KOSMICZNA REBELIA. Science fiction jak nieznana siostra „Battlestar Galactica”

film.org.pl 1 tydzień temu

Kosmiczna rebelia (Space Mutiny) Davida Wintersa i Neala Sundstroma to pełnometrażowa produkcja skierowana głównie do fanów Babilon 5 oraz Battlestar Galactica, chociaż estetycznie nosząca na sobie znamię tańszych obrazów science fiction z lat 80. Film został wyprodukowany przez mało znane (nawet niszowo) Action International Pictures (AIP), założone przez Wintersa oraz Davida A. Piora, reżysera kultowego dzisiaj w kręgach miłośników kina akcji Żywego celu (Deadly Prey). Kosmiczna rebelia takiego statusu nie zyskała, ale bardzo mocno korzysta z doświadczeń Battlestar Galactica, co jej fanom z pewnością rozpali emocje, bo robi to tak, iż nie można się oderwać od ekranu. W roli głównej wystąpił Reb Brown. Może już nikt tego nie pamięta, ale pod koniec lat 70. zagrał on Kapitana Amerykę w dwóch produkcjach zrobionych przez Universal TV. Warto je sobie przypomnieć, żeby przekonać się, jak zmieniła się postać Steve’a Rogersa na przestrzeni tych prawie 50 lat historii kina.

Dla spostrzegawczych widzów Reb Brown zagrał w Kosmicznej rebelii w podobnym stylu, co niegdyś w Kapitanie Ameryce. Niczego więcej produkcja nie potrzebowała, bo ma prostą fabułę z bardzo czytelnymi postaciami. Fani kultowych science fiction prawdopodobnie od razu spostrzegą jeszcze jedną rzecz. Efekty specjalne, modele statków, strzały z laserów, ujęcia broni itp. są całkiem podobne do Battlestar Galactica. A adekwatnie te same. Jak to się mogło zdarzyć? Fabuła produkcji jest prosta. Gdzieś w przestrzeni kosmicznej leci sobie wielki statek matka, ewentualnie można go nazwać stacją kolonizacyjną lub sztuczną, tymczasową planetą. Rodzą się na niej i umierają pokolenia ludzi, nigdy nie poznawszy, jak to jest chodzić po prawdziwej ziemi z naturalną grawitacją. W pewnym sensie ludzki gatunek w ten sposób traci swoją tożsamość. Staje się rodzajem skazanym na wieczną tułaczkę, kosmicznym bezdomnym. Naturalne więc jest, iż któreś pokolenie się zbuntuje i zechce się wreszcie gdzieś osiedlić. Tak więc międzypokoleniowy statek Słońce Południa okazuje się więzieniem, z którego ucieczką może być tylko bunt. Problem w tym, iż projektant buntu wcale nie wznieca go ze szlachetnych, desperackich pobudek. Kagan chce się osiedlić w systemie planetarnym zasiedlonym przez piratów, gdyż tak mu jest wygodnie. Będzie dyktatorem na jednej z planet, a ludzie ze statku-matki wcale nie zyskają upragnionego, wolnego świata, ale kolejne więzienie. Na jego drodze staje pilot Dave Ryder, który uważa, iż jest zdolny ochronić populację wygnańców, sam jeden. Bardzo heroiczne i na tym heroizmie oparta jest cała akcja.

A będzie się w niej naprawdę dużo działo. Statek pokoleniowy zostanie zaatakowany przez małe i zwinne statki piratów. Widzowie będą świadkami bitew wewnątrz ogromnego kompleksu mieszkalnego statku, których elementem będą wyścigi elektrycznych minisamochodów. Zobaczycie choćby trochę magicznych rytuałów oraz szalenie kolorowe kostiumy. Będzie scena miłości, chociaż nie do końca rozbierana. Główny bohater załatwi wszystkich wrogów na swojej drodze, nosząc na sobie biały podkoszulek na ramiączkach, który pozostanie przez większą część walk idealnie czysty. Wystrzały z laserów będą powodowały mnóstwo dymu, a spadające ze stropu malowane na srebrno belki to albo balsa, albo styropian lub plastik. Będzie też gest Kozakiewicza, a w finale główny antagonista przebije widzów spojrzeniem, sugerując, iż to jeszcze nie koniec. Zwycięży oczywiście miłość i wolność. Piraci zostaną pokonani, a bohater wygra nie tyle politycznie, ile emocjonalnie, gdyż znajdzie choćby miłość. Czego więc chcieć więcej od filmu science fiction, który wcale nie ma ambicji, żeby być wielką opowieścią zarabiającą krocie?

Może chodziło o to nawiązanie do Battlestar Galactica, żeby widzom przypomnieć pod koniec lat 80. Jak kultowy był to serial? Jak dla mnie się udało. Taki fanserwis jest jak najbardziej z klasą. Jak na koniec lat 80. jednak dzisiaj nie wygląda już tak dobrze. Film jest dostępny w sieci w wersji oryginalnej. Dialogi nie sprawią wam trudności, bo większość akcji bazuje na strzelaninach, pościgach itp. Nie ma znaczenia, iż strzały z laserów mijają przeciwników, podobnie jak i ciosy głównego protagonisty. Na to się w takich filmach nie zwraca uwagi. Chodzi o klimat. Tę bajkowość science fiction kręconego w latach 80. Widz powinien dać się porwać takiemu światu i nie pytać, co jest w nim fantastyczne, a co naukowe. Kosmos w takich filmach jest bardzo głośny. Wielkie statki podróżują po jego zakamarkach, zupełnie nie zważając na to, czy ich konstrukcje są możliwe do zbudowania, a bohaterowie obserwują inne planety na ekranach przypominających niegdysiejsze monitory CRT, i to choćby nie te spłaszczane.

To wszystko znajdziecie w Kosmicznej rebelii. Każda rzecz ma tu swoje miejsce. Nie wychodzi poza schemat choćby małym palcem, ale wciąż bawi. Przypomina, iż miłość do fantastyki jest miłością przede wszystkim do wyobraźni, a nie nauki.

Idź do oryginalnego materiału