w motoryzacji. Miał kilka samochodów: fiata którym objeżdżał swój majątek, forda i chevroleta. Zachęcał swoich szoferów – dziś byłoby naganne – do rozwijania dosyć dużej prędkości. Jak pisze w dzienniku: „szewroletką osiągamy 98 km na godzinę”.
Kiedy były jakieś pokazy, zawsze udawał się na jazdę próbną, zastanawiając się czy nie kupić nowego auta.
Książę Andrzej Lubomirski wyprzedzał swoją epokę
– Można powiedzieć, iż wyprzedzał swoje czasy?
– Myślę, iż to dobre określenie. Był konserwatystą, jeżeli chodzi o politykę, natomiast jeżeli chodzi o życie codzienne, to człowiek, który lubił wyprzedzać swoją epokę. Wszędzie, gdzie bywał, podpatrywał różne rozwiązania. Pomagały mu w tym właśnie podróże – dalekie, ale i bliskie. W dziennikach wspominał np. iż jedzie z żoną Lorcią i wnukami na Gubałówkę, czy iż wybiera się do Ojcowa, żeby poobcować z przyrodą. Zachwycał się małymi rzeczami…
– Wielkim hobby księcia Lubomirskiego były polowania…
– Wielką miłością! Podobnie jak konie i psy, które towarzyszyły mu przez całe życie. Polował nad rzeką Mleczką – głównie na bażanty. Bażantarnia znajdowała się także w tzw. Borku – lasku, przylegającym do Nowosielec. Uroczyste polowania organizowano na św. Andrzeja – na imieniny księcia. Zjeżdżali wtedy goście z bliższej i dalszej okolicy. Ordynat zabierał minimum sześć strzelb oraz psy. Część z nich znajdowała się pod opieką służących w psiarniach na terenie ordynacji, natomiast ulubione wyżły mieszkały razem z księciem w pałacu.
Choć może to wydać się wręcz niebywałe, ich pan osobiście dbał, żeby miały odpowiednią dietę, spotykał się z uznawanymi autorytetami w kwestii odżywiania zwierząt, zlecał służącym co mają gdzie kupować.
Miał szczęście do ludzi
– Kochał zwierzęta, a jak było z miłością do ludzi?
– Wnuk Andrzeja Lubomirskiego – Eustachy Sapieha w swoich wspomnieniach napisał, iż dziadek miał szczęście do ludzi. Rzeczywiście ostatniemu ordynatowi udało się otoczyć fachowcami, z którymi na pewno miał dobre relacje prowadząc interesy.
Ze wspomnień Józefa Czepko, który był rachmistrzem w ordynacji, wiemy, iż książę z wielkim szacunkiem odnosił się do swoich służących. Każdego znał z imienia. Kiedy po kilkumiesięcznej nieobecności pojawiał się w Przeworsku wszyscy: od kuchcika po zarządzające bony, ustawiali się w szeregu przed pałacem i witali pana. On zaczynał od najstarszych służących, całował ich w rękę, w czoło. Pytał: „Co u ciebie? Co u wnuków?”.
- PRZECZYTAJ TEŻ: Przerażający koniec mieleckich Żydów. Przed wojną było ich ponad 7 tysięcy
Księcia cechował szacunek do ludzi, bez względu na to, jaką pracę wykonywali. Z wielkim poważaniem traktował szoferów. We Wszystkich Świętych odwiedzał groby swoich pracowników, świecił świeczki, a w kaplicy domowej odprawiano msze nie tylko za członków rodziny, ale również za nieżyjących służących. To też świadczy o wielkości tego człowieka.
– Musiał być religijny…
– Niezwykle. Sprawy duchowe bardzo go zajmowały. Dbał, by często przystępować spowiedzi, komunii św. Bywało, iż jednego dnia brał udział w dwóch mszach. Wszędzie gdzie był, czy to we Lwowie, Krakowie czy Paryżu – zawsze zwiedzanie miasta zaczynało się od mszy.
W Przeworsku książę Andrzej Lubomirski miał swoją ławkę kolatorską przy ołtarzu głównym w kościele farnym i tzw. lożę, nieco oddzieloną od reszty uczestników nabożeństwa. W dziennikach znajdziemy jednak zapiski: „Jestem dzisiaj na mszy, ale nie siedzę w ławce kolatorskiej, tylko jestem wśród ludzi”. Widocznie ta relacja z drugim człowiekiem też była mu bardzo potrzebna.
Kłopoty z najstarszym synem
– A co z rodziną?
– Był dobrym mężem, a księżna Eleonora dobrą żoną. Córki i wnuki przynosiły mu wiele radości. Natomiast trochę kłopotów było z jedynym synem – Jerzym Rafałem, który miał być następcą jeżeli chodzi o zarządzanie majątkiem ordynackim. I choć wdrażany w to był od najmłodszych lat, jego decyzje nie były trafione. Ojciec dawał synowi wiele szans, żeby mógł pokazać się z jak najlepszej strony, jednak nie zawsze kończyło się to dobrze dla majątku i dla księcia.
Przed II wojną światową, ogromnym ciosem dla Andrzeja Lubomirskiego i jego żony był potajemny ślub Jerzego Rafała z Anną Wilamowską, tancerką poznaną w jednym z warszawskich kabaretów. Ukrywali go kilkanaście lat! Wszystko wyszło na jaw w listopadzie 1939 r., kiedy po wybuchu wojny książę Andrzej wraz z synem zostali aresztowani i osadzeni na zamku w Rzeszowie. Wtedy okazało się, iż Jerzy Rafał jest żonaty. Ordynat pisał w dziennikach, iż jest zrozpaczony, a księżna Eleonora, iż nie może podarować „tego, co uczynił nam Jerzy”.
- ZOBACZ TEŻ: Dzwon z cerkwi w Maniowie wydobyto po 80 latach. Mieszkańcy ukryli go przed okupantem
– Jako przyszły ordynat powinien znaleźć żonę o wyższym statusie?
– Żeby zostać ordynatem trzeba było spełnić wiele warunków: świetnie posługiwać się językiem polskim, żyć w tym regionie, gdzie później będzie się zarządzać ordynacją, istotny był też ożenek. Małżonka ordynata musiała mieć odpowiednie zasoby finansowe. Najstarszy syn dziedziczył wszystko, więc to co matka wniosła w posagu – żona ordynata, było istotne, bo z tego majątku obdzielone były pozostałe dzieci. Więc jeżeli żona ordynata nie była osobą zbyt zamożną, to pozostałe dzieci, mimo iż majątek ordynacki był duży, mogły choćby i żyć w biedzie. Ponadto takie małżeństwo kandydata na ordynata musiało być zaakceptowane przez rodzinę. Tutaj tej akceptacji zabrakło.
Areszt domowy i rodzinna tragedia
– A co stało się z księciem Andrzejem Lubomirskim podczas wojny?
– Po kilku tygodniach wypuszczono go z rzeszowskiego więzienia, jednak przez pewien czas nie mógł opuszczać pałacu – był tutaj w areszcie domowym. Podczas wojny przeżył też osobistą tragedię. Jego córka Helena i wnuczka Teresa i ich mężowie zostali zamordowani w Rypinie. Andrzej długo nie wiedział co się z nimi stało. W pierwszych latach wojny szukał ich, mając nadzieję iż może zostali wywiezieni do jakiegoś obozu koncentracyjnego.
I właśnie świadomość tego, co stało się z jego bliskimi, w pewnym sensie skłoniła księcia Andrzeja do tego, żeby pod koniec wojny opuścić Polskę. Obawiał się, iż może spotkać go podobny los.
– Kiedy wyjechał?
– W lipcu 1944 r. Spakował wówczas walizkę na dwa tygodnie. Nie był chyba świadomy, iż nigdy do Przeworska nie wróci…
Wyjechał pod pretekstem ratowania zdrowia na kurację do Mszany Dolnej. Później jeszcze tułał się po Europie. Pisał w listach: „Zdany jestem na Jerzego i jego żonę. Nie mam innej możliwości”. W 1946 r. trafił do Belgii, gdzie znalazł się… w przytułku dla ubogich starców. Stamtąd pisał rozpaczliwe listy do swojego dawnego rachmistrza Józefa Czepko: „Mam zaniki pamięci, zęby w kiepskim stanie, ale kto się tu mną zajmie? Mam pomoc od swojej córki Sapieżyny, ale ta pomoc jest z daleka i rzadko przychodzi”.
Prosił swojego pracownika, aby ten może wskórał coś u władz, czy nie zalazłby się dla niego w pałacu „choć jeden pokoik”. Jednak władze komunistyczne nie patrzyły przychylnym okiem na byłego ordynata i powrót stał się dla księcia Andrzeja niemożliwy. Ostatecznie jesienią 1952 r. trafił do Brazylii.
Szczątki księcia Andrzeja Lubomirskiego wrócą do Przeworska
– Czemu właśnie tam?
– Możemy tylko przypuszczać. Ten okres jego życia jest najbardziej tajemniczy. Wiemy, iż wyjechał tam wraz z synem. Miał wtedy 90 lat. Być może trafił do swojej bratanicy Cecylii, do Jacarazihnio, która miała tam posiadłość. To jedyne racjonalne wytłumaczenie tego kierunku.
Książę żył jeszcze rok. Zmarł 22 listopada 1953 r. Wezwany lekarz stwierdził zgon, za przyczynę śmierci podając podeszły wiek. Pochowano go na miejscowym cmentarzu.
Nieoczekiwanym scenariuszem jest, iż teraz – 70 lat od śmierci, doczesne szczątki księcia Andrzeja Lubomirskiego wrócą do Przeworska. Są już w Polsce. 20 stycznia 2024 r., podczas państwowego pogrzebu, ostatni ordynat spocznie obok swojego dziadka – Henryka, w kaplicy rodowej w kościele farnym, pod kaplicą Bożego Grobu. Myślę, iż z perspektywy czasu możemy powiedzieć, iż będzie to spełnienie największego marzenia księcia. Żeby wrócić do domu…
Książę Andrzej jest na wyciągnięcie ręki
– Dziś ślady księcia Andrzeja Lubomirskiego znajdziemy w pałacowym muzeum w Przeworsku…
– Szukamy bohaterów, wzorców do naśladowania, a książę Andrzej jest naprawdę na wyciągnięcie ręki… Można zobaczyć miejsca gdzie żył, był, przeżywał swoje dobre czy gorsze momenty: salę balową, jadalnię, w której spożywał posiłki, jego prywatny gabinecik. Przejść się po pięknym parku z aleją grabową, po którym spacerował i trafić do odnowionej oranżerii…
– … a niedługo i zasiąść obok niego na ławeczce
– Stanie ona pod lipą, gdzie książę uwielbiał czytać gazety, a latem spożywać posiłki. . Ciekawostką jest, iż w latach 30. Andrzej Lubomirski zamówił swoją podobiznę. Kiedy z Paryża w końcu dotarło to jego popiersie, rozpakował je, popatrzył trochę krytycznie i powiedział: „wcale nie jestem do siebie podobny”. Mamy nadzieję, iż książę na ławeczce będzie przypominał siebie.
_____
Książę Andrzej Lubomirski był człowiekiem, którego w szeregach chciała mieć każda instytucja – czy to stowarzyszenie, fundacja czy drobna instytucja, bo wiadomo było, iż to jest gwarancją wsparcia. Tam gdzie był, wszyscy mogli być spokojni, iż będzie faktycznym orędownikiem podjętych spraw.
To jemu zawdzięczamy zbudowaną w 1895 r. cukrownię, a także oddaną w 1904 r. kolej wąskotorową z Przeworska do Dynowa, która dziś jako wspaniała atrakcja turystyczna rozsławia nasz region. Książę był dobrodziejem ochotniczej straży pożarnej w Przeworsku, finansował szkoły, ufundował elektryczność w kościele farnym, budował drogi.
Dzięki niemu podniósł się też poziom rolnictwa, bo przez budowę cukrowni okoliczna ludność zaczęła uprawiać buraki – do tej pory tu nie uprawiane. Na terenie jego ordynacji powstawały sery, trunki, hodowano owce, trzodę chlewną, kaczki, gęsi. Funkcjonowały mleczarnie, była stadnina koni w Nowosielcach… Jedyne, co próbował książę w swoim majątku wprowadzić, a co mu nie wyszło, to hodowla gołębi i ule. Pisał, iż musi się bardziej zaangażować w te sprawy, ale może po prostu zabrakło mu czasu…