Ogłoszenie duszpasterskie: 1 lutego będzie okazja, żeby mnie zobaczyć i posłuchać w mojej ulubionej roli jako didżeja.
Wolałbym wtedy nie podpisywać książek, bo z moich skromnych doświadczeń wynika, iż te parę minut między piosenkami to akurat w sam raz żeby przygotować następną płytę. Może da się wymyślić jakąś formułę typu „zostawić na barze”.
Mile widziani są goście o gorących sercach i pojemnych portfelach, impreza ma bowiem charakter fundraisingowy. Organizuje ją moja szkoła dla zaprzyjaźnionej szkoły spod Lwowa (grafikę przygotowała Przemiła Pani od Biologii).
Jak wiecie z wcześniejszych dyskusji, filozoficznie odrzucam koncepcję Efektywnego Altruizmu. Ukraina prawdopodobnie potrzebuje teraz bardziej innych form pomocy – ale tej też, a to są moi przyjaciele, więc.
Na imprezie będzie można wrzucić banknocik do słoiczka („co łaska”), można też zdalnie wpłacić na zrzutkę. Hojni Darczyńcy zyskają prawo grymaszenia na muzykę.
Co będę puszczać, blogobywalcy już mniej więcej wiedzą. Złota era disco z dekad 70./80./90., a więc mniej więcej od Bee Gees do Fatboy Slima.
Mam fetysz na punkcie oryginalnych winyli (pierwszych tłoczeń itd.), więc niestety moje płyty czasem trochę trzeszczą. To nieprofesjonalne, ale ja cały nie jestem profesjonalny.
Nie robię też beatmatchingu, bo raz iż nie umiem (tzn. umiem tak jak grać w szachy, wiem która wajcha jest od czego), a poza tym w Polsce nikt go nie robił te 40 lat temu. Oczywiście nie wiem co było „u Maksyma w Gdyni” (ktoś sypnie wspomnieniami?) – tam gdzie byłem, tam muzyka wręcz leciała z kaset.
Z kolei pokolenie moich rodziców bawiło się przy pocztówkach dźwiękowych (!). Mam w swoim zbiorze jedną, z tematem z serialu „Sandokan”. Brzmi oczywiście okropnie (ale nie trzeszczy, po prostu to jest kiepski nośnik), ale ten klimat!
Bawię się nie tyle w didżeja, co kosplejuję ulepszoną wersję swojej młodości. W rzeczywistości sama moja kolekcja winyli byłaby warta tak absurdalną fortunę przed 1989, iż nikt by jej nie woził po dyskotekach. Raczej by z tego robiono mikstejpy. Ale znów, może ktoś ma jakieś wspomnienia? Nie wiem czy temat dyskotek w PRL już ktoś potraktował książką? (hm, może to pomysł na bestseler?)
Moja obsesja kospleju sprawia, iż kiedy nagłaśniam domówkę, chcę żeby wszystko było vintage’owe (oczywiście z wyjątkiem współczesnych igieł): decki, mikser, wzmacniacz i głośniki, wszystko mam z zeszłego stulecia. Rzecz jasna w klubie się tak nie da (ale wezmę swoje decki, kupione za nagrodę Juliusz).
Kiedy nie larpować i kosplejować, jak w karnawale? Zapraszam więc wszystkich, żeby wyobraźnią przenieść się do czasów, gdy na densflorach królowali Boney M i Franek Kimono.
A w zupełnie innym klimacie – 22 lutego o 18:00 będę mówić o Paulu Baranie w Muzeum Żydów Białegostoku i Regionu w Białymstoku, Icchoka Malmeda 6.