Koncert Andrei Bocellego we Wrocławiu. Recenzja Skiby

angora24.pl 4 dni temu

Już sam fakt, iż Tenor śpiewa na stadionach, daje pojęcie o skali zjawiska. Rzeczywiście, trudno tu o elegancką atmosferę, bo zdarzają się tacy, którzy przez pierwsze pół godziny koncertu szukają swojego miejsca, krążąc z biletami jak zagubione pingwiny na lodowcu. Jak przy każdym masowym wydarzeniu mamy tu widzów w dresach, krótkich gaciach i z zapiekankami w gębie, tak jakby nie można było zjeść sobie w domu i koniecznie trzeba było opychać się na koncercie.

Jednak zdecydowana większość jest ubrana elegancko i słucha w skupieniu, oczarowana głosem włoskiego artysty. W pierwszej części mamy hity operowe z „Rigoletta” i „Traviaty” Verdiego czy z „Madame Butterfly” Pucciniego. W drugiej części jest już więcej ocierania się o popowe hity. Zdarzają się przeboje muzyki filmowej i utwory samego Bocellego, ale przez cały czas jest wytwornie, elegancko i podniośle.

Artysta śpiewa z zamkniętymi oczami i publiczność też zamyka oczy, dając się ponieść pięknym głosom. Przez dwie godziny króluje na scenie sztuka.

Już za chwilę wrócimy do naszej codzienności, do politycznych sporów i skakania sobie do oczu, do kłótni z teściową, do awantur z dziećmi, do kłopotów w pracy, które każdy ma, ale na razie klaszczemy artyście i dajemy się uwieść tej chwili złudzenia, iż świat jest piękny, a ludzie dobrzy.

Te stare włoskie hity, które znają wszyscy Europejczycy, choćby jeżeli słoń im na ucho nadepnął, tworzą iluzję, której potrzebujemy. Nic to, iż za chwilę będziemy popychać się w tramwaju, pomstować na rząd albo utyskiwać, iż pogoda beznadziejna, a prezydent nie taki, jak byśmy chcieli.

Andrea Bocelli był w Polsce już kilkanaście razy. Jego koncert w 2012 roku zgromadził w łódzkiej Atlas Arenie sześć tysięcy słuchaczy. Ostatnie dwa stadionowe koncerty w Poznaniu i we Wrocławiu oklaskiwało łącznie pięćdziesiąt tysięcy melomanów. Można powiedzieć, iż chętnych na Tenora jest z roku na rok coraz więcej i iż kompletnie zdeklasował swoją konkurencję (Carreras, Domingo).

Czy tak popularnemu artyście, który wraca po koncertach do Włoch prywatnym samolotem, bo woli być u siebie, niż nocować w Poznaniu czy we Wrocławiu, nie grozi narcyzm i samouwielbienie? Pewnie grozi, ale jesteśmy mu w stanie wybaczyć te ekscentryczne zachowania, bo bardzo są nam potrzebne takie operowe rekolekcje.

We Wrocławiu śpiewak, chcąc rozgrzać struny głosowe, udał się przed koncertem na próbę chóru akademickiego z Gdyni, który towarzyszył mu w koncertach. Dla chórzystów to był szok, iż gwiazda próbuje razem z chórem. Nie jest więc tak źle z tym oderwaniem od życia. Szkoda tylko, iż nikt tej próby w swetrze nie nagrał…

Idź do oryginalnego materiału