Kompletnie nieznany – recenzja filmu. Bob Dylan to buc

popkulturowcy.pl 1 miesiąc temu

Filmy biograficzne o muzykach zwykle trzymają się stałych schematów: bieda, trudne początki, miłości i romanse, upadek i wielki sukces. Czasami jednak twórcy próbują uchwycić w swoich produkcjach coś więcej. Czy udało się to Jamesowi Mangoldowi w Kompletnie nieznanym?

Od razu na wstępie muszę zaznaczyć, iż przez całe moje życie nigdy nie było mi muzycznie po drodze z twórczością Boba Dylana. Po prostu jakoś nigdy do mnie nie trafił. I z całej jego ogromnej i imponującej dyskografii jestem w stanie wymienić tylko jeden utwór: Like A Rolling Stone. Jako, iż mam jednak pewną słabość do biografii muzycznych, a jeszcze większą do Timothée’ego Chalameta, z lekką dozą zainteresowania udałam się do kina, aby zobaczyć film Kompletnie nieznany. Byłam interesująca na jakim okresie twórczości Boba Dylana twórcy skupią się najbardziej. Finalnie otrzymaliśmy całkiem porządną historię o początkach kariery wokalisty, zamykając akcję w kilku latach, zwieńczoną zwrotem artystycznym oraz sukcesem.

Boba Dylana (Timothée Chalamet) w Kompletnie nieznanym poznajemy na początku lat sześćdziesiątych. Niesforny i młody chłopak przyjeżdża do Nowego Jorku, zaopatrzony tylko w gitarę, żeby odwiedzić w szpitalu swojego muzycznego idola – Woody’ego Guthriego (Scoot McNairy). Na miejscu poznaje Pete’a Seegera (Edward Norton) – gwiazdę sceny folkowej. Młodziutki muzyk trafia pod skrzydła mężczyzny, który pomaga mu zadebiutować na scenie. Bob bardzo gwałtownie zdobywa popularność. Niemal z dnia na dzień staje się rozpoznawalny na każdym rogu ulicy. Zostaje też gwiazdą corocznego festiwalu muzyki folk w Newport. W międzyczasie poznaje Sylvie (Elle Fanning), z którą tworzy pozornie szczęśliwy związek. Nawiązuje również romans z gwiazdą folkowej sceny – Joan Baez (Monica Barbaro). Usilna potrzeba bycia zauważonym oraz ciągoty do eksperymentów muzycznych sprawiają, iż Bob coraz bardziej stara się uciec z szufladki o nazwie „artysta muzyki folk”.

Początkowo myślałam, iż tytuł produkcji – Kompletnie nieznany – nawiązuje do początków kariery muzyka. Dość gwałtownie przekonałam się, iż chyba jednak nie do końca to mieli na myśli twórcy. Bob Dylan w filmie stosunkowo gwałtownie (biorąc pod uwagę, iż produkcja trwa ponad dwie godziny) osiąga popularność. Jednak przez cały czas nie dostajemy konkretów, kim tak naprawdę jest ten człowiek. Chłopak mało mówi o swojej przeszłości, na co narzekają często inni bohaterowie, tworzy iluzję wokół swojej postaci. W jego historie ciężko uwierzyć, wydają się momentami wymyślane na bieżąco, jak chociażby doświadczenia cyrkowe. James Mangold daje nam tylko małe wycinki prawdy o Bobie Dylanie. Przykładem może być album z jego zdjęciami, podpisany jako własność Boba Zimmermana. Trudno mi odnieść się do tego, jak produkcję postrzegają fani artysty, którzy prawdopodobnie co nieco o nim wiedzą. Ja o Bobie Dylanie nie wiedziałam praktycznie nic, a po obejrzeniu Kompletnie nieznanego… wiem kilka więcej.

Kadr z filmu Kompletnie nieznany

Pewne jest za to jedno – Bob Dylan był (a może wciąż jest?) okropnym dupkiem. Timothée Chalamet rewelacyjnie wcielił się w ogromnego mruka i buca. Niemal cały czas utrzymuje swoją grę aktorską na jednym tonie – zblazowanego muzyka, który momentami uważa się za bóstwo. Wiele razy podczas seansu nie rozumiałam, jak ten człowiek był w stanie mieć u swojego boku tylu wspaniałych ludzi, którzy wykazywali się ogromną cierpliwością. Filmowy (a może prawdziwy też?) Bob Dylan nade wszystko cenił sobie wolność i do niej zaciekle dążył. Bywało, iż ranił tym innych lub buntował się w iście malowniczy sposób (finałowy występ na festiwalu Newport był jazdą po bandzie!). Jednak chyba właśnie też dzięki temu, iż ciągle chodził własnymi drogami, odczuwa się do niego pewną dozę sympatii. Dylan/Chalamet ma coś w sobie – i to nie tylko ładną buźkę. Widziałam reakcje fanów muzyka w Internecie, iż kreacja młodego aktora wzbudza wśród nich ogromnie pozytywne wrażenie. Wychodzi więc na to, iż się udało.

Jak wspomniałam, z muzyką Boba Dylana nigdy nie było mi po drodze w życiu. Muszę jednak przyznać, iż bawiłam się na filmie naprawdę dobrze. Jak na rasową produkcję muzyczną przystało, nie brakuje tu piosenek, które adekwatnie co chwilę wybrzmiewają na ekranie. I hej, słuchało mi się tego naprawdę dobrze. choćby biorąc pod uwagę fakt, iż śpiewał to Chalamet (w którego umiejętności wokalne zwątpiłam po obejrzeniu Wonki), a każda folkowa pieśń z repertuaru Dylana brzmiała (według mnie) tak samo. Myślę, iż najlepiej zagrało tutaj to, iż widać jak bardzo twórcy filmu kochają tę muzykę. To serce oddane tym scenom jest niemal odczuwalne. Sama przyłapywałam się na tym, iż potupuję leciutko nogą do rytmu. Zaś starszy pan siedzący nieopodal mnie nucił KAŻDĄ z piosenek. Jakby przyrównać narracyjną czy dialogową część produkcji do tej muzycznej to myślę, iż każda z nich zajęła mniej więcej po połowie całości. I o to właśnie chodzi w tego typu filmie!

Kadr z filmu Kompletnie nieznany

Po Kompletnie nieznanym przez cały czas nie wiem zbyt dużo o Bobie Dylanie. Wciąż nie zostałam fanką jego muzycznego dorobku. adekwatnie chyba utwierdziłam się w przekonaniu, iż to nie moja bajka. Mimo wszystko nie mogę odjąć produkcji tego, iż jest naprawdę porządną biografią, z pomysłem i z ogromną ilością muzyki. Twórcom nie udało się uciec od kilku schematycznych wątków, które już znamy na pamięć, jak toksyczny związek czy od zera do bohatera. Jednak w przypadku Kompletnie nieznanego można lekko przymknąć oczy na te banały. Najprościej mówiąc – to film warty obejrzenia.

A o ile jesteście fanami Boba Dylana i widzieliście już film – dajcie znać w komentarzach, jak to wygląda z Waszej perspektywy!

Fot. główna: kadr z filmu Kompletnie nieznany

Idź do oryginalnego materiału