Zdjęcie: Piotr Zając / East News
Krystyna Miłobędzka z jednej strony onieśmiela starannym doborem słów, z drugiej ośmiela – zostawia dla czytelnika puste miejsca. Czytając, wchodzi się w przestrzeń, którą otwierają słowa.
Zmarła Krystyna Miłobędzka, jedna z największych polskich poetek. Miała 92 lata. „Jestem do znikania” – napisała w jednym z wierszy i znikała przez ostatnie lata. Ale jej poezja cały czas żyła – wspaniale, iż w 2020 r. ukazał się obszerny wybór jej wierszy „jest/jestem” (Wydawnictwo Wolno). Hania Rani nagrała płytę z Miłobędzką „Ciebie ode mnie”, podobnie jak wcześniej Wacław Zimpel („Tyle tego ty”). Jej wiersze żyją też w poezji młodszych poetek i poetów, dla których jest bardzo ważnym punktem odniesienia. Mimo świadomego znikania Miłobędzkiej jej poezja jest i będzie wielka. Należy do tych poetów, którym polszczyzna zawdzięcza najwięcej.
Od początku status poetycki Miłobędzkiej był dość niepewny, była jednocześnie obecna i nieobecna, znana, ale nie za bardzo. Publikowała tomy wierszy bardzo rzadko i pozostawała przez lata na marginesie życia literackiego, aż do lat 90. Wtedy nagle jej poezja wyszła z cienia, młodzi zobaczyli w niej patronkę nowej poezji, zaczęto pisać o niej, zasłużenie, „królowa Krystyna”. Wybór „jest/jestem” pokazuje, iż poszczególne jej wiersze tworzą jeden tekst.
Widzimy też drogę twórczą, w której dużą rolę odgrywało wykreślanie i kondensacja. Od wielu słów do minimum. Od rozbudowanych opisów rzeczywistości aż po wiersze złożone z jednego ledwie dystychu. W późnych wierszach nie było już obrazów, rzeczy; zostawała tylko szybkość. Zostawał bieg, migotanie wirujących obrazów.
Czytaj też: Sprawiedliwość?