– Znowu ta głupia muzyka! – wrzasnęła Bronisława Nowak, waląc pięścią w kaloryfer. – Pierwsza w nocy, a oni tam koncert rockowy urządzili!
– Mamo, uspokój się – westchnęła córka Agnieszka, nie odrywając wzroku od telefonu. – Porozmawiasz z nimi jutro.
– A ile można rozmawiać! Miesiąc już znoszę tych… tych… – pomachała rękami, szukając słów. – Narkomanów jakichś!
– Mamo, nie krzycz tak. Zbudzisz Zosię.
– Niech się budzi! Niech wie, w jakim domu mieszka! – Bronisława podeszła do okna i otworzyła je na oścież. – Hej, tam na górze! Przestańcie wrzeszczeć!
Z okna na trzecim piętrze wychyliła się rozczochrana głowa młodego chłopaka.
– Babciu, sama nie wrzeszcz! Ludzie śpią!
– Co ja wam, starucha? Głupku jeden! – wpadła w furię Bronisława. – Zaraz wezwę dzielnicowego!
– No wezwij! – ryknął chłopak i zatrzasnął okno.
Muzyka zrobiła się jeszcze głośniejsza.
Bronisława usiadła na kanapie, chwytając się za serce. Ręce jej drżały, oddech się zaparł. Agnieszka wreszcie odłożyła telefon i spojrzała na matkę.
– Mamo, jak się czujesz? Wziąć tabletki?
– Daj walerianę – szepnęła Bronisława.
Agnieszka przyniosła lekarstwo i szklankę wody. Matka wypiła krople i odchyliła się na poduszki.
– Nie zniosę więcej, Agnieszko. Naprawdę nie mogę. Przedtem tu przyzwoici ludzie mieszkali. Była cisza, spokój. A teraz…
Machnęła ręką w stronę sufitu, skąd dochodził łomot perkusji.
– Kiedy oni się wprowadzili? – spytała Agnieszka.
– Miesiąc temu. Młoda para. Wydawali się normalni, kulturalni. Pozdrawiali w klatce, uśmiechali się. A okazali się…
Bronisława nie dokończyła. Na górze coś z hukiem upadło, potem rozległy się krzyki i śmiech.
– Na pewno ćpuny – burknęła. – Normalni ludzie o pierwszej w nocy śpią.
Agnieszka przeciągnęła się i ziewnęła.
– Mamo, jadę do domu. Późno już.
– Nie zostawiaj mnie samej z tymi… wariatami!
– Mamo, no co ja mogę zrobić? Ja jutro do pracy, Zosi do szkoły. Sama się dogadaj z sąsiadami.
Agnieszka zebrała swoje rzeczy i wyszła. Bronisława została sama w mieszkaniu, gdzie każdy dźwięk z góry odbijał się bólem w sercu.
Wyjęła z szuflady notes i znalazła numer dzielnicowego. Nie odbierali. Spróbowała dodzwonić się na komisariat.
– Słucham – odezwał się zmęczony głos.
– Dzień dobry, mówi Bronisława Nowak z ulicy Sadowej. Mamy tu sąsiadów, głośno muzykę puszczają, spać nie dają.
– Która godzina?
– Pierwsza po północy!
– Rozumiem. Zgłoszenie przyjmiemy. Patrol przyjedzie, jak będzie wolny.
– A kiedy to będzie?
– Nie mogę powiedzieć. Zgłoszeń dużo.
Bronisława odłożyła słuchawkę i zacisnęła pięści. Patrol przyjedzie, jak będzie wolny. A kiedy będzie wolny? Rano? Jutro? Za tydzień?
Podeszła do okna i spojrzała na ulicę. Pusto, cicho, tylko latarnie świecą. A w jej domu dzieje się istne piekło. Muzyka grzmi, ludzie tupią, krzyczą. I nikogo to nie obchodzi.
Bronisława przypomniała sobie, jak żyło się dawniej. Trzydzieści lat w tym mieszkaniu. Widziała, jak zmieniali się sąsiedzi, jak rodziły się i rosły dzieci. Wszyscy się znali, szanowali. Po dwudziestej drugiej panowała idealna cisza.
A teraz to. Młodzież znikąd naściechała, myślą, iż im wszystko wolno. Rodzice pewnie bogaci, kupują mieszkania, a wychowania zero.
Na górze zagrała nowa piosenka. Bronisława rozpoznała melodię – coś współczesnego, z wyjącymi gitarami i grzmotem. Ściany trzęsły się od basu.
Nie wytrzymała i znów podeszła do okna.
– Wyłączcie tę muzykę! – krzyknęła z całych sił. – Ludzie śpią!
Nikt nie odpowiedział. Muzyka grzmiała dalej.
Bronisława narzuciła szlafrok i wyszła na klatkę schodową. Weszła piętro wyżej i zadzw
Halina Petrovicka zamknęła książkę o Fryderyku Chopinie, patrząc na wieczorny Kraków za szybą, i pomyślała, iż oto cisza stała się wyborem, nie darem losu..