Krazy House – recenzja filmu. Bezdyskusyjna błazenada

popkulturowcy.pl 1 dzień temu

Krazy House kusi widza przede wszystkim oryginalnością. W zalewie filmów inspirowanych latami 80. otrzymaliśmy w końcu coś bazującego na innej epoce. Krazy House parodiuje familijne sitcomy lat 90. pokroju Pełnej chaty (do której oczywiście nawiązuje tytuł) czy Pana Złotej Rączki. Scenografia zaś jest niemal 1:1 repliką domu ze Świata według Bundych. Reżyserzy Steffen Haars i Flip Van der Kuil pozostali choćby wierni retro formatowi obrazu 4:3. Wymienione zabiegi są oczywiście zaletą filmu i zachętą do oglądania.

Głównymi bohaterami Krazy House jest rodzina Christianów. Wybór nazwiska jest tu nieprzypadkowy, ponieważ są bardzo religijni – a przynajmniej ojciec, Bernie (znany z Wysypu żywych trupów Nick Frost). Od razu widać, iż dewocja jest tu wyśmiewana – już w pierwszej scenie nasza rodzinka pojawia się w swetrach z Jezuskami, które Bernie sam wydziergał. Dom Christianów również jest przepełniony symbolami religijnymi, a w późniejszej części filmu pojawia się choćby motyw ukrzyżowania.

Krazy House właściwie nie boi się kpić ze wszystkiego i wszystkich. Na celowniku są tu m.in. zakonnice, narkomani, czy nastoletnia ciąża. Po części jest to plusem filmu, ale jednak momentami twórcy zbytnio starali się szokować. Niektóre sceny po prostu budzą niesmak, aż chce się zaśpiewać “i po co, po co nam to było?”. Wadą produkcji jest również to, iż pomimo całej tej satyryczności i mnogości zdarzeń momentami jest zwyczajnie nudna. Może nie odczuje tego początkujący fan horrorów, ale o ile ktoś delektuje się gatunkiem już od wielu lat i widział (prawie) wszystko, na bank kilka razy ziewnie.

Plusem z pewnością jest aktorstwo. Wszyscy aktorzy spisali się fenomenalnie – nie tylko weterani rzemiosła, czyli Nick Frost i Alicia Silverstone. Popis dali również antagoniści oraz “dzieci” – Sarah i Adam, czyli Gaite Jansen i Walt Klink. Nikt ani przez moment nie wychodzi z roli i mamy wrażenie, jak gdybyśmy naprawdę oglądali potyczki rosyjskich opryszków ze sztampową amerykańską familią.

Pod względem grozy Krazy House niestety zawodzi. Mamy tu zabieg stosowany od lat w japońskiej animacji – na początku jest cukierkowo, a stopniowo robi się coraz mroczniej. Owszem, krew leje się strumieniami, no ale wiecie – to już było. Dość innowacyjna była scena z dzieckiem i ogniem – był to jedyny moment, w którym zaśmiałam się na głos. Myślę jednak, iż takich momentów może znaleźć się więcej, gdy film ogląda się w towarzystwie.

Krazy House można polecić na lekki seans na Halloween, koniecznie w większej grupie. Nie będzie to jednak film, który wejdzie do panteonu klasyki horrorów. Twórców można pochwalić za chwytliwą piosenkę tytułową oraz oryginalny zamysł, ale niestety sam pomysł nie zabierze filmu zbyt daleko.

Źródło grafiki: The Hollywood Reporter

Idź do oryginalnego materiału