Kupuj i posiadaj, ale nie kontestuj status quo – to mogłoby być mottem współczesności. Trudno o autorytet, który z jednej strony jest dostrzegany przez masy, a z drugiej nie próbuje nam czegoś sprzedać. Na szczęście pozostało Taco Hemingway.
Przykład rapera z Warszawy udowadnia, iż dobrze prosperujący artysta nie musi chodzić na smyczy sponsorów. Co więcej, w szeroko rozumianym głównym nurcie jego głos to głos kontrkultury. Trudny do zignorowania, bo potrafi słuchać go sześćdziesięciotysięczny tłum. Z Instagrama Taco nie dowiem się, co zjadł na śniadanie, ani nie wyśpiewa mi on, z czego składa się kanapka do kupienia w zielonym płazie. W odróżnieniu od wąsatego kolegi nie podpowie nam też, w którym banku otworzyć lokatę czy gdzie wykupić abonament na telefon.
Wywiadów udziela jak na lekarstwo – oparł się choćby słynnej kanapie Wojewódzkiego. Nie boi się w swoim utworze (Polskie Tango) zbesztać pocztu rządów, które dekorowały nam kraj. Nie buduje własnego pomnika na podstawie mitu od pucybuta do milionera. Wyraża się przez swoją działalność artystyczną, udostępnioną do pobrania za darmo w Internecie.
To wszystko sprawia, iż Taco Hemingway jest spadkobiercą zrodzonej za oceanem kontrkultury.

Historyczny krajobraz kontrkultury
Architektami ruchu kontrkulturowego w latach 60. i 70. było pokolenie powojennego wyżu demograficznego – zwykle młodzież studencka z klasy średniej lub wyższej, która dorastała i wchodziła w dorosłość w okresie tzw. złotej ery kapitalizmu w USA. To właśnie oni weszli w konflikt z generacją swoich rodziców, dokonując profanacji wszystkich wcześniej niekwestionowanych świętości. Zauważyli, iż dobrobyt, w którym wzrastali, nie jest rozłożony równomiernie w społeczeństwie – mniejszościom i kobietom odmawia się prawa głosu i reprezentacji. Wówczas narodziły się ruchy emancypacyjne czarnoskórych Amerykanów, kobiet i osób nieheteronormatywnych.
Boomerzy pokazywali środkowy palec establishmentowi politycznemu – między innymi rozwścieczeni posyłaniem ich rówieśników na wojnę do Wietnamu, aby ginęli z dala od domów. Trzeba pamiętać, iż Demokraci i Republikanie wówczas bardziej przypominali bliźniaki dwujajowe niż – jak ma to miejsce w tej chwili – dwa wrogie plemiona.
Kością niezgody było wzajemne niezrozumienie dzieci i ich rodziców. Ci drudzy doświadczyli wielkiego kryzysu ekonomicznego (1929–1933) oraz wojny. W czasie hossy, jako beneficjenci lepszych czasów, skupili się na gromadzeniu dóbr i zabezpieczeniu własnej pozycji społecznej. Kierowały nimi obyczaje wyniesione z ery wiktoriańskiej. Z kolei ich potomstwo, otoczone dobrobytem, wolało poszukiwać głębszego sensu niż gromadzić pieniądze. Wychwalało nonkonformizm i burzenie starego porządku.
Oczywiście istniała również druga strona tego medalu. Często uwiedziona rewolucyjnymi hasłami młodzież uciekała z domów i wpadała w sidła psychopatycznych guru, czego skrajnym przykładem była „rodzina” Charlesa Mansona. Propagowanie eksperymentów z używkami i ich afirmacja doprowadzały do wielu osobistych tragedii. Natomiast slogan „wolnej miłości” stanowił listek figowy dla starego, męskiego seksizmu. Wszystko to dogasało w cieniu prezydentury Ronalda Reagana, podczas której prywatne biuro w szklanym wieżowcu na Wall Street stało się marzeniem młodych rekinów biznesu – tych samych, którzy jeszcze wczoraj nosili pacyfki.
Dziedzictwem pozostawionym po kontrkulturze lat 60. i 70., zdaniem badaczki Theresay Richardson z uniwersytetu Columbia, jest wprowadzenie teorii społecznej do badań i analiz historycznych. Większa akceptacja dla idei, iż grupy w zależności od usytuowania w hierarchii społecznej doświadczają różnych rzeczywistości, a ich potrzeby nie są zaspakajane. Kończąc ten fragment, posłużę się cytatem z autorki:
Kontrkultura i ruch młodzieżowy pojawiły się jako głos, który był echem tych, którzy zostali stłumieni.
W drodze na Jarmark
Już w pierwszej polskojęzycznej płycie Taco dostrzegamy sprzeciw wobec postrzegania ludzkiego istnienia przez pryzmat liczb. Autor w utworze Mięso przypomina słuchaczom, iż nie mają duszy i są tylko mięsem. Następnie w tej samej piosence jest proszony o podanie PESEL-u – całe jego istnienie zostaje sprowadzone do ciągu cyfr nadanych przy narodzinach. Natomiast w następnym albumie, Umowa o dzieło, w utworze Awizo, mamy kontynuację batalii z systemem, w którym nieodebrane wezwania do zapłaty sprowadzają na osobę mówiącą w tekście plagę urzędników. Uświadamia nas ona, iż zawiadomienia dotrą do nas choćby przez szparę w trumnie.
Również wczesna dyskografia artysty zdradza jego ambiwalentny stosunek do technologii. Zainfekowała ona według niego relacje międzyludzkie; z wielu tekstów Taco bije nostalgia za czasami, kiedy rozmówcy patrzyli sobie w oczy, a nie w świecące prostokąty.
Jednak skupmy się na trzech ostatnich albumach muzyka. Stanowią one ostrze wymierzone w obecny mainstream. Podważają królujące narracje wlewane w nas z ekranów, gdzie każdy posiadł receptę na udane życie.
Dyptyk opublikowany w 2020 roku – Jarmark i Europa – nie boi się tematów politycznych i społecznych. Pierwsza płyta skupia się na lokalnych bolączkach – od wiecznego, jałowego sporu podzielonej na pół sceny politycznej, po opowieść w Szczękościsku o dwóch miastach, gdzie dla sytej połowy narodu reszta to kelnerzy. Dla wcinających awokado wygrywów problemy i aspiracje tych drugich nie istnieją. Pomiędzy piosenkami przewija się Łańcuch – historia podzielona na trzy części, opowiadająca o wiecznej pętli nienawiści przelewanej z góry na dół drabiny społecznej i z powrotem.
Liberalizm oswaja pornografię i chętnie ją monetyzuje, czego dowodem jest portal OnlyFans oraz wieści o jego coraz lepszych wynikach finansowych. Golizna, a często też soft-porno w tekstach czy teledyskach, nie jest też obca rapowi. Taco w kawałku W.N.P. odwraca ten trend – zwraca uwagę, iż łatwym do uwiedzenia mózgom nastolatków dopaminowa bomba serwowana przez strony dla dorosłych wyrządza krzywdę. Wpaja fałszywy obraz stosunków damsko-męskich. Uczy mężczyzn toksycznych postaw wobec kobiet w sferze seksualnej.
Na szczególną uwagę zasługuje piosenka 1990s Utopia z gościnnym udziałem wokalistki o pseudonimie Kacha. W tym utworze wykonawcy wcielają się w młode małżeństwo, którego wyobraźnię modelują reklamy i kultura importowana z Zachodu. Cudze marzenia gwałtownie sprowadzają na parę tragedię. Bicie głową o szklany sufit w pracy i przydługie oczekiwanie na jej owoce prowadzą do frustracji. Stąd już krótka droga do autodestrukcji, przemocy domowej i samobójstwa. Życie jak z reklamy okazało się snem na jawie wyreżyserowanym przez Freddy’ego Kruegera.

Podróż przez stary kontynent
Europa to samochodowa podróż przez kontynent w oparach leków przeciwlękowych. Stanowi konfrontację ze światem, do którego nasz naród aspirował. Ze światem, który narzucił nam reguły bezwzględnej gry o sumie zerowej i kazał w nią grać. Zamieszkują go bogacze, biedni i zagubiona młodzież tonąca w narkotykach.
W Europie Taco idzie w poprzek kultowi sprawczości. Tam, gdzie wielu kolegów po fachu dorysowuje sobie gębę nadczłowieka, on wybiera szczerość. Mówi wprost o towarzyszącym mu szczęściu w karierze i otrzymanym wsparciu od rodziców u jej początków. Nie udaje, iż niewidzialna ręka rynku jest sprawiedliwa. Odsłania brutalną prawdę o złudności równych szans w piosence Na paryskie getto pada deszcz następującymi wersami:
Jakby nie patrzeć, kapitalizm to jest prosta bajka
Wilk syty, ale owca martwa
W Europie mamy do czynienia z krótkimi notatkami z dziennika pokładowego, nagrywanego przez podróżnika przemierzającego starty kontynent. Poprzedzają one kolejne piosenki, nadają im kontekst i dodatkowy wymiar całej płycie. Po pierwszym utworze podmiot liryczny opuszcza Polskę, zmierzając na Zachód. Z każdą kolejną piosenką zwiększa bieg. Pedał gazu dociska do maksimum. Za czymś goni, ale za czym? Nie wiemy – i on sam chyba też nie. Pojazd wysyła mu znaki ostrzegawcze. Kontrolki w aucie mrugają wściekle na czerwono. Kierowca od wycieńczającej jazdy dostaje omamów. Faszeruje się pigułkami od korporacji farmaceutycznych, aby móc dojechać dalej. Pokonać następny kilometr, być dalej od innych. Ta alegoria wyścigu szczurów w rzeczywistości chwalącego wzrost dla samego wzrostu sugeruje, iż spokój przyjdzie do nas z wypisaniem się z rajdu. Ostanie dźwięki na płycie to odgłosy stojącego w płomieniach auta. Pościg dobiegł końca. Podmiot liryczny podkreśla, iż czuje pierwszy raz od dawna spokój.
Wezwanie do snucia się
1-800 Oświecenie to swego rodzaju kulminacja drogi Taco Hemingwaya w zmaganiach z bolączkami XXI wieku. Płyta przybiera formę nocnej audycji radiowej. W niej autor wciela się zarówno w rolę prowadzącego, jak i dzwoniącego słuchacza, nękanego przez własne demony. Na początku słyszymy, iż wybija północ, słowa idą w eter, więc przychodzi zmierzyć się im z ludzkimi problemami.
Jak refren powracają na krążku tematy z poprzednich płyt — toksyczna męskość, impulsywne zachowania, uzależnienia, konsumpcjonizm. Co więcej, mocny nacisk Taco kładzie na krytykę życia pod ciągłą presją social mediów. Natomiast lejtmotywem jest stopniowe dojście do tytułowego oświecenia. Momentu, zakotwiczenia w teraźniejszości. Bycia w pełni w danej chwili. Co jest banalne w teorii, okazuje się trudniejsze w praktyce. Zwłaszcza gdy wszystko krzyczy „kup to!”. Bo na przykład bez setnej pary butów twoje szczęście jest niekompletne. Ty jesteś niekompletny.
Wisienką na torcie trasy promującej 1-800 Oświecenie był koncert na Stadionie Narodowym. Podczas niego wyemitowano dwuminutowy spot, w którym Taco Hemingway streszcza swoją drogę do momentu, gdy występuje przed sześćdziesięciotysięcznym tłumem. Nie znajdziemy w nim żadnej z królującej narracji o podążaniu za marzeniami czy sukcesie osiągniętym ciężką pracą. Zamiast tego dowiadujemy się, iż przed karierą rapera nasz bohater głównie się snuł. Artysta w klipie nie przemawia do nas z góry. Za to udziela koleżeńskiej rady, zachęcając do zwolnienia tempa i oddania się snuciu.
Fot. główna: okładka płyty 1-800 Oświecenie