W tym roku fani Stephena Kinga mają szczególną okazję do świętowania - w kinach pojawią się aż dwie ekranizacje prozy mistrza grozy.
W sierpniu zobaczymy uhonorowane Nagrodą Publiczności na MFF w Toronto "Życie Chucka" w reżyserii Michaela Flanagana, a jesienią "Wielki marsz" Francisa Lawrence'a, twórcy m.in. "Igrzysk śmierci".
"Wielki marsz" to opowieść dystopijna. Grupa młodych mężczyzn staje przed szansą wygrania tego, o czym tylko marzą. Kiedy nagrodą w szalonej grze jest spełnienie każdego pragnienia, koszty przestają być istotne. Zasady są brutalnie proste: uczestnicy mają maszerować w tempie co najmniej 5 km/h do momentu rozstrzygnięcia rozgrywki. Wygrywa ten, który pozostanie przy życiu.Reklama
W centrum opowieści znajduje się Ray Garraty. Chłopiec musi zmierzyć się z walce nie tylko z innymi uczestnikami marszu, ale przede wszystkim z samym sobą: ze swoim fizycznym wyczerpaniem, rosnącym napięciem, brutalnością zasad i psychicznym wycieńczeniem.
Start w marszu ramię w ramię z innymi uczestnikami zmusi go do nadludzkiego wysiłku. Zasada jest prosta: maszeruj albo zgiń.
"Wielki marsz": O filmie
Ameryka niedalekiej przyszłości. Jednym z najpopularniejszych wydarzeń medialnych jest transmisja dorocznego Wielkiego Marszu, w którym udział bierze pięćdziesięciu starannie wyselekcjonowanych nastolatków. Zasada jest prosta: kto zostaje w tyle, ten ginie. Marsz kończy się dopiero wtedy, gdy przy życiu pozostanie jeden uczestnik.
Tu nie ma miejsca na sentymenty, przyjaźnie i wzajemną lojalność. Takie jest w każdym razie założenie organizatorów. Ale podczas morderczej drogi, każdy z zawodników ujawnia swoje prawdziwe oblicze, a rywalizacja przybiera nieoczekiwany obrót.