"Konflikt: Capote kontra socjeta" to potężna dawka stylowej melancholii w świetnej obsadzie – recenzja

serialowa.pl 8 miesięcy temu

Jeśli fascynowała was zawsze postać Trumana Capotego, to jak wkradł się w łaski nowojorskiej elity i zaczął opisywać świat, który za chwilę miał się skończyć, „Konflikt: Capote kontra socjeta” to coś dla was. Przynajmniej na papierze.

Z – wolę już nie liczyć jak dużym – opóźnieniem na Disney+ trafia dziś 2. sezon serialu „Konflikt” („Feud”) o podtytule „Capote kontra socjeta”. Producent Ryan Murphy („American Horror Story”, „Glee” i mnóstwo innych), scenarzysta Jon Robin Baitz (dwukrotny laureat nagrody Pulitzera, scenarzysta teatralny, filmowy i telewizyjny, twórca m.in. amerykańskiej wersji „The Slap”) i odpowiadający za większość odcinków reżyser Gus Van Sant („Buntownik z wyboru”, „Moje własne Idaho”, „Obywatel Milk”) zabierają nas do świata nowojorskiej elity, przedstawiając historię powstawania książki „Wysłuchane modlitwy”, którą Truman Capote pisał latami, by nigdy jej nie ukończyć.

Konflikt: Capote kontra socjeta – o czym jest 2. sezon?

To, co udało się Capotemu stworzyć, zostało skrupulatnie zebrane i wydane po jego śmierci, ale całe zamieszanie miało miejsce blisko dekadę przed jego śmiercią, w latach 1975-76, kiedy to w „Esquire” ukazały się fragmenty powieści, w szczególności zaś „La Côte Basque 1965”. Bohaterowie, a adekwatnie bohaterki tego rozdziału, okazały się być słabo zakamuflowanymi prawdziwymi znajomymi pisarza – czyli przede wszystkim bogatymi i wpływowymi kobietami z nowojorskiej socjety – który ujawnił wiele ich skandalicznych sekretów. Kobiety, w których towarzystwie przez lata się obracał, obróciły się przeciwko niemu, a będący duszą towarzystwa literat stał się wyrzutkiem społecznym. „Konflikt: Capote kontra socjeta” zagląda za kulisy tych zdarzeń, przedstawiając historię upadku jednego z największych celebrytów wśród pisarzy.

„Konflikt: Capote kontra socjeta” (Fot. FX)

Oparty na książce Laurence’a Leamera pt. „Capote’s Women: A True Story of Love, Betrayal, and a Swan Song for an Era” serial w ośmiu odcinkach zabiera nas do Nowego Jorku głównie z lat 60. i 70. (choć nie tylko), by ukazać cały blichtr, przepych, dekadencję i wszechogarniający smutek towarzyszące nieznośnej egzystencji ludzi, którzy na pozór są na szczycie świata i mają wszystko. I dotyczy to zarówno Capotego, mającego skromne początki chłopaka z południowych stanów, który osiągnął status, sławę i wszystko, o czym mógł marzyć, jak i jego przyjaciółek, bywalczyń salonów, żon najbogatszych ludzi w Ameryce, z godnością znoszących swoje uwięzienie w złotych klatkach. Obezwładniająca melancholia to drugie imię tej historii, zagłębiającej się w świat tak odległy od naszego, jak to tylko możliwe. Świat, który już wtedy się kończył.

Toną w niej tu wszyscy, najbardziej zaś Capote (Tom Hollander, „Biały Lotos”), będący zdecydowanie najciekawszym bohaterem tej opowieści – i najlepiej zagranym, o czym za chwilę. jeżeli liczyć retrospekcje, serial przedstawia trzy dekady z życia pisarza i zarazem jego znajomości z Babe Paley (Naomi Watts, „Mullholand Drive”, „Obserwator”, „Gypsy”) i innymi kobietami, nazywanymi przez niego łabędziami. Pisarz otaczał się nimi przez połowę życia, sam stając się atrakcją nowojorskiej socjety, a przy tym nigdy nie przestając być wyrzutkiem, outsiderem – i boleśnie sobie z tego statusu zdając sprawę, a w końcu uwieczniając go na kartach powieści, z której przebija zarówno fascynacja tym światkiem i chęć przynależności, jak i bolesna świadomość jego pustki.

Konflikt: Capote kontra socjeta – obsada warta Oscarów

Powieść, traktowana przez Capotego jak opus magnum, zniszczyła go pod każdym względem, sprawiając, iż ostatnie dziesięć lat życia spędził samotnie, pogrążając się w nałogach, które go zabiły. Nie żeby samotność nie była jego główną towarzyszką także wcześniej, kiedy brylował w towarzystwie, gościł w programach telewizyjnych i – jak wielu jego bohaterów – wiódł słodko-gorzkie życie bon vivanta, dzięki swojemu talentowi, erudycji i charyzmie z wprawą wspinając się po drabinie społecznej. A przynajmniej takim przedstawia go „Konflikt”, pokazując tę cienką linię, jaka cały czas dzieliła go od upadku, od przemienienia się z człowieka, na którego oczy były zwrócone z podziwem, w parodię samego siebie, klauna z widocznym problemem alkoholowym.

Jeżeli myśląc „Capote”, macie w pamięci genialny portret Philipa Seymoura Hoffmana z filmu z 2005 roku, będziecie zdziwieni, jak bardzo różni się od niego Truman w wydaniu Toma Hollandera. Brytyjski aktor tworzy postać, która, dzieląc to samo DNA, jest zupełnie inna. To portret pełen typowego dla seriali Murphy’ego przerysowania, taki, w którym aktor się nie hamuje i nie ma się hamować. Hollander fenomenalnie pokazuje wzloty i upadki kultowego pisarza, całe jego skomplikowane człowieczeństwo, cały dramat jego egzystencji skryty za fasadą człowieka, który zdobył w życiu wszystko. „Konflikt: Capote kontra socjeta” nie raz, nie dwa sugeruje, iż Capote, będąc na szczycie świata, ani trochę nie był szczęśliwy, a swoje przyjaciółki bardziej podziwiał jako rodzaj atrakcyjnej idei i uważał za przepustkę do nowojorskiej śmietanki, której tak bardzo chciał być częścią – przy tym nią pogardzając – niż rzeczywiście lubił czy traktował serio.

„Konflikt: Capote kontra socjeta” (Fot. FX)

W efekcie mamy tu ciekawą relację, w której obie strony traktują siebie nawzajem nieomal jak modne akcesorium – bogate kobiety lubiły pochwalić się towarzystwem sławnego pisarza i nawzajem. Jak to jednak w serialach Murphy’ego często bywa, „Konflikt: Capote kontra socjeta” przez osiem długich godzin stawia raczej na rozbuchaną formę niż na treść, nie zagłębiając się wystarczająco ani w motywacje obu stron, ani też w osobowości kobiet, którymi otacza się Capote. Wyjąwszy może Babe, w stylowy sposób nieszczęśliwą żonę Williama Paleya (zmarły niedawno Treat Williams), która jest najciekawszym z łabędzi – i sama w sobie, i w duecie z Trumanem Capotem.

Pozostałe postacie, grane przez najwybitniejsze aktorki – Diane Lane („Człowiek ze stali”) wciela się w Slim Keith, Chloë Sevigny („American Horror Story”) w C.Z. Guest, Demi Moore („Uwierz w ducha”) w Ann Woodward, Calista Flockhart („Ally McBeal”) w Lee Radziwill, a Molly Ringwald („Riverdale”) w Joanne Carson; pojawia się też Jessica Lange („American Horror Story”) w małej, ale kluczowej rólce – są tak jednowymiarowe, iż aż trudno nie zadać sobie pytania, czemu je tutaj zatrudniono i nie dano im za wielu możliwości do popisu. Bo paradowanie w wystrzałowych kostiumach i wygłaszanie od czasu do czasu sarkastycznych uwag to dużo, dużo mniej, niż byśmy od nich chcieli.

Konflikt: Capote kontra socjeta – czy warto oglądać serial?

Problem z łabędziami Capotego w trafnie diagnozuje sam serialowy Capote, mówiąc, iż te kobiety nie są interesującymi ludźmi – one same w sobie są nudne, to ich życia są ciekawe. Niestety, to niedobrze dla serialu, który w osiem godzin nie daje rady zaangażować widza w perypetie bohaterek, każdą z nich określając dwiema cechami na krzyż. Ich jednowymiarowość, ale też sprowadzanie ich relacji do walk kociaków powoduje, iż oddycha się z ulgą w momencie, kiedy serial skupia swoją uwagę na jedynym w tym gronie mężczyźnie. Koniec końców jednak mam pewne wątpliwości co do tego, czy „Konflikt: Capote kontra socjeta” jest w stanie wciągnąć widza, który za wiele o głównym bohaterze nie wie i nie zna kontekstu całej sytuacji. A przecież 1. sezon „Konfliktu”, poświęcony Bette Davis i Joan Crawford, nie miał z tym problemu.

Po obejrzeniu całości mam więc wrażenie z jednej strony, iż byłoby to znacznie lepsze jako dwugodzinny film niż ośmiogodzinny serial, a z drugiej, iż na przestrzeni tych ośmiu godzin nie wystarczyło czasu, by rzeczywiście zagłębić się w ten odchodzący już wtedy do lamusa świat (choć np. takim twórcom „Plotkary” udało się stworzyć jego całkiem interesującą XXI-wieczną wersję, a dla tych, którzy znają historię Capotego wybór tytułowej Plotkary okazał się bardzo oczywisty) i te osoby, które tak kurczowo próbowały się go trzymać. Pomimo świetnego występu zwłaszcza Hollandera, ale też Watts, po seansie zostają w głowie raczej obrazy niż ludzie. Płaskie, schematyczne figury delektujące się tragizmem własnego istnienia na tle bogatych dekoracji.

„Konflikt: Capote kontra socjeta” (Fot. FX)

Choć w serialu ciągle realizowane są walki o najwyższe stawki, emocji jest mniej niż w „Dynastii”. Porównanie nieprzypadkowe, bo 2. sezon „Konfliktu” lubi skręcać w kierunku opery mydlanej, skupiając się na plotkach i ploteczkach rodem ze słynnej szóstej strony „NY Post”. Powiecie, iż Capote w „Wysłuchanych modlitwach” robił dokładnie to samo – okej, ale JAK on to robił! Serial o nim, próbując imitować w dialogach jego styl, w najlepszych momentach jest tylko jego marnym odbiciem, a w najgorszych parodią.

To wszystko oczywiście nie znaczy, iż uważam, iż „Konflikt: Capote kontra socjeta” to coś nieoglądalnego i kompletnie niewartego uwagi. Nie, z serialami produkowanymi przez Murphy’ego jest tak, iż choćby nie będąc dziełami wybitnymi, mają coś w sobie. Tak, 2. sezon „Konfliktu” potrafi wynudzić i sfrustrować, ale potrafi też zachwycić. Rzadko niestety scenariuszem – wzrok przykuwa fenomenalna obsada w bajecznych kostiumach, na czele z Hollanderem, perfekcyjnie oddającym różne barwy bycia tym niezwykłym człowiekiem, nierozumianym w pełni przez nikogo i nigdzie nie czującym się jak w domu. Oglądajcie więc serial, skoro lepszy na razie nie powstał, czytajcie „Wysłuchane modlitwy”, wróćcie po raz dziesiąty do „Śniadania u Tiffany’ego” i „Z zimną krwią”. Bez Trumana Capotego dzisiejsza popkultura wyglądałaby inaczej. A jego łabędzie? No cóż, po latach interesującymi czyni je właśnie to, iż były jego łabędziami.

Konflikt: Capote kontra socjeta jest dostępny na Disney+

Idź do oryginalnego materiału