Krzysztof Iszkowski o życiu Karola Marksa albo niespotykanie leniwy kamerdyner

kompromitacje.blogspot.com 5 dni temu
Historyczne postacie - pisze Hegel w Wykładach z filozofii dziejów - należy więc oceniać z punktu widzenia owych ogólnych momentów, które stanowią istotną treść interesów, a więc i namiętności jednostek. Są oni ludźmi wielkimi, ponieważ chcieli i dokonali czegoś wielkiego, czegoś, co nie było wytworem wyobraźni lub złudzeniem, ale rzeczą słuszną i konieczną. Ten sposób oceny wyłącza tak zwany psychologiczny punkt widzenia, który dogadzając najlepiej zawiści stara się wnikać w tajniki duszy, by wyjaśnić pobudki czynów i przedstawić je w postaci tak subiektywnej, iż w końcu wszystkie czyny zdają się być wynikiem małych lub wielkich namiętności, wynikiem jakiejś pasji, i iż sprawcy ich ze względu na te namiętności i pasje nie byli ludźmi moralnymi. Aleksander Macedoński podbił znaczną część Grecji, a następnie Azję, a więc, powiadają, był żądny podbojów. Działał jedynie z żądzy sławy i z żądzy podbojów, a dowodem, iż takie były pobudki jego działania, jest to właśnie, iż przedsiębrał czyny, które przyniosły mu sławę. Iluż to bakałarzy już nie wykazywało, iż Aleksander Wielki, iż Juliusz Cezar kierowali się takimi namiętnościami i dlatego byli ludźmi niemoralnymi! Skąd tym samym już wynika, iż on, bakałarz, jest człowiekiem doskonalszym od tamtych, gdyż namiętnościom takim nie ulega, czego dowodem jest to, iż nie podbija Azji, nie zwycięża Dariusza i Porusa, ale sam nieźle żyje i innym żyć pozwala.

Psychologowie tacy żerują głównie na życiu prywatnym wielkich postaci historycznych i na tym, co ich charakteryzuje jako ludzi prywatnych. Każdy człowiek musi jeść, pić, ma przyjaciół i znajomych,podlega uczuciom i chwilowym porywom. Dla kamerdynera nikt nie jest bohaterem, mówi znane przysłowie, które uzupełniłem w ten sposób (a Goethe powtórzył to w dziesięć lat później), iż nie dlatego, by ten nie był bohaterem, ale dlatego, iż tamten jest kamerdynerem. Wszak on to ściąga bohaterowi buty, ściele mu łóżko, zna jego predylekcję do szampana itd. Osobistości historyczne, obsługiwane w dziejopisarstwie przez takich psychologicznych kamerdynerów, niedobrze na tym wychodzą; ściągają ich oni z wyżyn, sprowadzają do poziomu, a choćby o parę szczebli poniżej poziomu moralnego owych przenikliwych znawców ludzkiej duszy. [...]

Wielkie postacie historyczne nie mają zwykle tej praktycznej trzeźwości, aby pamiętać o takich czy innych drobiazgach, aby liczyć się z wieloma rzeczami, gdyż oddane są niepodzielnie i bez zastrzeżeń jednemu tylko celowi. Dlatego to zdarza się nieraz, iż odnoszą się lekkomyślnie do innych spraw wielkich, a choćby świętych, i postępowanie to można oczywiście z moralnego punktu widzenia ganić. Ale wielki człowiek musi zdeptać na swej drodze niejeden niewinny kwiat i niejedną rzecz zburzyć [1].

No to poczytaliście sobie Hegla. Do zdobycia sprawności małego heglisty to jeszcze nie wystarczy, ale zawsze coś. Fragment o bohaterze widzianym oczami kamerdynera jest co prawda dość znany, niemniej brzydko (i pretensjonalnie) byłoby udawać, iż każdy wykształcony człowiek powinien akurat ten kawałek Hegla znać na pamięć i w lot chwytać najmniejszą do niego aluzję. A przypomniałem go, gdyż wprost wybornie pasuje do książki Krzysztofa Iszkowskiego o Marksie, o której wam zaraz opowiem [2].

Bo też taka właśnie, kamerdynerska, jest ta książka. Okazuje się bowiem, iż i tym razem bohater (czyli Karol Marks) miał predylekcję do szampana i poczynał sobie swobodnie w łóżku. A mówiąc zwyczajnie: niekiedy ostro pił (choć akurat nie szampana) i zrobił służącej dziecko. A na dobitkę, wyobraźcie sobie, miał czyraki na pupie. Co dla Iszkowskiego jest chyba sprawą najwyższej marksologicznej wagi, skoro czyraki awansowały choćby na tytuł jednej z części książki.

Owszem, wszystkie te głupstewka, łącznie z czyrakami, śmiało mogłoby zostać jako dopełnienie, barwny ornament na marginesie, bo figura kamerdynera bywa również nadużywana do zbyt łatwego wymiatania powikłanych ludzkich biografii poza obręb historii. jeżeli jednak kamerdyner równocześnie nie bardzo rozumie, o co chodziło jego panu (bo pozostawionych przez pana papierów nie chciało mu się z lenistwa czytać), zaczyna u niego przeważać kamerdynerska predylekcja do plotek i błahych ciekawostek.

Trzy przykłady.

Nawet pointa tej grubej książki, rozdział "Epilog", jest taką błahą ciekawostką.

"Ciekawostka: czy wiedzieliście, iż ojciec Kamali Harris, Donald J. Harris, był postkeynesowskim i marksowskim ekonomistą?" [...] - napisała latem 2024 w serwisie X Maxine Fowé, niemiecka ekonomistka i politolożka. [...] Zbitka Marks-Harris zaistniała w kampanii, czego najlepszym dowodem było to, iż w przemówieniach kandydatki zaczęto - bezzasadnie - dostrzegać cytaty z Kapitału (Iszkowski, s. 457-458). I to już koniec. Kto spodziewał się analiz tych rzekomych cytatów z Kapitału skonfrontowanych z prawdziwymi cytatami, obejdzie się smakiem. Jest tam wcześniej tylko niezbyt zgrabne rozróżnienie angielskich przymiotników Marxist i Marxian [3] oraz bałamutna uwaga, jakoby "Keynes uważał Marksa za anachronicznego dyletanta" (Iszkowski, s. 458). Prawda, uważał jego teorię za przestarzałą i w praktyce nieużyteczną, ale - o ile wiem - nigdy o samym Marksie nie wyraził się aż tak obelżywie. Wypadałoby w tym miejscu zacytować samego Keynesa, bo inaczej jest to poziom internetowej plotki.

Czasem bywa gorzej. Ciekawostka o tym, jak nędznie Marks zarabiał swoim pisaniem, to tylko niechlujstwo Iszkowskiego przy przepisywaniu z cudzej książki.

Na początku 1851 roku Charles Dana, entuzjasta myśli Fouriera i redaktor postępowej (co przejawiało się przede wszystkim sprzeciwem wobec niewolnictwa) "New-York Daily Tribune", zaproponował mu, żeby został jej europejskim korespondentem. [...] Jak relacjonuje Tristram Hunt, "New-York Daily Tribune" miała ponad 200 tysięcy czytelników, ale honoraria wynosiły zaledwie dwa dolary za artykuł (około 80 euro w dzisiejszym pieniądzu) (Iszkowski, 245-246; wyróżnienie moje). W rzeczywistości Hunt (z którego Iszkowski przepisuje znacznie obficiej, niżby na to wskazywały cudzysłowy) podaje, iż honoraria wynosiły dwa funty i iż była to atrakcyjna (impressive) zapłata. Oczywiście również te "80 euro w dzisiejszym pieniądzu" to nieporozumienie [4].

A czasem bywa jeszcze gorzej. Bo i ciekawostka do niczego, i jej związek z Marksem żaden. Zaczyna się od rozważań o charyzmie:

Podobnie jak piękno, które - według aforyzmu ukutego przez młodszą o pokolenie od Marksa irlandzką pisarkę - skrywa się w oku patrzącego, charyzmę można uznać za konstrukt społeczny, cechę, którą otoczenie dyskretnie i z reguły powoli nadaje jednostce (Iszkowski, s. 339-340). I tu następuje przypis, ale bynajmniej nie do jakichś rozważań Marksa o konstruktach społecznych, ale do irlandzkiej pisarki: "Beauty is in the eye of the beholder. Margaret Wolfe Hungerford, Molly Bawn, Tauchnitz, Leipzig 1878" (Iszkowski, s. 478; przypis 394).

Cóż, przyjemny aforyzm, który - wybaczcie, iż znowu powtórzę frazę z Trans-Atlantyku - nic, tylko z rodzenkowem sosem podać. Ale z tem bida, iż już przeszło dwieście lat wcześniej biskup Joseph Hall, coś podobnego napisał w jednej z Medytacyj swoich. No i cała ciekawostkowa erudycja w tym momencie idzie się przejść [5].

Zresztą, jako człowiek gołębiego serca, choćby o te kulawe ciekawostki nie miałbym pretensji, gdyby Iszkowski napisał swobodny esej pod tytułem Karol Marks na tle epoki i co ja sobie o nim myślę. Rzecz jednak w tym, iż jego książka udaje poważną pracę opartą na źródłach: bibliografia liczy ponad sześćdziesiąt pozycji, a przypisów jest prawie pięćset. Toteż osoby nazbyt ufne mogą się nabrać na te pozory erudycji i uwierzyć, iż oto dostają rzetelną porcję wiedzy.

Tylko najbardziej spostrzegawczy i wykształceni dostrzegą, iż samego Marksa jest w tej bibliografii tyle, co kot napłakał, raptem dwie pozycje. W tym jedna opisana jako: "Marks Karol, Engels Fryderyk, Manifest komunistyczny, przeł. nieznany autor, Studenckie Koło Filozofii Marksistowskiej (Uniwersytet Warszawski), Warszawa 2007 (Iszkowski, s. 461)". Tyle iż takiego druku nie odnotowuje katalog Biblioteki Narodowej, gdyż jest to w rzeczywistości amatorski plik PDF, który można sobie ściągnąć z internetu.

Również w internecie znalazł Iszkowski stary dziewiętnastowieczny przekład znanej pracy Marksa Osiemnasty brumaire'a Ludwika Bonaparte. Łatwo dostępnej w nowym przekładzie w wielu osobnych i zbiorowych wydaniach, ale najwyraźniej nie chciało mu się iść do biblioteki, więc za Wikiźródłami cytuje tę pracę w wersji Ośmnasty brumaire'a. Taki kaprysik.

Ba, do biblioteki aż tak bardzo nie chciało mu się iść, iż wolał sam na nowo przetłumaczyć ponad połowę pewnego listu Engelsa (Iszkowski, s. 391-392). Tyle iż przekładał ów napisany po niemiecku list z angielskiego przekładu znalezionego w internecie. Takich kwiatków typu przekład z przekładu jest tam zresztą znacznie więcej, ale nie będę was nudził.

Czasem zaś bywa i tak, iż Iszkowski choćby nie wie, co przekłada:

W jednym z ostatnich akapitów eseju Działanie polityczne a robotnicy (wydano go dopiero w roku 1950 w - o ironio! - tomie Marksizm, wolność i państwo) Bakunin optymistycznie afirmował program Międzynarodówki, równocześnie delikatnie polemizując z Marksową koncepcją tymczasowej dyktatury [dalej następuje kolejny przekład z przekładu] (Iszkowski, s. 330). Tyle iż Bakunin nigdy nie napisał eseju Działanie polityczne a robotnicy, a tom Marksizm, wolność i państwo (Iszkowski oczywiście też znalazł ten tom w internecie) to nadzwyczaj swobodna kompilacja rozmaitych prac Bakunina, pociachanych i potem posklejanych na nowo zgodnie z cudzą wizją [6].

Ale to wszystko drobiazgi. Główny problem z tą książką polega na tym, iż Marks Iszkowskiego to Marks wprost żenująco niedoczytany, jako żywo przypominający Marksa z amatorskich fantazji Krzysztofa Karonia [7]. Od kogoś, kto na trzeciej stronie okładki zostaje przedstawiony jako historyk idei i jeden z założycieli "Krytyki Politycznej", oczekiwałbym jednak znacznie więcej.

A tu tymczasem okazuje się, iż Iszkowski, całkiem jak Karoń, nie zna choćby paryskich Rękopisów ekonomiczno-filozoficznych z 1844 roku, i potem zmyśla, iż Marks:

zapewne dopiero w Londynie [czyli najwcześniej w roku 1849] przeczytał prace Smitha, który na słynnym przykładzie manufaktury szpilek ukazał najważniejsze znaczenie specjalizacji pracy dla tworzenia bogactwa (Iszkowski, s. 291). Po czym w przypisie do tego zdania powtarza tę fantazję raz jeszcze: Księgi I-III Bogactwa narodów [Smitha] wydano po niemiecku już w roku 1776, a więc tym samym, co angielski oryginał. Tom drugi z księgami IV-V ukazał się dwa lata później. Książka nie wzbudziła jednak zainteresowania i należy wątpić, by Marks znał ją, pisząc [w roku 1846] Ideologię niemiecką (Iszkowski, s. 291). W rzeczywistości w Rękopisach Smith jest przywoływany wielokrotnie, jak również wielokrotnie cytowane jest Bogactwo narodów, które Marks czytał wtedy we francuskim przekładzie.

Taki niedoczytany Marks staje się potem dla leniwego kamerdynera zagadkowy i kapryśny. Na przykład antyreligijny rys w marksizmie Iszkowski przedstawia jako coś niemal przypadkowego i niekoniecznego, a choćby fatalnie antyskutecznego:

[Marks] zaś postanowił odciąć komunistyczną doktrynę od jej chrześcijańskich korzeni. Zerwanie to z trzech przynajmniej powodów bardziej utrudniło, niż ułatwiło, nadejście upragnionej rewolucji. Po pierwsze, osłabiło zapał części dotychczasowych wyznawców równościowej idei, którzy stanęli wobec konieczności wyboru między wiarą a ostentacyjnie teraz ateistyczną doktryną. Po drugie, spowolniło pozyskiwanie nowych zwolenników, bo o ile Weitling [wyobrażający sobie komunizm jako prawdziwe chrześcijaństwo] mógł im po prostu powiedzieć, iż "tak mówi Pismo", o tyle Marks musiał wygłosić wykład o domniemanych prawach rządzących rozwojem ludzkości i wytłumaczyć szereg niejasnych terminów. Wreszcie po trzecie, uczyniło kościoły - na równi katolicki, protestanckie i prawosławne - wrogami komunizmu (Iszkowski, s. 139). Wynikałoby z tego, iż Marks równie dobrze mógł (a może choćby powinien) postanowić inaczej, a odciął się, bo napędzały go "osobiste poglądy i akademickie doświadczenia", czyli snobizm ówczesnych intelektualistów na bycie ateistą. Choć gdyby miał lepszy zmysł polityczny, mógłby być sobie dalej ateistą prywatnie, bez niepotrzebnego wpychania ateizmu do głoszonej doktryny.

W rzeczywistości wynika z tego jedynie, iż Iszkowski nie zrozumiał o co chodzi w pojęciu alienacji, choć należy ono do podstawowych pojęć marksizmu. Całe bogactwo tego pojęcia zredukowało mu się do "alienacji pracy", i to w jej najwcześniejszym sformułowaniu z Rękopisów, rzekomo będącym "wynikiem introspekcji" (Iszkowski, s. 254). Gdyby jednak Rękopisy przeczytał, wiedziałby, iż dla Marksa wzorcowym modelem alienacji, pod który nieco stylizował swoje wczesne analizy ekonomiczne, była właśnie alienacja religijna. To z tego modelu - przejętego od Ludwiga Feuerbacha i Brunona Bauera - wypączkowała alienacja pracy i alienacja pieniądza, a także alienacja polityczna. To, co Iszkowski uznaje za "antyreligijną szarżę" u Marksa, naprawdę jest w marksizmie kamieniem węgielnym.

Gdyby zaś przeczytał przynajmniej pierwszy tom Kapitału, albo choćby tylko rozdział o fetyszyzmie towarowym, z którego zacytował jeden niewielki akapicik (Iszkowski, s. 266-267), może zauważyłby, iż mimo zmiany terminologii, mówi się tam właśnie o alienacji i iż - jak pisze Marks - dla znalezienia najporęczniejszej analogii dla przedstawienia tego zjawiska "trzeba się przenieść w mgławice świata religii" [8]. W Kapitale wprawdzie te mgławice nie są już problemem, ale w porządku badania właśnie od nich wszystko się zaczęło.

To oczywiście prawda, iż czytanie Marksa jest trudne, żmudne i nudne. Ale akurat żyjemy w szczęśliwych czasach, gdy nie ma obowiązku pisania o Marksie. Czemu z tego nie skorzystać?

Natomiast pisanie bez uprzedniego przeczytania wydaje mi się już nazbyt postmodernistyczną ekstrawagancją [9].

[1] Georg Wilhelm Friedrich Hegel, Wykłady z filozofii dziejów, tom I, w przekładzie Janusza Grabowskiego i Adama Landmana, wstępem poprzedził Tadeusz Kroński, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa 1958, s. 47-49.

[2] Krzysztof Iszkowski, Idol. Życie doczesne i pośmiertne Karola Marksa, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2025. Dalej cytuję jako Iszkowski.

[3] "Tylko najbardziej spostrzegawczy i wykształceni dostrzegają różnicę między przymiotnikami «marksistowski» (ang. Marxist, związany ze stworzoną przez Marksa i Engelsa rewolucyjną ideologią) a «marksowski» (ang. Marxian, zainspirowany, chociażby luźno, prowadzonymi przez Marksa analizami ekonomicznymi)" (Iszkowski, s. 458).

W rzeczywistości oba te terminy są wieloznaczne i wymagają dopowiedzeń. Można być marksistą rewizjonistą (Marxist revisionist) i marksowskim ortodoksem (orthodox Marxian).

[4] "In early 1851, Charles Dana, a former Fourierist and now managing director of the progressive, antislavery New York Daily Tribune, asked Marx to contribute articles to the paper on English and European affairs. [...] The pay - at £2 per article - was impressive and the newspaper had over 200,000 U.S. readers" (Tristram Hunt, Marx's General. The Revolutionary Life of Friedrich Engels, Henry Holt and Company, Nowy Jork 2009, s. 196).

Nb. od 13 lat istnieje już łatwo dostępny polski przekład tej książki (Fryderyk Engels. Komunista we fraku, przełożył Maciej Antosiewicz, Świat Książki, Warszawa 2012), ale o tym czytelnik Iszkowskiego się nie dowie.

Pewnie chcielibyście też wiedzieć, jaka była wartość tych dwóch funtów w połowie XIX wieku w Londynie. Z tym zawsze jest problem, bo od tamtego czasu radykalnie zmienił się styl życia i struktura społeczna. Inne są potrzeby, inne proporcje w podstawowych wydatkach, inne kryteria oceny jakości życia etc. Toteż posłużenie się internetowym kalkulatorem (jak zrobił Iszkowski przeliczając dwa dolary z roku 1850 na dzisiejsze euro) ma niewielki sens.

Na przykład robotnicy, w których Marks pokładał tak wielkie nadzieje, zarabiali wtedy zwykle jakieś 50 funtów rocznie. Zatem dwa funty to były dla nich dwa tygodnie pracy (dwanaście dni po kilkanaście godzin dziennie). Podobnie zarabiali niżsi kanceliści. Z kolei robotnicy rolni, praktykanci i sprzedawcy nierzadko połowę tego (czyli kilka ponad dwa funty na miesiąc). Hunt słusznie więc podkreśla, iż dwa funty za artykuł to impressive pay.

[5] Erudycja już i bez tego była wątpliwa, bo trudno odgadnąć, czemu Iszkowski w wypadku irlandzkiej pisarki powołuje się na niemiecki przedruk, w dodatku bez podania numeru tomu i strony. Poza tym gdyby do tego przedruku zajrzał, przekonałby się, iż w powieści Hungerford powiedzenie to przytaczane jest w trakcie salonowej rozmowy jako dobrze znane.

"«And I have heard she is beautiful - is she?»

«Beauty is in the eye of the beholder,» quotes Marcia in a low tone" (Margaret Wolfe Hungerford, Molly Bawn, Bernhard Tauchnitz, Lipsk 1878, tom I, s. 206).

Musiało być znane, skoro kilka lat wcześniej w anonimowym utworze Ye Wild Boar of Clyffe Wood wydrukowanym w "The Yorkshire Magazine" pod nadtytułem The Yorkshire Legend (ale może tylko stylizowanym na dawną legendę) zostało ujęte w cudzysłów: "and men say / That «beauty's in the eye of the beholder»" ("The Yorkshire Magazine" 1872, czerwiec, tom I, nr 10, s. 349; ciągła numeracja stron w ramach tomu).

Natomiast biskup Hall coś podobnego napisał w swoich Occasionall Meditations: "That which is beauty to one, is deformity to another [...]. Outward beauty is more in the eye of the beholder, then in the face that is seene" (Ios. Exon [Joseph Hall], Occasionall meditations, Nath[aniel] Butter, Londyn 1630, s. 94; zachowałem pisownię).

[6] Wizjonerem i kompilatorem był tłumacz i redaktor tej książki, Kenneth Joseph Kenafick. To, co przetłumaczył Iszkowski, to w rzeczywistości fragment mający być w zamierzeniu Bakunina kontynuacją pracy L'empire knouto-germanique et la révolution sociale, napisany pod koniec roku 1872, ale ogłoszony dopiero pośmiertnie w 1910 roku w czwartym tomie Œuvres.

A dla koneserów oryginał:

"La passion instinctive des masses pour l’égalité économique est si grande que, si elles pouvaient espérer la recevoir des mains du despotisme, elles se seraient indubitablement et sans beaucoup de réflexion, comme elles l’ont fait souvent, livrées au despotisme. Heureusement, l’expérience historique a servi de quelque chose męme aux masses. Aujourd’hui elles commencent partout à comprendre qu’aucun despotisme n’a et ne peut avoir ni la volonté ni le pouvoir de la leur donner. Le programme de l’Internationale est très heureusement explicite sous ce rapport: L’émancipation des travailleurs ne peut ętre que l’œuvre des travailleurs eux-męmes" (Michel Bakounine, Fragment formant une suite de l'Empire knouto-germanique, [w:] Idem, Œuvres, tom IV, redakcja James Guillaume, P.-V. Stock, Paryż 1910, s. 415-416; wyróżnienie za orginałem).

[7] Kto chciałby o tych fantazjach wiedzieć więcej, niech przeczyta w OSOBACH: "Krzysztof Karoń demaskuje marksizm albo upadek etosu pracy" oraz "Krzysztof Karoń dalej bałamuci, czyzli Uzupełnienia".

Nb. obaj - zarówno Karoń, jak Iszkowski - nie czytali także Hegla. Wprawdzie Iszkowski bezpardonowo rozprawia się z Heglem, ale zna go wyłącznie z drugiej ręki: z komentarzy Bertranda Russella i Shlomo Avineriego. W czytaniu takich komentarzy nie ma nic zdrożnego - tyle iż to jednak nie jest Hegel. A bez znajomości Hegla trudno pisać o Marksie ze zrozumieniem. To trochę tak, jakby pisać o świętym Pawle bez przeczytania Starego Testamentu.

[8] Karol Marks, Kapitał. Krytyka ekonomii politycznej, tom I: Proces wytwarzania kapitału, [w:] Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, tom 23, Książka i Wiedza, Warszawa 1968 s. 83.

Nb. choćby ten malutki akapicik z rozdziału o fetyszyzmie towarowym Iszkowski zacytował wyłącznie po to, by się z Marksa nabijać:

"Niektóre fragmenty są wręcz komiczne - choć niewątpliwie szczere, jeżeli chodzi o stopień desperacji autora skonfrontowanego z narzuconą sobie tematyką, której analiza miała doprowadzić do z góry upatrzonych wniosków" (Iszkowski, s. 266).

Nie spodziewajcie się jednak, iż po tej zapowiedzi nastąpi jakiekolwiek objaśnienie, co tam konkretnie jest komicznego i na czym polegała desperacja Marksa. Cytat się kończy i następne odautorskie zdanie wygląda tak:

"Jak na ironię, w tym samym czasie, kiedy Marks trudził się nad przepisaniem Kapitału, inżynierowie i domorośli wynalazcy od Danii i Tyrolu po Wisconsin przeżywali podobne męczarnie z prototypami maszyn do pisania" (Iszkowski, s. 267).

Element komiczny więc ostatecznie jest, ale nie tam, gdzie zapowiadał autor.

[9] Oscarowi Wilde'owi przypisuje się wprawdzie powiedzenie: "Nigdy nie czytam książki, o której mam napisać. Tak łatwo się zasugerować". Żeby jednak było zabawniej, nie ma go u Wilde'a, więc ten, kto mu je pierwszy przypisał, najwidoczniej zrobił to bez czytania jego książek. Powiedzenie to jako powiedzenie Wilde'a wybrał choćby na motto swojej książki Pierre Bayard, ale ponieważ jego książka traktuje o tym, jak rozmawiać o książkach, których się nie czytało, motto wzięte rzekomo z Wilde'a (którego się nie czytało) tam akurat wydaje mi się na miejscu.

W rzeczywistości powiedzenie to było znane zanim jeszcze Wilde przyszedł na świat i wtedy krążyło w anegdotach jako powiedzenie Sydneya Smitha. Niegdyś znanego satyryka i pisarza, jednego z założycieli wpływowej "Edinburgh Review", ale dziś nie jest wstydem, jeżeli po raz pierwszy o nim usłyszeliście właśnie teraz.

A dla koneserów najstarsza, jaką udało mi się znaleźć, wersja tej anegdoty z pewnego humorystycznego zbiorku. Oczywiście potwierdza ona jedynie wczesne istnienie samej anegdoty, nie zaś to, iż Sydney Smith naprawdę tak powiedział.

"In the palmy days of the «Edinburgh Review,» Sydney Smith happened to call on a colleague, whom he found, to his surprise, actually reading a book for the purpose of reviewing it. Having expressed his astonishment in the strongest terms, his friend inquired how he managed when performing the critical office? «Oh!» said Sidney, «I never read a book before reviewing it; it prejudices a man so»" (The Jo: Miller for Rail and River, William S. Orr & Company, Londyn 1848, s. 13; wyróżnienie i niekonsekwentna pisownia za oryginałem).

Idź do oryginalnego materiału